Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:41

Tajemnica

TajemnicaŹródło: Inne
d17pr37
d17pr37

Przypuszczam, że dobra godzina minęła, zanim wróciłam na górę, do odmienionego świata. Przez cały ten czas siedziałam w piwnicy w otępieniu niemal kataleptycznym. W jednej chwili moje podejrzenia zastąpiła Wiedza. Wiedza tak straszna, że aż niepojęta. Żadna czynność wymagająca logiki - jak myślenie - nie wchodziła w grę w tej godzinie oszołomienia, kiedy siedziałam tam skulona, nie zmieniając pozycji, w zesztywniałej dłoni ściskając swój akt urodzenia.
Ale przenikało mnie niemal niewyobrażalne odkrycie: byłam repliką, sztucznym mechanizmem, spreparowaną rzeczą. Byłam nienaturalna. Postrzegając siebie jako młodą dziewczynę z własnym, niepowtarzalnym ja, uległam iluzji. Moje uczucia, moje cenne uczucia okazały się iluzją. Kuglarską sztuczką. Nie byłam niczym więcej niż ksero jej komórkowej materii, odbitką jej kodu genetycznego. Mikroprocesorem ze starej płyty głównej. A więc stąd pochodziła moja półwiedza. Tajemniczość poza granicami mojego znajomego istnienia, to Coś w głębi mojego umysłu. Teraz wiedziałam, i ta wiedza mnie unieważniła. Nie byłam Iris. Nie byłam w ogóle nikim.
Po tej mniej więcej godzinie chwiejnym krokiem wróciłam do swojego pokoju. Co innego mogłam zrobić? Byłam rzeczą, ale żywą. Iluzja pozostała. Stopniowo ocknęłam się z odrętwienia i powlokłam na górę. Rozejrzałam się po swoim dziecinnym pokoju: robolalki dekoracyjnie ułożone na półkach, wypchane zwierzęta oparte o poduszkę, łagodnie przesuwające się obrazy mojej ulubionej grupy wea-ve'n'wave migocące na ścianie - i poczułam zawrót głowy, jakby cały świat zawirował mi przed oczami. Znaczenie każdego przedmiotu w tym pokoju nagle się odmieniło, jak za dotknięciem różdżki złego czarodzieja. Gromadziłam te rzeczy jako symbole własnego bezpieczeństwa, dzieciństwa, które upływało w tym przytulnym, zacisznym gniazdku. Z każdą z nich wiązały się jakieś niemądre lub trywialne, lub ciepłe skojarzenia. Ale nie było bezpiecznie. W przytulnym gniazdku mieszkał cień, fikcja. Wszystko było tu farsą. Pokój buzował niepokojem, molekularnym ruchem, ledwie materialną egzystencją. Równie dobrze mógłby znajdować się w kosmosie.
A jednak był tutaj. Rzuciłam się na łóżko, skrywając twarz w poduszce. Co miałam zrobić? Nie znałam innych reakcji, innych gestów. Nie potrafiłam tak po prostu zamienić się w słup soli albo w pomnik z kamienia. O ile nie dane mi było na miejscu umrzeć czy oszaleć, moja świadomość - och, w sposób tak okrutny - nadal wydawała się... moja.
Ale nagle poczułam się całkowicie, kosmicznie, galaktycznie samotna. Nikt nie mógł czuć się bardziej samotny niż ja, kiedy odkryłam, że jestem dokładną repliką matki. Osoba mi najbliższa, do której najbardziej chciałam się zwrócić z tym okrutnym dylematem, okazała się sprawcą tej potworności, jaką się stałam. Była - jak ze zgrozą sobie uświadomiłam - rzeczywistym obliczem Tajemniczości. Gdybym spojrzała na nią z moją nową wiedzą - ale jakże mogłam, jak „ja" może zderzyć się ze sobą, nie powodując implozji, rozerwania molekuł, nuklearnej fuzji i rozszczepienia?
Leżałam na łóżku i nie byłam w stanie płakać. Spreparowana istota nie ma prawa do łez, chyba że uruchomi je jakiś przycisk. Wówczas może je wylewać jak niegdysiejsze roboty, jedną po drugiej, wielkie, okrągłe, wzruszające aż do mdłości. Obrzydliwie, krzykliwie wzruszające łzy robota opłakującego swoją nieludzką kondycję...
Nie potrafiłam tak płakać. Zresztą, w mojej nowej sytuacji nikt nie mógł mi pomóc, a płacze się tylko wtedy, gdy istnieje nadzieja na pomoc. Za to kiedy przyszłam do siebie, kiedy minął szok wywołany odkryciem, próbowałam pojąć, co się wydarzyło - w tym wstrząsie, w tym trzęsieniu ziemi wywracającym wszystko do góry nogami. Wyczuć, kim jest ta nowa osoba, zamieszkująca moje zreplikowane ciało. Nie potrafiłam. Nagle sama dla siebie stałam się obcą istotą, tworem tak dziwnym. że prawie nie śmiałam o nim myśleć. Wyczuwałam jedynie jakiś potworny paradoks, jakby wprost przez moje istnienie biegła linia uskoku tektonicznego albo dotkliwie bolesny szew.
Usłyszałam obrót klucza w zamku. Paradoks jeszcze głębiej wżarł się w moje ciało. Nie wiedziałam, jak stawię jej czoło, jak spojrzę w moją drugą, tajemniczą twarz.
- Iris? - zawołała.
Nie zareagowałam. Czułam, jak stoi w holu, nieruchomo, wsłuchana w atmosferę domu. Słyszałam, jak bierze oddech, przystaje, zakłopotana swoim niepokojem, jak powoli, równym krokiem zmierza do mojego pokoju. Nie odwróciłam się, kiedy weszła.
- Iris? - powiedziała z rosnącym niepokojem w głosie. - Na litość boską, o co chodzi? Co się stało?
Podeszła do łóżka i odwróciła mnie ku sobie. Wstałam, ponieważ nie mogłam znieść, żeby patrzyła na mnie z góry. I oto stałyśmy na wprost siebie. Paradoks zacisnął się niczym kleszcze. Jej symetryczna twarz - wielkie błękitne oczy, pełne, wyraziste usta - stała się nagle przerażająco obca, choć jednocześnie nieznośnie znajoma. Odwróciłam się ze wstrętem, w lodowatym przerażeniu.
- Dowiedziałaś się, tak? - spytała. Jak zwykle, zbędne były między nami wyjaśnienia. Nie odzywałam się. - Jak? - Jej twarz nabrała srogiego wyrazu. - Kto ci powiedział?
Podsunęłam jej pod nos akt urodzenia.
Zobaczyła. Linia jej ust nieco złagodniała.
- Szperałaś w moich prywatnych rzeczach. Szpiegowałaś.
- To bez sensu - zaczęłam. Z trudem wypowiadałam słowa. - To ty... to ty zrobiłaś coś potwornego.
- Nic to nie zmienia - odpada szybko. Próbowała odebrać mi akt, ale wyrwałam go jej ze złością. - Miałam zamiar kiedyś ci powiedzieć... - przerwała, żeby ocenić sytuację. Musiała wyobrażać sobie tę scenę już wcześniej. Scenę odkrycia. Niewątpliwie wyobrażała ją sobie inaczej. To stało się zbyt wcześnie, wymknęło się jej spod kontroli.
- To zmienia wszystko - odezwałam się tępo.
- Nie - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał autorytatywnie. - Nie zmienia nic. Nadal jesteś moją córką. Nadal jestem twoją matką.
- Moją bliźniaczką - powiedziałam, zszokowana brzmieniem tego słowa, kiedy wypowiedziałam je na głos. - Tym właśnie jesteś. Moją pieprzoną, identyczną bliźniaczką. - Chciałam uciec przed swoimi słowami, ale nie było dokąd. -
Teraz ona wyglądała na oszalałą, przerażoną.
- Iris - odezwała się niemal błagalnie - jesteś moim dzieckiem, kocham cię. Moją córką, moim maleństwem. To tylko kawałek papieru, bez znaczenia. Zapomnij, że kiedykolwiek go widziałaś.
Prawie rozbroiła mnie tym „dzieckiem". Miałam rozdarte serce i czułam się chora z tęsknoty za matką. Nawet nienawidząc jej i chcąc jej zaprzeczyć, pragnęłam jej ukojenia. Ale niczemu nie dało się zaprzeczyć, niczego odwrócić, mojej wiedzy nie mogło nie być. Spojrzałam na nią i znów zawirowało mi w głowie. Moja matka, moja bliźniaczka, matka, materia, materia matema, z której powstałam. Matka, ja. Moja matka, moja potworność.
- Jak mogłaś? - wyszeptałam. - Jak mogłaś stworzyć samą siebie po raz wtóry? Jak mogłaś tak po prostu... stworzyć drugą siebie?
Oparła dłonie na moich ramionach i potrząsnęła mną tak samo jak kiedyś, gdy byłam mała i gubiłam się w jakimś zamyśleniu bez dna, bez wymiaru.
- Przestań natychmiast! - rozkazała. - Uspokój się! Ale teraz to nie było zamyślenie. To było nowe, potworne przebudzenie. Obudziłam się z transu, z podejrzeń, w ciemnościach tej pełnej wiedzy, i chociaż bardzo bym chciała wrócić do stanu transu - nie mogłam.
- Czuję się jak... odmieniec - powiedziałam, równocześnie do siebie i do niej. Wciąż próbowałam pojąć, zdefiniować moją nowo odkrytą kondycję. - Jak cyborg.
- Przestań, naprawdę - ucięła stanowczo. - Opowiadasz niemądre rzeczy. Nie zmieniłaś się, jesteś wciąż moją córką, moją córką, moją córką! Jesteś Iris, tą samą, co zawsze. Przekreśliłabyś to? Żałujesz, że przyszłaś na świat?
Przyłapała mnie, znalazłam się w pułapce. Bo, oczywiście, nie mogłam nie chcieć być. Nie mogłam unieważnić tego, że jestem, nie mogłam cofnąć czasu do stanu mojego niebytu. Z tą różnicą, że, patrząc na nią, wiedziałam, że we mnie, w moim ciele, czas powtarza się w jakimś upiornym zwarciu, w czkawce, w mechanicznym zapętleniu. Patrzyłam w jej twarz, która kiedyś miała stać się moją twarzą, i wiedziałam, że istniałam już wcześniej. Nie było żadnej konieczności, żadnej potrzeby ani powodu, żebym znów, od początku, była mną. Byłam nadmiarem, technicznym nieistnieniem.
- Nie ma znaczenia, czego chcę, prawda? - spytałam. - Jak mogę mieć własne pragnienia? Ja - kopia? Klon? -
Na chwilę ogarnęła ją panika, ale zaraz się opanowała.
- To tylko słowo - powiedziała, próbując wziąć moje dłonie w swoje. Cofnęłam je w gniewie.
- Dlaczego to zrobiłaś? - wybuchnęłam. - Kim ty w ogóle jesteś?
Bo właśnie uświadomiłam sobie, że tego też nie wiem. Jej usta ułożyły się w grymas zawziętości.
- Kiedyś postaram ci się to wytłumaczyć - powiedziała. - Ale nie teraz, kiedy jesteś w takim nastroju. - Spojrzała na mnie łagodniej. - Chciałam mieć dziecko - dodała. - A nie mogłam go mieć... w naturalny sposób. To tyle. Zresztą - nieważne, dlaczego. Jesteś tu ze mną. Moja Iris. To się liczy. I nie zamierzam pozwolić ci odejść.
Popatrzyłam w głąb niej i wessało mnie jej spojrzenie, i z tamtej strony zobaczyłam coś nowego, zobaczyłam, jak pragnęła moich narodzin, jeszcze jednej siebie - mnie... Czy to znaczyło, że sama sobie dałam początek? Ale ta myśl szybko mi umknęła. Wchłonęła mnie z powrotem nasza jedność, owodniowy płyn. Paradoks rozpłynął się w wirującym zamieszaniu.
- Ratunku - wyszeptałam, nagle nie wiedząc, kim jestem, skąd, od której z nas pochodzi mój głos. Skąd ja pochodzę. - Pomóż mi, proszę.
Objęła mnie ramieniem i przywarłam do niej tak jak wtedy, gdy byłam mała; ale nagle znów poczułam oszałamiającą sprzeczność. Wyrwałam się z jej objęć.
- Nic, nic nigdy nie będzie takie samo - odezwałam się bezradnie.
- Dość - powiedziała surowo, odgarniając mi włosy z czoła w geście na poły czułym, na poły garnącym. - Porozmawiamy o tym rano. Kiedy się wyśpisz.
Myślałam, że sen nie przyjdzie, jednak tej nocy zasnęłam. Śpię, śnię. Czego to dowodzi? O czym świadczy?
Tej nocy śniłam o podziałach i podpodziałach, o połączeniach i rozszczepieniach. O Niej. Jej twarz, jej duże ciało, majestatycznie stojące na podium, a może na ołtarzu. Trzymała w dłoniach dwie identyczne lalki, pozwalając im zwisać bezładnie, aż plaskały na ziemię i rozpadały się na części. Każda lalka otwierała się i można ją było rozłożyć na kawałki, i pojawiały się dwa rzędy lalek, identycznych lalek stojących naprzeciw siebie z niewidzącymi oczami, doskonałych w swojej plastikowej bladości. Ona. Jej twarz, jej ciało. Rozpadała się na kawałki, jakby rażona piorunem, i nagle pojawiała się w dwóch postaciach, stojących naprzeciw siebie. Ona i ja. Ja i ona. Jej twarz gładka jak marmur, bez skazy, z pustymi oczami, jak w starożytnych rzeźbach. Była idealną rzeźbą, śmiertelną, śmiertelnie doskonałą. Podniosła jedną z lalek i kołysała ją po macierzyńsku, a potem włożyła do ust, jakby chciała ją połknąć... Ale to było zbyt potworne, nawet jak na sen.
Obudziłam się z krzykiem. Była obok, siedziała na łóżku, trzymając dłonie na moich ramionach.
- Miałaś zły sen - powiedziała.
Doznałam niezwykłej ulgi, uczucia wybawienia, jakiego doświadczałam zawsze, kiedy przychodziła uratować mnie z sennego koszmaru. Potem wszystko mi się przypomniało i odwróciłam głowę, próbując ukryć świadomość w poduszce i wrócić do podświadomości, nawet jeśli oznaczało to powrót do tych straszliwych obrazów ze snu. One przynajmniej były tylko obrazami, gdy tymczasem jej obecność miała w sobie solidność koszmaru, z którego nie mogłam się obudzić.
- Co ci się śniło? - spytała.
W milczeniu potrząsnęłam głową. To jej się nie spodobało. Zawsze z ochotą opowiadałam jej sny, niczym baśnie z odległych krajów.
- Wobec tego spróbuj znów zasnąć - powiedziała. - I nie śnić więcej koszmarów.

d17pr37
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d17pr37

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj