Inger Johanne nie potrafiła się przemóc i polubić Sigmunda Berliego. Ten człowiek był na wskroś nieapetyczny. Bez cienia skrępowania dłubał w nosie, stale popierdywał, nawet nie przepraszając. Wiercił palcem w uszach, obgryzał paznokcie na oczach wszystkich, a akurat w tej chwili darł na kawałeczki brudną papierową serwetkę, nie myśląc o tym, że porwane przez przeciąg drobiny spadają na podłogę.
– To dobry chłopak – powtarzał zwykle Yngvar, z rezygnacją przyjmując chłodne nastawienie Inger Johanne. – Tylko trochę niewychowany. Czym są gile na nogawkach spodni w porównaniu z prawdziwą lojalnością? On jedyny naprawdę ze mną rozmawiał po śmierci Elisabeth i Trine.
Ten ostatni argument był nie do obalenia. Po tragicznej śmierci pierwszej żony i dorosłej córki Yngvar się załamał, chciał rzucić pracę, popadł w depresję. Dopiero Sigmund dzięki szorstkiej męskiej przyjaźni i wzruszającej trosce wciągnął go z powrotem w coś w rodzaju życia, które ostatecznego kształtu nabrało dopiero dwa lata po tragedii, kiedy Yngvar poznał Inger Johanne i zaczął wszystko od początku.
– Pysznie gotujesz – pochwalił, uśmiechając się szeroko i patrząc na Yngvara. – Dziękuję – powiedziała Inger Johanne.
– No, ja zrobiłem dressing! – wykrzyknął Yngvar. – Dressing jest najważniejszy. Ale masz rację, to Inger Johanne jest w tym domu kucharką. Ja jestem tylko… Feinschmecker. Zajmuję się szczegółami. Wszystkim tym, co podnosi zwyczajny posiłek do…
Roześmiał się, gdy Inger Johanne zaatakowała go ścierką.
– Ona się nie zna na żartach – oświadczył, przyciągając żonę do siebie. – Ale w gruncie rzeczy nie jest taka zła. – Pocałował ją i nie chciał puścić. – Kłótnia w kuchni – zaczął Sigmund i zakłopotany zmiął serwetkę, zanim odsunął ją od siebie, nie wiedząc, co zrobić z porwanymi kawałeczkami. – Mogło chodzić o jakiś drobiazg.
– Owszem. – Yngvar wreszcie uwolnił żonę z objęć. – Mimo wszystko powinniśmy odnotować sobie, że coś tam może być. Kari Mundal i Rudolf Fjord serio skakali sobie do oczu, a kłótnia była na tyle poważna, że nie poszli wysłuchać napuszonej przemowy Kjella Mundala. To zupełnie niepodobne do Kari, żeby opuścić taką okazję dla okazania mężowi uwielbienia i wsparcia. A Rudolf Fjord wydawał się bardzo wzburzony.
– Polityka to, jak wiadomo, nie jest szkółka niedzielna – stwierdziła Inger Johanne. – Gdyby gwałtowne dyskusje za politycznymi kulisami stanowiły podstawę do podejrzewania kogoś o zabójstwo, mielibyście pełne ręce roboty. – Mimo wszystko… – Yngvar przyciągnął drugi barowy stołek do wyspy kuchennej i rozsiadł się na nim wygodnie. Nogi rozsunął, a przedramiona oparł o blat. – Było coś w tej sytuacji… – Pokręcił głową. – Chwilowo to zostawmy. Musimy się zająć innymi rzeczami. Na razie.
– Na razie nie mamy właściwie nic – stwierdził Sigmund ponuro. – W żadnej ze spraw. Nada.
– Chyba za ostro to oceniasz – zaprotestował Yngvar. – Coś przecież mamy.
– Coś – powtórzył Sigmund.
– Ale nic do siebie nie pasuje – ciągnął Yngvar. – Nic donikąd nas nie prowadzi. Z tym się zgodzę. Nie znajdujemy kolejnych powiązań między obiema kobietami, tylko te oczywiste, które dało się stwierdzić od razu i które omawialiśmy już tysiąc razy. Brutalność zabójstw. Płeć ofiar. Osoby publiczne. Miejsce zamieszkania w tej samej gminie. – Ziewnął przeciągle. – Ale chyba nie szukamy mordercy żywiącego wyjątkową urazę wobec Lorenskog. Vibeke i Fiona się nie znały, nie miały wspólnych przyjaciół, tylko przygodnych znajomych, z czym zawsze należy się liczyć w takim małym kraju jak nasz. Nie były zaangażowane w żadną wspólną pracę. Jedna to lubiąca balować singielka, druga miała rodzinę, małe dziecko. Mnie to wygląda na…
– …dwie różne sprawy – dokończyła Inger Johanne, podsuwając elektryczny czajnik pod kran. – Ale obaj mordercy musieli być silni. Vibeke została przecież zabita pod domem i przeniesiona do sypialni. Fionę obezwładniono.
– Często tak rozmawiacie? – spytał Sigmund.
– Jak?
– Kończycie nawzajem za siebie zdania. Jak bliźnięta mojej siostry.
– Bo my jesteśmy duchowymi bliźniętami – powiedziała Inger Johanne z uśmiechem.
– Myślimy identycznie i czujemy identycznie. Przez cały czas. Kawy?
– Owszem, dziękuję. Ale jeżeli… – Sigmund zasłonił ręką usta, próbując zdusić głębokie beknięcie. – …Jeżeli to są dwie sprawy, to możliwe, że zabójca numer dwa, ten, który załatwił Vibeke Heinerback, mógł chcieć, żeby to wyglądało na serię.
– Niezbyt długa ta seria – stwierdził Yngvar. – Przede wszystkim musimy ustalić, czy mamy do czynienia z jednym sprawcą.
– Takie ustalenie jest oczywiście niemożliwe – powiedziała Inger Johanne. – Na razie jeszcze nie. Ale ja się z tym zgadzam. Wprawdzie jest wiele podobieństw, jednak nie mają takiego charakteru, żeby… Te zabójstwa nie krzyczą o serii.
– Zastanawiałem się… – zaczął Sigmund i poczerwieniał jak młody chłopak, który ma głowę pełną pozostających bez odpowiedzi pytań na temat życia płciowego. Podrapał się po udzie z zakłopotaniem. Przez moment wydał się Inger Johanne słodki. Wlała gorącą wodę do dzbanka, napełniła mlekiem dzbanuszek i postawiła na blacie miseczkę z brązowym cukrem.
Sigmund spróbował jeszcze raz.
– Po prostu się zastanawiam. Jak takie profilowanie, profiling… – Nie potrafił się zdecydować, czy ma mówić po norwesku, czy po angielsku. W końcu kciukiem i palcem wskazującym ścisnął nos.
– Możesz mówić „profilowanie” – wybawiła go Inger Johanne. – Profiling brzmi jak z filmu kryminalnego, nie uważasz?
Sigmund nalał sobie za dużo kawy, musiał więc nachylić się nad filiżanką i siorbnąć niemal wrzący płyn, zanim mógł ją podnieść.
– Au, au! – Mocno potarł górną wargę i podjął, lekko sepleniąc: – My też trochę umiemy. Całkiem sporo. Ale ponieważ ty się szkoliłaś w FBI, i do tego u ich głównego speca…
– Mleko – przerwał mu Yngvar i bez pytania dolał do filiżanki Sigmunda tyle mleka, że kawa się przelała. – Chcesz cukier? Proszę!
– Tworzenie profilu może wyglądać różnie. – Inger Johanne podała Sigmundowi ścierkę. – W zasadzie każde zabójstwo zawiera w sobie elementy mówiące o cechach charakteru sprawcy. Tego rodzaju profilowanie wykorzystywane jest właściwie w każdym śledztwie. Tyle że nie używa się takiego pojęcia.
Sigmund wycierał blat przed sobą, bezsensownie, bo kawa z mlekiem rozlewała się już na wszystkie strony.
– Chcesz powiedzieć, że kiedy w brudnym i zaniedbanym domu znajdziemy człowieka z nożem w brzuchu, a facet, który zadzwonił na policję, siedzi w kącie pijany i płacze, to rysujemy jakiś profil? Coś w rodzaju: sprawca pokłócił się z bliskim krewnym podczas libacji alkoholowej, a że pod ręką akurat miał nóż… Ale wcale nie chciał zabijać, teraz cholernie żałuje. Taki profil?
Inger Johanne roześmiała się serdecznie i wytarła jasnobrązową plamę papierem. – Wyjąłeś mi to z ust – powiedziała. – A ten profil, który przed chwilą opisałeś, jest tak powszechny i łatwy do skonstruowania, że potrzeba wam trzydziestu sekund na stwierdzenie, że winny jest ten pijak w kącie. Ale ty i Yngvar niewiele macie podobnych spraw. Kripos zajmuje się trudniejszymi zagadkami.
– Zakładam, że ty analizujesz każdą sprawę, rozbierając ją na kawałeczki.
– Analizuje się sposób działania. Czyn przestępczy rozbiera się na kawałki, jak mówisz, na pojedyncze elementy składowe. Potem przeprowadzamy dedukcję opartą na pojedynczych elementach oraz na łącznym wrażeniu. Przy dokonywaniu analizy kładziemy nacisk na pochodzenie i środowisko ofiary, na poprzedzające zbrodnię zachowanie, oraz na samo zabójstwo. Mnóstwo pracy, no i… chyba nie ma nauki, która byłaby równie niepewna, równie trudna i niegodna zaufania jak określanie profilu.
– Opisujesz w zasadzie to samo, co my nazywamy śledztwem taktycznym – zauważył Sigmund, na którego czole pojawiła się zmarszczka wyrażająca sceptycyzm. – Tak, trochę to podobne. Różnica w głównej mierze polega na tym, że śledztwo taktyczne w dużo większym stopniu niż określanie profilu trzyma się… jak by to powiedzieć… bezspornych faktów. Profilerzy to często psychologowie. Celem śledztwa taktycznego jest znalezienie sprawcy, a profilera – ustalenie psychologicznego modelu przestępcy. Tak na to patrząc, profilowanie to jedynie środek pomocniczy w śledztwie taktycznym.
– Gdybyś więc miała coś powiedzieć o samym zabójstwie Fiony Helle, na moment zapominając całkiem o Vibeke Heinerback, to co byś powiedziała? – Sigmundowi na policzkach wykwitły gorączkowe rumieńce.
Inger Johanne spojrzała na niego znad filiżanki. Okulary zaszły jej mgłą. – Nie bardzo wiem – stwierdziła z namysłem. – To mi się wydaje takie bardzo… nienorweskie. Nie podoba mi się to określenie, bo czasy, kiedy mogliśmy się uważać za chronionych przed tego rodzaju wynaturzonymi zabójstwami, już dawno minęły. Ale mimo wszystko… – Odetchnęła głęboko i napiła się kawy. – Powiedziałabym, że można się dopatrzyć konturów dwóch różnych profili. Weźmy najpierw cechy wspólne. Zabójstwo Fiony Helle zostało starannie zaplanowane. To oczywiste, że mówimy o działaniu z premedytacją, mamy więc do czynienia z osobą, która jest w stanie aż po najdrobniejsze szczegóły zaplanować czyjąś śmierć. Trudno sobie wyobrazić, by ten koszyczek z celofanu miał służyć do czegoś innego niż do umieszczenia w nim odciętego języka. Pasowały do siebie idealnie. A to, że ktoś miałby myśleć o odcięciu języka ofierze, nie zabijając jej, chyba możemy wykluczyć. Czas zabójstwa również był świetnie dobrany. Wtorek wieczorem. Wszyscy wiedzieli,
że tego dnia Fiona Helle zawsze jest sama. Poza tym w wielu wywiadach chwaliła się, że Lorenskog to „oaza spokoju, z dala od zgiełku wielkiego miasta”… – Dwoma palcami narysowała w powietrzu cudzysłów.