TOP 10: Polska literatura 2016
Oczywiście można by po raz kolejny utyskiwać na słabość polskiej fikcjonalnej prozy. Na jej przewidywalność, schematyczność, przywiązanie krytyków i czytelników do "tematyzmu" (patrz: powieść hipsterska, która - choć ulepiona z samych uproszczeń i stereotypów, zdobywa uznanie, bo mówi o aktualnych problemach!). Zamiast tego warto jednak skupić się na całej masie literatury niefikcjonalnej oraz mniej popularnych rodzajach i gatunkach. Zresztą, bez obaw, w poniższym podsumowaniu znalazło się miejsce również dla powieści.
Najlepsze polskie książki minionego roku
Niezależnie od klasyfikacji gatunkowej, da się wyróżnić wśród wymienionych pozycji wspólny klucz. Jest nim odkrycie. Nie "demaskacja", a raczej "odkrywanie tego, co do tej pory było zakryte". A przecież o to w dużej mierze chodzi w literaturze.
10. Szczepan Twardoch "Król"
Na dobry początek wybór najbardziej oczywisty, ale i... wręcz przeciwnie. "Król" spotkał się z dość mieszanymi recenzjami, bo i rzeczywiście można Twardochowi wiele zarzucić. Chwilami odbija jak od sztancy poszczególne zabiegi narracyjne, znane choćby z "Dracha" i "Morfiny". Epatuje przemocą i popada w tendencyjność, portretując społeczeństwo przedwojennej Warszawy w dość zerojedynkowy sposób. Po raz kolejny posługuje się kobiecymi postaciami w sposób niemal całkowicie instrumentalny. No i ta falliczna fiksacja! W takim razie dlaczego nie warto "Króla" skreślać, a co więcej: po co wciągać go na listę najciekawszych zjawisk w polskiej literaturze AD 2016?
A dlatego, że niezależnie od wspomnianych "usterek", nową powieść Twardocha czyta się "na jednym wdechu". Czego jak czego bowiem, ale zmysłu zręcznego prowadzenia narracji nie mogą odmówić prozaikowi najwięksi krytycy. Pośród głosów dotyczących "Króla" pojawiała się wątpliwość: czy mamy do czynienia z wielką literaturą udającą pulpę, czy może z pulpowym "westernem" obleczonym w szatki wielkiej literatury? To pytanie, całkiem zasadne w kontekście tej powieści, to nie zarzut, a dowód tego, że pisarz Twardoch jest polskiej prozie - szalenie przewidywalnej, wciąż uwikłanej głównie w wątki rodzinno-terapeutyczne i "małoojczyźniane" - bardzo potrzebny.
9. Bolesław Chromry "Pokrzywy"
Sporo było w ostatnich kilku latach na polskim rynku wydawniczym mniej lub bardziej udanych prób wzięcia się za bary z, jakże modnymi, latami dziewięćdziesiątymi. Żadna z nich nie miała jednak tyle niewygodnego wdzięku, co "Pokrzywy" Bolesława Chromrego. Jako że powieść (choć w tym wypadku, ze względu na skąpą ilość tekstu, lepszym określeniem byłaby "nowela"...) graficzna została już na całe szczęście włączona łaskawie przez "ludzi od kultury" do świata pełnoprawnej działalności literackiej, obecność w tego typu zestawieniu dzieła o wybitnie plastycznych charakterze nie powinna dziwić.
Chromry, przy pomocy swojej pokracznej i absolutnie unikalnej kreski, gra z nami w skojarzenia i tworzy prawdziwą symfonię maligny, której tło stanowi Polska świeżo po transformacji. Jeśli chodzi o stronę wizualną, określiłbym całość następująco: to niewprawnie namalowana Myszka Miki zdobiąca ścianę polskiego przedszkola, doprawioną pewną dozą satanizmu. Jeśli mówimy natomiast o zawartości literackiej: to pozornie beznamiętna, purnonsensowa opowieść o nudzie, ale i potworności kapitalizmu, który mimowolnie pożera wszelką duchowość i metafizykę. Tyle tylko, że podobne mędrkowanie, w zestawieniu z rubaszno-depresyjną stylistyką Chromrego, wypada po prostu śmiesznie. Albo to kogoś bierze, albo nie. Mnie bierze.
8. Piotr Nesterowicz "Każdy został człowiekiem"
Intrygujący jest już sam materiał, na jakim bazował autor reportażu "Każdy został człowiekiem" . Nesterowicz wziął na warsztat zbiór pamiętników młodzieży wiejskiej (wydany pod nazwą "Młode pokolenie wsi Polski Ludowej"), nadesłanych na konkurs zorganizowany w 1961 roku. Reportażysta postanowił dotrzeć do uczestników oraz ich krewnych, aby odtworzyć obraz wczesnego PRL-u widzianego oczami pełnych entuzjazmu ludzi o chłopskich pochodzeniu. Obraz, dodajmy, nieobarczony cenzorskimi zmianami.
Myliłby się ten, kto sądzi, że bohaterowie książki Nesterowicza to zaślepieni komunistyczną propagandą fanatycy, których punkt widzenia nijak się ma do warunków życia w powojennej Polsce. Pamiętajmy, że w latach 1946-1960 około trzy miliony Polaków zmieniły miejsce zamieszkania ze wsi na miasto. Socjalizm wydawał się szansą na awans społeczny i rozwój zawodowy oraz naukowy, o których wcześniej mogli jedynie pomarzyć. "Każdy został człowiekiem" nie ma jednak nic wspólnego z laurką na cześć wczesnego PRL-u - rozbudzone nadzieje okazują się w wielu wypadkach płonne i niemożliwe do urzeczywistnienia. Po reportażową opowieść Nesterowicza warto jednak sięgnąć przede wszystkim dlatego, że - jak stwierdził Jan Wróbel - opowiada o klasie, która "(...) wzmocniła PRL - ale stała się też fundamentem Solidarności" oraz "(...) stworzyła Twój kraj, drogi Czytelniku".
7. Olga Szmidt "Kownacka. Ta od Plastusia"
"Kownacka. Ta od Plastusia" jest godna wyróżnienia nie tylko dlatego, że stoi na wysokim poziomie warsztatowym i dowodzi więcej niż solidnego zgłębienia życiorysu opisywanej postaci. Choć Czarne, jak co roku, uraczyło nas kilkoma świetnymi biografiami, książka Olgi Szmidt wydaje się pozycją szczególną. Twórcy literatury dziecięcej to zwykle postaci, które nie zagrzewają zbyt długo miejsca w naszej świadomości, jeżeli tylko wyabstrahujemy je z kontekstu wykreowanych przez nich bohaterów. Tymczasem Kownacka to postać pełnokrwista i pełna pozornych sprzeczności.
"Ta od Plastusia" to panienka o ziemiańskim pochodzeniu, która nie skrywała socjalistycznych sympatii. Te dotyczyły przede wszystkim edukacji i aktywizacji dzieci pochodzących z najbiedniejszych warstw społecznych oraz przekonaniu o dydaktycznej wartości literatury. "Siłaczka z Krzywdy", jak ją czasem nazywano, poświęciła najmłodszym niemal całe życie, uchodziła przy tym jednak za kobietę dość chłodną i stonowaną. Oraz skonfliktowaną - dotyczy to zarówno wewnętrznych, emocjonalnych zadr, jak i relacji z rodziną. Szmidt nie stara się wypełniać luk w biografii Kownackiej przykrawanymi "pod tezę" fragmentami. Raczej tworzy wyważone hipotezy, będąc przy tym jako podmiot niemalże nieobecna i bardzo skuteczna.
6. Dawid Mateusz "Stacja wieży ciśnień"
Tym razem miejsce przy stole zarezerwowane dla rodzimych poetek i poetów nie padnie łupem Marcina Świetlickiego, jak stało się w zeszłym roku. Będzie krótko: dawno nie mieliśmy w polskiej poezji do czynienia z twórczością , która byłaby jednocześnie tak chłodna (nie mylić z "cool", choć w sumie...), a zarazem gwałtowna i pełna afektu oraz z podmiotem, który byłby jednocześnie tak wycofany i osobny, a jednocześnie mimowolnie zaangażowany (i nie chodzi mi tu o polityczno-społeczne zaangażowanie poezji, z którym łączy się czasem zeszłorocznego debiutanta):
"Kto połączył otwarte złamania i wysokie okna/ jak brzegi rany i zerwaną gałąź/ opadającym swobodnie ciałem? Albo ładniej:/ kto się zabił? Pierwszego grudnia/ patrzyłem w wodę, w ustach obracałem/ ostatni pieniążek i wokół osi widzenia/ nie było strony, w którą mógłbym pobiec./ Miałem w kieszeni kapsel i zapalniczkę,/ miałem kurewski żal, żeście nie przyszli./ Jak o tym milczeć w obcym towarzystwie?/ Jak pukać w okno, tak by zdążyć uciec?/ Wtedy, nad Wisłą, wiedziałem - muszą istnieć/ sposoby (jak z gałęzi - łuki), rozwiązania/ skuteczne jak czosnek. Zgadnij: kto wybrał śmierć,/ kogo - jej młodsze siostry?" ("Perspektywy").
5. Mateusz Pakuła "Wieloryb/The Globe"
Polski dramat jest przez większość czytelników traktowany jako zjawisko marginalne, niesamodzielne względem scenicznej realizacji i zdane na łaskę teatralnych mechanizmów. Tym bardziej warto więc wspomnieć o nowym dziele Mateusza Pakuły. Twórczość tego autora leży gdzieś na przecięciu pomiędzy popkulturową lekkością i grą w skojarzenia, a pełną niewymuszonej żarliwości poetyckością. Wszystko to uwodzi nawet bez inscenizacyjnego wsparcia, co najdobitniej świadczy o wartości tego pisarstwa.
Warto wspomnieć o okolicznościach powstania "Wieloryba..." - utwór został zainspirowany chorobą Krzysztofa Globisza, który w wyniku wylewu i afazji utracił na jakiś czas dar mowy. Jak wieść gminna niesie (dowiadujemy się tego z samego tekstu), pomysł, aby uczynić ze słynnego krakowskiego aktora wieloryba wyrzuconego na brzeg, był początkowo, przynajmniej połowicznym żartem, Globisz jednak na tyle zapalił się do tego pomysłu, że całość doczekała się literackiej i teatralnej realizacji. "Wieloryb..." to sztuka terapeutyczna, jednak to, kto tu jest lekarzem, a kto pacjentem, pozostaje sprawą otwartą.
4. Ryszard Koziołek "Dobrze się myśli literaturą"
Zbiór esejów Ryszarda Koziołka to swoisty pomost łączący, przepraszam za tę górnolotność, doświadczenia lekturowe z życiem. I nie chodzi tu bynajmniej o prostolinijny pragmatyzm. Nie dowiemy się, w jaki sposób czytanie zwiększy nasze szanse na stworzenie udanego związku czy pomyślne rozliczenie PIT-u. Dowiemy się natomiast, że czysto teoretycznie jest to możliwe. Koziołek w swoich, pełnych literaturoznawczej kompetencji, ale niepozbawionych przy tym lekkości, tekstach, dowodzi po prostu, że warto czytać i robi to skuteczniej niż kosztowne kampanie społeczne zachęcające do sięgnięcia po książkę. Korzysta przy tym ze śmiałych analogii łączących choćby polską powieść realistyczną ze znanym z "Matriksa" Morfeuszem, a przy okazji formułuje bardzo udaną odpowiedź na palące pytanie "po co nam tak naprawdę literatura?:
"Literatura wydobywa z ludzkiego istnienia sprzeczność, komplikację, bycie "za, a nawet przeciw" równocześnie. (...) pisarstwo żywi się tą niespójną złożonością, afirmuje ją i godzi z nią czytelnika, mówiąc mu: "Jesteś pokręcony i popaprany, czyli ludzki". Chwała wszystkim, którzy starają się odzyskać literaturę, ratując ją przed losem kolejnego muzealnego reliktu, po który NALEŻY sięgnąć. Nie ma bowiem niczego bardziej odstraszającego dla potencjalnego odbiorcy niż wspomniany nakaz.
3. Stanisław Czycz "Nie wierz nikomu"
Nie mniej odstraszająco niż kanoniczność danego dzieła może działać etykieta "powieści kultowej". Tym bardziej, jeżeli wraz z rzeczoną kultowością dostajemy w pakiecie informacje o maszynopisach krążących w drugim obiegu oraz interwencjach cenzury. W wypadku "Nie wierz nikomu" Stanisława Czycza wydanego pod koniec roku przez Korporację Ha!art wszelkie epitety dotyczące szczególnego charakteru tej prozy wydają się uzasadnione. Dzięki wzmożonemu literackiemu śledztwu udało się dotrzeć do, możliwie najoryginalniejszej, wersji opublikowanego po raz pierwszy kilka dekad temu tekstu, będącego krytyką, a miejscami i satyrą na Polskę okresu stalinizmu oraz totalitaryzm jako taki.
"Nie wierz nikomu" (zawierające również fragmenty "Nadbudowy", drugiego tomu powieści), nosi znamiona awangardowego eksperymentu silnie posiłkującego się mową proletariatu lat 50., a dojmujące poczucie nierealności, które wyziera spod pozornie prozaicznych obrazów, każe z pewnym przymrużeniem oka nazwać dzieło Czycza "socrealizmem magicznym". Tyle tylko, że nie ma tu tendencyjności, jest za to gorzko-ironiczny komentarz do polskiej rzeczywistości. Na dodatek - wciąż aktualny: "(...) to tak wszystko jest że trudno wierzyć że jest... i że funkcjonuje...".
2. Filip Springer "Miasto Archipelag"
"Miasto Archipelag" otwiera, kuriozalna z dzisiejszego punktu widzenia, ciekawostka dotycząca PRL-owskiej praktyki geograficzno-kartograficznej. Jak czytamy: "W latach sześćdziesiątych XX wieku ludowe Wojsko Polskie usiłowało ukryć położenie i prawdziwy kształt Polski. (...) Najwyraźniej zakładano, że najeźdźcy będą korzystać z krajowych wydawnictw kartograficznych i postanowiono ich przechytrzyć. Wycinano więc z map całe fragmenty przestrzeni, wprowadzano też pewne zafałszowania w odległościach i układzie zaznaczonych na nich punktów (...)".
Ta wdzięczna anegdota to tylko preludium opowieści o utraconych mapach i podróży po zapomnianej Rzeczpospolitej składającej się z czterdziestu dziewięciu województw. Reporter rusza śladami Polski prowincjonalnej (półprowincjonalnej?) składającej się z miast będących w dużej mierze byłymi liderami swoich regionów, a dziś - w kraju scentralizowanym do szpiku kości - nierzadko skazanych na anonimowość. To, co interesuje Springera, to przede wszystkim historie: zarówno te mistyczne i tajemnicze, jak ma to miejsce w wypadku tarnowskiego proroka-architekta Dagaramy, a czasem zupełnie prozaiczne, jak ta dotycząca mieszkańców przyłączonego do Elbląga Próchnika, którzy nie mogą dojechać do centrum autobusem. Owe miasta tworzą dla Springera archipelag zamieszkały przez około trzy miliony obywateli i kryjący w sobie mnóstwo małych narracji wymagających opowiedzenia.
1. Olga Drenda "Duchologia polska"
Tak się u nas nie pisze! To, co wydaje się oczywistym atutem "Duchologii polskiej" Olgi Drendy, może odstręczać niektórych czytelników od lektury. Autorka meandruje bowiem między językiem felietonu, przystępną publicystyką a antropologiczno-kulturowym dyskursem. Dla osób spragnionych akademickości jest więc zbyt lekka i niepoważna, natomiast dla tych, którzy oczekiwali bezrefleksyjnych "heheszków" z obciachowych lat 80. i 90. - zbyt wnikliwa i hermetyczna. I właśnie na tym polega wielkość "Duchologii..." będącej zapisem wyprawy w poszukiwaniu zaginionej epoki przełomu związanego z polską transformacją polityczną i gospodarczą. Drenda odkrywa bowiem przed nami, że coś takiego jak monolityczne "ejtisy" i "najntisy" w przypadku rodzimych realiów nigdy nie miało miejsca, a okres okołotransformacyjny to czas widmowy, eklektyczny i nieokiełznany, co widać dobrze choćby na przykładzie ówczesnej działalności
wydawniczej.
Polscy czytelnicy, którzy chcieliby sięgnąć po teksty dotykające niuansów naszej kultury - w tym kultury estetycznej - byli do tej pory skazani na wybór między naukową dykcją i dowcipnymi fanpejdżami, które funkcjonują głównie na prawach nostalgii (swoją drogą, "Duchologia..." również posiada facebookowy rodowód). Już nie muszą. Choć głównym obiektem zainteresowań Drendy jest trwająca zaledwie kilka lat "subepoka", mamy do czynienia z dużo ważniejszą publikacją, niż mogłoby się wydawać. Tak się u nas nie pisze! Miejmy nadzieję, że dzięki "Duchologii..." się to zmieni!
Wyboru dokonał Mateusz Witkowski - redaktor naczelny i współzałożyciel portalu Popmoderna.pl. Absolwent krytyki literackiej na Wydziale Polonistyki UJ, obecnie doktorant na tym samym wydziale. Publikował m.in. w "Dwutygodniku", "Xięgarni", "Czasie Kultury", "Ha!arcie", "Opcjach". Stale współpracuje m.in. z Gazeta.pl i Wirtualną Polską.