PROLOG - To tutaj - szepnęła po włosku królowa Francji, wskazując ledwie widoczną szparę w podłodze. Migotliwe światło jedynej świecy mąciło cienie na ścianach. Nawet w nocy powietrze było parne i ciężkie od odoru. Kamienne korytarze i od dawna wygasłe kominki śmierdziały moczem, stęchlizną i pleśnią. Dwór zbyt długo pozostawał w Saint-Germain; pałac zaczął już cuchnąć. Za miesiąc lub dwa król nakaże przenosiny do innego, czystszego zamku - gdzieś, gdzie nie wytrzebił jeszcze parkowej zwierzyny; gdzie przez najbliższe tygodnie węch nie będzie mu podsuwał myśli o zmianie miejsca pobytu.
- Kazałam cieśli zrobić w stropie dwie dziury - dodała szeptem królowa. -Jej sypialnia jest wprost pod nami. Dziś dowiemy się, za pomocą jakich czarów kradnie mi miłość męża.
- Jest dwadzieścia lat starsza niż on i ty, pani. Gdybyś znalazła inną, młodszą i piękniejszą, lecz ślepo ci posłuszną, zniweczyłabyś jej urok, a wtedy... - szepnęła w odpowiedzi włoska dama dworu. Obcy język unosił się w powietrzu jak dym, kłębił wokół rzeźbionego w głowy satyrów kominka i zapadał w kątach niczym szmer cudzoziemskiego spisku w prastarej twierdzy królów Francji.
- Myślisz, że nie próbowałam? Raz-dwa i znów był z nią; prowadza się z tą starą ladacznicą publicznie, a mnie trzyma w ukryciu, jak gdybym to ja była nałożnicą. Chcę raz na zawsze odebrać jej władzę nad nim. Chcę się jej pozbyć.
- Pani, jesteś królową...
- Toteż nikt nie może dojrzeć mojej ręki w tym, co się jej przydarzy - ucięła zimno Katarzyna Medycejska. - Dziś król ją kocha, obwiniłby mnie o jej krzywdę i zemścił się na mnie. Ale gdy przestanie ją kochać...
- Musisz poznać zaklęcie, które go więzi - szepnęła dworka.
- Właśnie. I zniszczyć je silniejszą magią. - W głębi wypukłych, nakrytych ciężkimi powiekami oczu Katarzyny zaiskrzyła się długo skrywana uraza. Królowa dotknęła palcami talizmanu moczonego w magicznej kąpieli z ludzkiej krwi, który miała zawieszony na szyi. - Gdzie znalazła tak potężnego czarnoksiężnika? Tylko magowie z rodu Ruggieńch mają podobną moc, a ci należą do mnie. Jeśli Kosma mnie zdradził...
- Z pewnością nie, wasza wysokość. W królestwie są też inni zaklinacze. Kosma Ruggieri przybył z nami z Florencji. Jego ojciec służył twojemu ojcu. Zresztą czemu ta kobieta miałaby się zwracać do twego sługi? Zaraz by ci o tym doniósł.
- Może tak, a może nie. Nie wolno lekceważyć przebiegłości Ruggierich. Są zdradliwi jak węże, znam ich dobrze. Sama znajdę czarodziejski przedmiot i każę Kosmie go usunąć, po czym oboje będziemy udawać, że wcześniej nie miał pojęcia o jego istnieniu. Czas już najwyższy. Dostatecznie długo żyłam w cieniu tej starej wiedźmy. Przez nią moje szczęście obraca się w proch.
- Najjaśniejsza pani, to na pewno pierścień - wyszeptała Lukrecja Cavalcanti d'Elbene. - Cały dwór szepcze, że pierścień podarowany przez Dianę miłościwemu panu kąpany był we krwi nie chrzczonego niemowlęcia. Ten pierścień go więzi. Dziś sama się przekonasz, że tak właśnie jest.
- Dama dworu nachyliła się ze świecą, podczas gdy Katarzyna Medycejska uklękła szukając uchwytu luźnej deski podłogowej.
- Zgaś świecę - szepnęła. - Nie chcę, żeby zobaczyli nad sobą światło.
W mroku, rozjaśnionym jedynie poświatą gwiazd, obie kobiety położyły się na podłodze, aby zajrzeć do rzęsiście oświetlonej sypialni znajdującej się piętro niżej.
Diana de Poitiers leżała na wznak na łożu zarzuconym ciężkimi drapeńami. Ramiona miała podłożone pod głowę, a siwiejące włosy rozsypane niczym wachlarz wśród zdobionych bogatym haftem jedwabnych pod uszek. J ej blade, nagie ciało zaskakująco kontrastowało z ciemnozieloną aksamitną kołdrą, ciemne oczy lśniły w blasku świec, a umalowane wąskie usta uśmiechały się zwycięsko, gdy czarnowłosy, dwadzieścia lat od niej młodszy król w podnieceniu zrzucał z siebie rabe de chtitnbre - jakby wiedziała, że tej nocy są świadkowie jej tńumfu.
Ściągnięta, poznaczona cienkimi zmarszczkami twarz Diany i zapadnięte podkrążone oczy nie zaskoczyły patrzących z góry kobiet. Ale widząc jej ciało królowa i dworka westchnęły ze zdumienia. Było białe, smukłe, giętkie, niczym ciało dziewczęcia, na które ktoś nasadził głowę starej kobiety. Żelazna dyscyplina pozwoliła metresie zachować nędzną imitację kształtów młódki, gdy tymczasem nawet stalowe fiszbiny i sztywne, wysadzane klejnotami szaty nie były w stanie zamaskować tuszy ciała królowej, rozlanego od corocznych ciąż.
Ty potworze, pomyślała Katarzyna Medycejska. Diabeł ci w tym pomógł. Gdy się ciebie pozbędę, też uczynię się piękną. Będę brała masaże i piła wywary. Zasiądę u boku króla na każdej wielkiej gali, kawalerowie na turniejach będą nosić m o j e barwy. Dziś król skrywa mnie w cieniu niczym wstydliwy sekret. Mój widok go zawstydza. Ale jutro będzie mnie miłował.
W pozłacanym łożu dwa muskularne ciała - jedno przyprószone czarnym owłosieniem, drugie bielsze od mleka - splatały się w egzotycznych, wyuzdanych pozach. W ciemności z ust królowej wyrwało się pełne zdumienia westchnienie. Po chwili kochankowie zmienili pozycję i faworyta dosiadła Henryka II. Jego twarz zniekształcił spazm rozkoszy. Katarzyna nigdy nawet nie wyobrażała sobie, że mogą istnieć tak osobliwe uściski, tak długo trwające pieszczoty. Dlaczego o tym nie wiedziała? Dlaczego król jej tego nie nauczył? Czyżby nie była warta ani szacunku, ani namiętności?.
Król i jego kochanka przetoczyli się na brzeg łoża; zaciekły , szybki rytm porwał ich tak, że mimowolnie zsunęli się w kaskadzie prześcieradeł na zimne, twarde płyty posadzki. Z ust króla wydarł się krzyk rozkoszy. Jego echo wciąż brzmiało w komnacie na dole, kiedy Katarzyna z powrotem umieściła deskę w podłodze. Niewidoczne w mroku łzy wściekłości spłynęły po jej pulchnej twarzy.
- W ciągu tych wszystkich lat, odkąd wziął mnie za żonę – szepnęła - ani razu nie dotknął mnie w ten sposób.
Urodziłam mu dziesięcioro dzieci, a on nigdy mnie nie pocałował. Przychodzi bez świecy i wychodzi też po ciemku... Kimże jestem, że traktuje mnie jak krowę, a nie jak kobietę?
- Ale, wasza wysokość, to ty jesteś prawdziwą królową, a ona tylko królewską dziewką. Niska, tęga, wyłupiastooka kobieta o twarzy pozbawionej podbródka nieznacznie otarła oczy , korzystając z osłony mroku.
- Tak, jestem królową - powiedziała. - Ja jestem królową, a ona nie. - Wstała z klęczek i otrzepała zmięte, zakurzone spódnice. - Czy on nie widzi, że ta baba jest stara, stara jak świat? Ja miałam czternaście lat, gdy mnie pojął. Mój wuj papież wysłał mnie do Francji w złoconej galerze. Wioślarze mieli srebrne łańcuchy. A kim ona jest? Nikim. Nic nie znaczącą staruchą. Na pewno zaślepia go magiczny pierścień. Pierścień, który mu dała. Choćby nie wiem co, zedrę go z jego dłoni!
A potem każę Kosmie, żeby przygotował dla mnie napój miłosny, pomyślała. Coś mocnego... coś, co da mi więcej niż zimny, niechętny uścisk.
- Trzeba tylko zaczekać na właściwy moment - powiedziała pani d'Elbene.
- Bardziej niż ktokolwiek inny nauczyłam się czekać - odparła królowa odgarniając z czoła przyprawione loki.
- Czekam na wiele rzeczy. Mimo to...
- Tak, wasza wysokość?
- Kiedy byłam młoda, nazywali mnie piękną. Dlaczego król, mój małżonek, nigdy nie kochał mnie tak namiętnie?