Niemal doszło do wojny domowej. Trump wiedział, co robi
Atak na Kapitol Stanów Zjednoczonych to jedno z najbardziej szokujących wydarzeń ostatnich lat. Nie wszyscy wiedzą, że zarówno członkowie, jak i wyborcy partii reprezentowanej przez Donalda Trumpa dość szybko zmienili zdanie odnośnie tego, kto był odpowiedzialny za szturm. Co właściwie się stało?
6 stycznia 2021 r. w amerykańskiej polityce miał być dniem formalności. Obie izby Kongresu Stanów Zjednoczonych zebrały się na obrady, aby potwierdzić zwycięstwo Joego Bidena w wyborach z poprzedniego roku. Jednak dość szybko okazało się, że ten dzień przejdzie do historii. Wszystko za sprawą wiecu, który wówczas urzędujący prezydent Donald Trump zwołał na Twitterze 18 grudnia 2020 r. "Przybywajcie, będzie ostro" - napisał wtedy.
Słowa Trumpa przyjęto na poważnie i 6 stycznia do Waszyngtonu zjechały dziesiątki tysięcy ludzi z całego kraju. W tłumie nie brakowało m.in. uzbrojonych członków skrajnie prawicowych grup paramilitarnych jak Proud Boys. Już sam wiec, który rozpoczął się przed południem, był pełny agresywnej retoryki. Współpracownik Trumpa Rudy Giuliani mówił o sądzie bożym.
"Tłumaczono" zgromadzonym, że wiceprezydent Mike Pence powinien spełnić zadanie, jakie powierzył mu Trump, czyli odrzucić głosy elektorów ze spornych stanów, w których zwyciężył Biden. Pence jednak nie chciał tego zrobić, mimo nalegań prezydenta, który od paru miesięcy bezpodstawnie podważał wyniki przegranych przez siebie wyborów.
W południe sam Trump wyszedł do zwolenników. W ciągu godziny 20 razy użył słowa "walka". A "pokojowo" raz. Trump wiedział za sprawą ochrony, że tłum jest uzbrojony. - Wpuście ich - polecił prezydent, gdy zapytano go, co z wykrywaczami metalu. Na koniec zachęcił do wspólnego marszu na Kapitol (sam jednak w nim nie uczestniczył), a Pence'a do działania.
Wszystko zaczęło się po godzinie 14:00. Gdy w południowym skrzydle Kapitolu połączone Izby Kongresu obradowały pod przewodnictwem Nancy Pelosi i Pence'a, w tym czasie agresywny tłum szturmował ogrodzenie wokół budynku. Chroniło go ledwie kilkudziesięciu policjantów. Członek Proud Boys wybił okno na parterze budynku. Tłum wdarł się do środka.
Walka o życie
W Kapitolu zaczęły się wydarzenia, które przypominały trochę słynny film akcji "Atak na posterunek 13" Johna Carpentera. Pence został wraz z rodziną zabrany do podziemi budynku. Tłum w pewnym momencie znajdował się 20 metrów od niego. Gdyby wpadł w ręce Proud Boys, mógłby nie przeżyć. Zostałby powieszony.
O ile jedni senatorowie uciekli schodami, niektórzy ukryli się w swoim gabinecie. W Izbie Reprezentantów kongresmeni i policjanci zabarykadowali wejście do sali. Część zerwała przypinki, by nie można było ich zidentyfikować. Jedni chcieli walczyć tym, co mieli pod ręką, inni skakać z galerii na parter, by ratować życie.
Na zewnątrz toczyła się bitwa tłumu z policjantami. Gwardia narodowa dotarła dopiero dwie i pół godziny od pierwszego ataku. I kto ich wysłał? Nie Trump, a ukrywający się w Kapitolu Pence. Wiceprezydent nie miał żadnego kontaktu z Trumpem. Prezydent długo nie zabierał głosu. Dopiero po trzech godzinach zareagował. Na Twitterze dalej pisał o sfałszowanych wyborach. Facebook i Twitter skasowały mu wiadomości i zablokowały konto.
O godzinie 20:00 policja ogłosiła, że Kapitol jest bezpieczny. Bilans ataku? Szacuje się, że do gmachu wtargnęło tego dnia dwa tys. osób. Stu kilkudziesięciu policjantów zostało rannych, niektórzy ciężko. Jeden umarł w szpitalu następnego dnia. Dwóch popełniło samobójstwo kilka dni później. Dwóch kolejnych kilka miesięcy później. Życie straciło czterech "protestujących".
Jakie tam znowu zbrojne powstanie przeciwko władzy
Po ujarzmieniu szturmu, szybko pojawiły się apele o odsunięcie Trumpa od władzy w drodze impeachmentu. Za podżeganie do ataku. Republikanie nie wsparli jednak głosami Demokratów. Zaczęło się kwestionowanie tego, kto zaatakował Kapitol. Pojawiły się sugestie, że odpowiedzialność za to ponosi Antifa czy członkowie Black Lives Matter. Niektórzy bagatelizowali, że to była "normalna wycieczka". Za sprawą zdjęć tzw. "Szamana QAnonu", mężczyzny w rogatej czapce i włócznią z flagą USA, rozpowszechniano narrację, że wydarzenie było jedynie głupim i nieszkodliwym wybrykiem grupki przebierańców. Żadnym tam atakiem na amerykański system polityczny.
Republikanie, którzy jeszcze na początku nazywali atak "zbrojnym powstaniem" (ang. insurrection), po czasie zaczęli się oburzać na to określenie. W książce "Rozkład. O niedemokracji w Ameryce", której audiobooka znajdziecie w zasobach Audioteki, autor Piotr Tarczyński podaje arcyciekawe dane. O ile w czerwcu 2021 r. mniej niż połowa republikańskich wyborców uważała, że 6 stycznia był prawomocnym protestem, a ponad 60 proc. nazywała tamte wydarzenia zamieszkami, to po roku proporcje uległy zmianie. Tylko 1/3 wyborców odpowiedziało, że atak na Kapitol był zbrojnym powstaniem. A w 2023 r. uważa tak już jedynie 13 proc.
Skąd wziął się Trump?
W "Rozkładzie. O niedemokracji w Ameryce" Tarczyński udowadnia, że wydarzenia w Kapitolu nie były przypadkowym wybrykiem. Wręcz przeciwnie. Autor bardzo zajmująco snuje historię polityczną USA. Szczególnie ciekawie wypada tutaj los Partii Republikańskiej, która w ostatnich latach stała się partią obsesyjnie tweetującego i mającego radykalne pomysły milionera i celebryty. Przemiana jest tak duża, że Ronald Reagan dziś z kretesem przepadłby w prawyborach, gdyby nie zrobił ostrego skrętu w prawo.
Na tym się jednak nie kończy. Tarczyński w przystępny sposób wyjaśnia także wiele kwestii, które same w sobie są dość złożone. Dowiadujemy się m.in., dlaczego Amerykanie utożsamiają swoich prezydentów z superbohaterami oraz jak działają mechanizmy w rodzaju filibustera oraz gerrymanderingu.
"Rozkład. O niedemokracji w Ameryce" można określić jako udaną mieszankę socjologii i politologii, ale bez przesadnego zadęcia. Książka nigdy nie sprawia wrażenie czegoś, co wymaga od nas potwornego skupienia. Jeśli już, to zachęca do sprawdzania różnych nazwisk i wydarzeń. A to jest przecież jedną z głównych zalet tego typu pozycji. A jeśli chcecie znać odpowiedź, dlaczego autor tak, a nie inaczej zatytułował swoje dzieło, to po prostu odpalcie Audiotekę, by usłyszeć odpowiedź. Gwarantuję, że będziecie zaskoczeni.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.