Trwa ładowanie...
Tomasz Lis: Moim córkom nie przyszłoby do głowy powiedzieć: "polityka mnie nie obchodzi"
Źródło: TRICOLORS/EAST NEWS, fot: TRICOLORS
16 listopada 2018, 10:05

Tomasz Lis: Moim córkom nie przyszłoby do głowy powiedzieć: "polityka mnie nie obchodzi"

Gdy władza łamie prawa i niszczy konstytucję, nie można mówić, że może ją łamie, a może nie, opinie są, drodzy państwo, różne. Nie można tego robić, bo zrównuje się prawdę z kłamstwem, autokrację z dyktaturą, prawo z bezprawiem - pisze do tzw. dziennikarzy "symetrystów" Tomasz Lis. Oto fragment jego autobiografii "Historia prywatna".

"Może nie będzie tak źle", mówiło wiele osób, w tym sporo moich znajomych, o tym, co się zdarzy w Polsce po wyborach. Co ja poradzę, że ani przed nimi, ani po nich nie byłem w stanie w sobie pielęgnować żadnych złudzeń.

- Nie będzie tak źle. Będzie znacznie gorzej - odpowiadałem więc brutalnie.

"To zapowiedź, że będzie zemsta, dała PiS zwycięstwo"

Nie była to erystyczna sztuczka, ale stwierdzenie tego, co uważałem za nieuniknione. Nie bardzo rozumiałem, skąd u tylu rozsądnych ludzi biorą się te iluzje co do nowej władzy. Czy to deficyty analityczne, czy brak wyobraźni, sprawiający, że oczywistych wyników analizy nie przyjmuje się do wiadomości? A może stwierdzenie "nie będzie tak źle" było po prostu przygotowaniem do przymknięcia oczu i wyrazem gotowości do nazywania zła nie tak wielkim złem.

d1l1wlh

Zamiary polityków PiS były oczywiste. I w sumie dość otwarcie o nich opowiadali. Wystarczyło posłuchać, co mówili o Platformie i jakie grzechy jej przypisywali, by wiedzieć najpierw – co chodzi im po głowie, potem – co zrobią. Gdy mówili, że poprzednicy byli pazerni, wiadomo było, że nadchodzi epoka pazerności totalnej. Gdy twierdzili, że PO była u władzy arogancka, wiadomo było, że arogancja wkrótce będzie królować. Gdy zapowiadali, że TVP będzie teraz publiczna, wiadomo było, że będzie totalnie upartyjniona. Gdy twierdzili, że "Polska wstanie z kolan", wiadomo było, że wkrótce zepsują relacje z możliwie największą liczbą sojuszników. Najważniejsze zaś były zapowiedzi, że nie będzie zemsty. Dawały absolutną pewność nie tylko co do tego, że zemsta będzie, ale – co najważniejsze – że będzie ona istotą rządów nowej władzy.

Wyborcy PiS, mam wrażenie, czuli to doskonale. I właśnie to dało PiS zwycięstwo. Także w tym sensie wyborcy "nie dali się kupić za pięć stów", jak niektórzy sugerowali, obrażając część elektoratu. Cóż ta zemsta miała oznaczać? Na dzień dobry pozbawienie pracy tysięcy ludzi. Potem doprowadzenie do ich degradacji na społecznej drabinie. Gdy już to nastąpi, trzeba było wywyższyć swoich, a następnie wszystkie te zmiany zalegalizować, tak by były jak najtrwalsze.

Źródło: TRICOLORS/EAST NEWS / Tomasz Lis na premierze swojej książki, fot: TRICOLORS

Lis: PiS miał dać "niepokornym" to, czego nie mógł im dać talent

Tego chciała władza, jeszcze gdy nie była władzą, tego chcieli też jej propagandyści, którzy autoerotycznie nazywali samych siebie "niepokornymi". Każdy, kto ich znał, wiedział, że gdy ich ulubiona partia przejmie władzę, spokornieją błyskawicznie. Propagandystom nie szło bowiem o żadną wolność słowa, ale o stanowiska i pieniądze. PiS miał im dać to, czego nie mógł im dać talent.

Wiadomo było, że nie powstaną żadne nowe wielkie dzieła. Że nie powstanie żaden cieszący się uznaniem czytelników nowy tytuł prasowy. Że w TVP nie pojawi się żaden program, który zdobyłby popularność i widzów. Bo niby zresztą kto miałby go zrobić? Nie o dzieła, nie o gazety, o teksty czy programy tu szło. Szło o podział łupów. Miał być totalny, po pierwsze po to, by wygłodniałych PiS-owskich wiarusów zaspokoić. Po drugie po to, by wiedząc, że bez swej partii matki wszystko to momentalnie stracą, popierali ją bez wahań i bez skrupułów.

d1l1wlh

Lider PiS zapowiadał, że będzie w Warszawie Budapeszt albo Stambuł. A z prezesem jest tak, że jak obiecywał destrukcję, to zawsze słowa dotrzymywał. W tym przypadku nie szło tylko o zniszczenie jak największej liczby ludzi, których PiS uważał za swych wrogów, ale o zmianę systemu. By go zlikwidować, należało na początek wymontować z demokratycznego i praworządnego urządzenia wszystkie bezpieczniki. W tym najważniejszy – Trybunał Konstytucyjny.

W normalnym systemie prawnym został on zaplanowany jako swoisty program antywirusowy. Nowa władza musiała go skasować, żeby system zawirusować, zepsuć, a następnie zniszczyć. Intencje władzy były jasne. Zresztą co tam intencje – już kilka tygodni po wyborach, w drugiej połowie listopada, PiS przystąpił do niszczenia Trybunału Konstytucyjnego i całego systemu państwa prawa.

Źródło: East News / Tomasz Lis na premierze swojej książki "Historia prywatna" , fot: Mariusz Grzelak/REPORTER

"Ani Igi, ani Poli nigdy nie musiałem przekonywać do udziału w demonstracjach"

O ile to, co zrobi PiS, było dla mnie oczywiste, o tyle nie wiedziałem, jak na to wszystko zareagują ludzie. Potem, po wielu miesiącach, a nawet latach, zaczęto dość powszechnie przyjmować, że takie detale jak konstytucja, demokracja, praworządność, państwo prawa czy niezależne sądownictwo ludzi po prostu nie obchodzą. Być może, ale gdy operacja deptania demokracji i praworządności się zaczynała, takiej pewności jeszcze nie było.

Nie miałem żadnego problemu z tym, że nie będę miał programu w TVP, zresztą już w momencie dojścia do władzy PiS wiedziałem, że chwilę po rozstaniu z TVP będę miał swój program w Onecie. Nie miałbym też żadnego problemu z tym, gdyby nowa władza chciała realizować jakiś konserwatywny program. Miała przecież do tego pełne, niekwestionowane prawo. Problem polegał na tym, że program PiS nie tylko nie był konserwatywny, ale był antykonserwatywny. Był nacjonalistyczny i populistyczny. Ale dalej, można byłoby się pogodzić z jego realizacją tak długo, jak długo odbywałoby się to w granicach prawa. Tych granic nowa władza jednak akceptować nie chciała. A to, tak uważałem, wymaga stanowczego, ostrego sprzeciwu, w każdej możliwej formie. Nie tylko dziennikarskiej.

d1l1wlh

W pierwszych dniach grudnia 2015 roku codziennie przejeżdżałem po południu aleją Szucha. Chciałem po prostu zobaczyć, ile osób bierze udział w pikiecie pod Trybunałem Konstytucyjnym, właśnie demolowanym przez PiS. Marna pogoda, garstka ludzi, wszystko to wyglądało bardzo smutno. Powstał wtedy Komitet Obrony Demokracji KOD, na Facebooku podobno zdobywał nawet szerokie wsparcie, ale na ulicy za diabła nie było tego wsparcia widać.

W sobotę, 12 grudnia, szedłem więc na demonstrację przed siedzibą Trybunału i na marsz stamtąd pod Pałac Prezydencki ze smutnym przekonaniem, że impreza będzie niewydarzona i skromna, że będzie jak stempel przystawiony przez niezainteresowane sprawą społeczeństwo pod nielegalnymi działaniami władzy. I gdy tak stanąłem z Igą niedaleko trybuny, tuż przed siedzibą Trybunału, nic temu przekonaniu nie przeczyło. Trochę ludzi z jednej, trochę z drugiej, w sumie ścisk, ale ilu tych ludzi może być, dwa, trzy tysiące, zastanawiałem się. Dopiero gdy ludzie ruszyli, a ruszali wybitnie wolno, widać było, że to nie garstka, ale tłum, nie kilka, ale kilkadziesiąt tysięcy. Radość i ulga były w tym tłumie powszechne, bo bardziej niż ostrą polityczną demonstrację przypominało to uśmiechnięty piknik.

Ani Igi, ani Poli nigdy nie musiałem przekonywać do udziału w demonstracjach. Obie są mądrymi młodymi kobietami, które dobrze wiedzą, gdzie żyją, co się wokół dzieje i co to oznacza. Pamiętam pierwsze wybory Poli, prezydenckie z 2015 roku, gdy z dumą wysyłała mi zdjęcie wypełnionej już przez siebie karty do głosowania. Iga z kolei jeszcze przed ukończeniem 18 lat, miała już na koncie prowadzenie w szkole spotkań z podziwianymi przez nią Agnieszką Holland i Lechem Wałęsą. Żadnej z nich nigdy nie przyszłoby do głowy powiedzieć coś w stylu "polityka zupełnie mnie nie obchodzi".

Źródło: East News / Tomasz Lis na Europejskim Forum Nowych Idei EFNI 2017 , fot: Wojciech Stróżyk/Reporter

"Nie byłem w stanie zdzierżyć poetyki odpustu na marszach KOD"

W następnym roku piknikowe demonstracje z piknikową atmosferą i piknikową KOD-kapelą, z jej przyśpiewkami w stylu "Idą miasta, wioski, a przewodzi nam Kijowski", irytowały mnie coraz bardziej i z kolejnych marszów zacząłem się urywać, nie będąc w stanie tej poetyki odpustu zdzierżyć. Ale wtedy, tamtego dnia, ten jeden raz, atmosfera festynu była uzasadniona. Zresztą, w przeciwieństwie do kolejnych demonstracji, tłum skandował jeszcze polityczne hasła, niezagłuszane przez nieszczęsne wuwuzele, wynalazek stokrotnie bardziej pasujący do piłkarskich boisk i skoczni narciarskiej w Zakopanem niż do demonstracji przeciw władzy.

d1l1wlh

W kolejnych miesiącach stało się, niestety, to, co było wariantem najbardziej prawdopodobnym. Ludzie maszerujący co kilka tygodni maszerowaniem się znudzili, widząc, że PiS demoluje państwo prawa metodycznie, w ogóle się nie nuży i nic nie wskazuje na to, że swym wielkim dziełem destrukcji się znudzi albo zmęczy. Niszczenie - to jedno nie nudziło im się nigdy. Walec jechał i krok po kroku rozwalał państwo prawa w rytm wystąpień posła Piotrowicza i z czasem przy gasnących dźwiękach wuwuzeli. Narodziny polskiej demokracji i państwa prawa nie były nadmiernie efektowne. Pogrzeb też w sumie był cichy.

Źródło: East News / Tomasz Lis na proteście KOD i Nowoczesnej przed Sejmem przeciwko ograniczaniu dostępu prasy do parlamentu, 16.12.2016 r. , fot: BARTOSZ KRUPA

"Od razu było jasne, że symetrystom bliżej do PiS"

Na pierwszej demonstracji spotkałem wielu znajomych z "Newsweeka", z "Polityki" i z "Gazety Wyborczej". W zasadzie tylko co do nich miałem absolutną pewność, że będą bronić demokracji i konstytucji. Już bronili. A że na ulicy? Już wtedy w tak zwanym środowisku rozgorzała dyskusja, czy dziennikarze powinni brać udział w demonstracjach. Jest charakterystyczne, że przeciw wypowiadali się wszyscy ci, którzy w żadnym momencie po przejęciu władzy przez PiS nie powiedzieli głośno, że ta partia depcze konstytucję i państwo prawa. Byli wśród nich i tak zwani symetryści, który to termin jest o tyle nietrafiony, że symetryści ci nigdy symetryczni nie byli – od razu było jasne, że bliżej im do PiS niż do opozycji, tylko boją się do tego jasno przyznać.

Byli i wśród przeciwników demonstrowania ci, którzy potrzebowali alibi dla swego braku zaangażowania. To oni byli prawdziwymi symetrystami. Ludzie ci praktykują swoisty detalizm. Możesz skrytykować działanie władzy, jej pomysły, wypowiedzi polityka X czy Y, a nawet – czasem – wypowiedzi samego prezesa. Między tymi oportunistycznymi symetrystami obiektywistami a władzą jest jednak niepisane porozumienie.

Nigdy nie zaatakują oni władzy za to, co tej władzy jest istotą. Mogą się czepiać szczegółów, ale nigdy nie powiedzą, że władza jest niedemokratyczna i że łamie elementarne zasady przyjęte w demokratycznych, praworządnych państwach. Czepiają się więc detali, nie przejmując się fundamentami. Pozory zachowane, kasa się zgadza, a inni oportuniści wychwalają nawet tych oportunistów za rzekomy obiektywizm, bo i oni swój oportunizm wolą nazywać obiektywizmem.

d1l1wlh

By dać sobie samym alibi, oportuniści muszą uderzać w tych, którzy stają na straży zasad, nazywają rzeczy takimi, jakimi są, i po prostu bronią prawdy. Bo jeśli tak robią, to znaczy, że jest to możliwe, a skoro tak, to ci, którzy tego nie robią, nie czynią tego albo z tchórzostwa, albo z innych powodów. Nikt nie przyzna się do tchórzostwa. Lepiej więc swym działaniom i zaniechaniom nadać pozory wierności zasadom i obiektywizmu.

Oportuniści sami wręczają więc sobie ordery za oportunizm, nazywając koniunkturalizm i cwaniactwo cnotą.
Co nie zmienia oczywiście faktu, że ci, którzy robią inaczej, w istocie stoją przed dylematem. Gdzie przebiega linia między wolnością a powinnością, między tym, co dziennikarz może i musi, a tym, czego nie powinien i czego mu nie wolno.

W normalnych, demokratycznych krajach nakreślenie tej linii nie jest żadnym problemem. Funkcjonuje w nich X partii, w niektórych kwestiach można się zgadzać z jedną, w innych z drugą, nikogo się nie popiera, bo i po co, przeciw nikomu się nie występuje, krytykując partię jako całość, bo przecież niemal nikt na taką totalną krytykę nie zasługuje.

Ale inna sytuacja jest w krajach autokratycznych i dyktatorskich. Gdy władza łamie prawa i niszczy konstytucję, nie można mówić, że może ją łamie, a może nie, opinie są, drodzy państwo, różne. Nie można tego robić, bo zrównuje się prawdę z kłamstwem, autokrację z dyktaturą, prawo z bezprawiem. A to nie jest żadną cnotą, żadnym obiektywizmem, lecz sprzeniewierzeniem się temu, co jest istotą pracy dziennikarskiej.

Źródło: East News/mat. wyd. WAB / Tomasz Lis i okładka jego książki "Historia prywatna", fot: Damian Klamka/mat.wyd.WAB

Tomasz Lis. Urodził się w Zielonej Górze. Był m.in. korespondentem "Wiadomości" w Stanach Zjednoczonych i prowadzącym główne telewizyjne programy informacyjne TVP, TVN i Polsatu. Współtwórca "Faktów" TVN. Prowadził też przez wiele lat "Tomasz Lis na żywo" w TVP2. W latach 2010-2012 był redaktorem naczelnym "Wprost", obecnie jest redaktorem naczelnym tygodnika "Newsweek Polska”.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj