boję się nie być już
tą, którą nigdy nie byłam
Alejandra Pizarnik
Miłość nic nie może,
jeśli nie istnieje
Kristina Lugn
Przypuszczenie
Białe slipy w doskonałym gatunku.
Pielęgniarka, która go znalazła, nie mogła się powstrzymać, musiała ich dotknąć. Przesunęła ręką po materiale, palec dotknął metki: Björn Borg underwear. Nic jej to nie powiedziało. Nigdy nie słyszała o kimś takim jak Björn Borg.
Poranek był zimny, przez chwilę zastanawiała się, czy zdjąć płaszcz i przykryć tego człowieka, ale zaraz wyobraziła sobie, że kiedy przyjedzie karetka, zrobi się tu zbiegowisko i ktoś – pewnie jakaś Rosjanka – złapie płaszcz, twierdząc, że należy do niej. Nie stać jej na stratę płaszcza. Zdjęła swój kraciasty szalik i położyła tamtemu na piersi. Wiedziała, że nie może go nim owinąć, nie wolno go ruszać z miejsca. Najmniejsze poruszenie mogłoby raz na zawsze uczynić z niego kalekę. Jeśli już nim nie był.
Przesunęła dłonią po jego ramieniu. Bardzo owłosione. Przystojny mężczyzna, od razu widać, chociaż muskuły ma tak zwiotczałe, że sprawiają wrażenie, jakby miały się odkleić od kości. Bardzo blady, ale półprzymknięte oczy są ciemne. Może jest przytomny.
– Wszystko będzie dobrze – szepnęła. – Zobaczy pan. Proszę tylko poczekać.
Jakiś hałas. Spojrzała w górę budynku. Na wietrze trzaskało otwarte okno.
Wspomnienie
Trzeciej nocy zaczęłam śnić.
Chociaż wcale nie spałam. Siedziałam z otwartymi oczami na krześle dla odwiedzających przy łóżku Sverkera i nagle zobaczyłam siebie samą pod latarnią w przyszpitalnym parku. Postawiłam kołnierz kożuszka i schowałam brodę w białym futrze. Strasznie zimno. Mój oddech zamarznie, pomyślałam, może zawiśnie w powietrzu jak kłaczek waty cukrowej. W tej samej chwili zobaczyłam tę drugą kobietę. Biegła przez trawnik ubrana w zwiewną, letnią sukienkę – białą w zielone groszki – obcasy jej sandałów na rzemyki wywiercały kwadratowe dziurki w śniegu. W pierwszej chwili jej nie poznałam, nie myślałam o niej przez wiele lat, istniała na marginesie mojej świadomości, dobrze znana i oczywista niczym blizny po małych rankach dzieciństwa i podobnie jak one niewarta uwagi. Musi marznąć, pomyślałam, otulając się jeszcze szczelniej kołnierzem, nie ma nawet pończoch. W tej samej chwili stanęła przede mną, spojrzałyśmy na siebie.
– Marie – zapytałam – to naprawdę ty?
Wykrzywiła się.
– Mary – powiedziała – czy to naprawdę ja?
– MaryMarie – zapytał stłumiony głos – nie położysz się?
Przy moim krześle przykucnęła pielęgniarka, delikatnie gładziła mnie po ramieniu. Młoda blondynka w niebiesko-białym stroju. Świeża jak jabłuszko. Przez chwilę przyglądałam jej się, potem przesunęłam czubkiem języka po zębach. Pokrywała je warstwa czegoś dziwnego. Kiedy ostatnio je myłam? Nie mogłam sobie przypomnieć. Kiedyś. Pielęgniarka miała na piersi małą tabliczkę z imieniem. Jennifer. Cześć, Jennifer, pomyślałam. Podobałabyś się Sverkerowi. Szkoda, że nie może cię poznać. A właściwie to bardzo dobrze. Niesamowite szczęście zarówno dla ciebie, jak i dla mnie.
Jennifer przekrzywiła głowę, usiłując się uśmiechnąć.
– Potrzebujesz snu, MaryMarie. Nic się nie polepszy od tego, że i ty zachorujesz. Oklepane zdanie, które – jak większość zdań tego typu – zawierało prawdę. Nic by się nie polepszyło, gdybym i ja zachorowała. Z drugiej strony, nic by się też nie pogorszyło. Na jedno wychodzi.
Kilka sekund czekała na odpowiedź, a kiedy ta nie nadeszła, zaczęła mnie namawiać bardziej zdecydowanie.
– Słuchaj – powiedziała. – Mamy wystarczająco dużo pacjentów na tym oddziale, nie potrzebujemy więcej... Teraz wstaniesz, a ja zaprowadzę cię do łóżka.
Wzięła mnie pod ramię i postawiła na nogi. Gwałtowna zmiana pozycji sprawiła, że zakręciło mi się w głowie, ale nie stawiałam oporu. Przez kilka chwil stałam bez ruchu z zamkniętymi oczami i czekałam, aż podłoga przestanie wirować, potem wyślizgnęłam się pielęgniarce. Nie potrzebowałam pomocy. Mogłam iść sama. Dodatkowe łóżko było zresztą blisko, wystarczyło kilka kroków, żeby do niego dojść.
Kiedy się położyłam, poczułam zmęczenie w całym ciele. Bolały mnie plecy. Kark też był obolały. Mimo to wiedziałam, że nie zasnę. Kiedy Jennifer nakrywała mnie żółtą pikowaną kołdrą, schwyciłam jej fartuch. Tyle że straciłam zdolność mówienia, w ciągu ostatniej doby byłam w stanie wypowiedzieć zaledwie jedno słowo, a to nie starczyło, by wytłumaczyć, że chcę coś na sen. Na przykład pigułkę. Albo strzał prosto w czoło. Nie mogłam powstrzymać tylko tego jedynego słowa, wytaczało się z moich ust jak małe jajeczko. Bez udziału woli.
– Albatros?
W oczach Jennifer mignął strach, ale szybko go odpędziła. Nie ma się czego bać. Jako świeżo upieczona dyplomowana pielęgniarka wiedziała, jak radzić sobie zarówno z wariatami, jak i z ludźmi w stanie szoku. Nie zdążyła jeszcze zdecydować, do jakiej kategorii mnie zaliczyć, ale nie miało to aż takiego znaczenia, sposób traktowania był i tak jednakowy. Życzliwie, lecz zdecydowanie. I oczywiście spokojnie. Tylko niewzruszony spokój.
– Już dobrze – powiedziała.
Nie zrozumiała. Przede mną kolejna bezsenna noc. Westchnęłam.
– Westchnij, serce moje, ale nie pęknij – wyrecytowała Jennifer – Ten, kogo kochasz, jest obojętny.
Zamrugałam. Co?
Można to było lepiej sformułować, ale i tak wystarczyło. Do Jennifer dotarło, co powiedziała. Przysłoniła usta dłonią i wytrzeszczyła oczy.
– Przepraszam – dodała po chwili – bardzo mi przykro. Jakoś mi się wyrwało. Moja babcia zawsze mówiła ten wierszyk, kiedy ktoś westchnął… Nie miałam nic złego na myśli. Człowiek peszy się tak tylko wtedy, gdy zorientuje się, że niechcący powiedział prawdę. Ten, kogo kochasz, jest obojętny. Jakbym nie wiedziała. Jakbym nie wiedziała tego od zawsze. Pokręciłam głową, żeby ją uspokoić. Nic się nie stało.
Wychodząc, zgasiła lampkę przy moim łóżku. Zdziwiłam się. Jak zorientuje się w tych wszystkich przewodach i aparatach, jeśli w pokoju będzie ciemno? Z drugiej strony, nie była to kompletna ciemność, później to zauważyłam. Latarnie na zewnątrz przekształciły okno w szary prostokąt pośrodku ciemności. Obok łóżka Sverkera, ponad przyrządami i panelami kontrolnymi, unosiła się jasna smuga. Czerwone i zielone światełka. I jeszcze mały zielony punkcik, kołyszący się rytmicznie na czarnym monitorze. Uderzenia jego serca.
On żyje, wyszeptał głos wewnątrz mnie. Jeszcze żyje.
Niemo przytaknęłam ciemności. Miała rację. Jeszcze żył.
Możliwe noty (I)
Pilne
Ambasada otrzymała dziś informację od władz pałruskich w sprawie obywatela szwedzkiego, Sverkera Sundina, który znajduje się w szpitalu we Vladista. Lekarze podają, że obywatel Sundin ma skręcony kark po upadku z dużej wysokości. Jest nieprzytomny. Został przyjęty do szpitala w nocy z czwartku na piątek, ale ambasada została o tym powiadomiona dopiero w poniedziałek przed południem. Stało się to po tym, jak Sundin został zidentyfikowany przez swoich towarzyszy podróży (Andersa Simonssona i Niclasa Rundberga), którzy wcześniej zgłosili jego zaginięcie.
Wyżej wymienieni podają, że Sverker Sundin jest szefem sztokholmskiej agencji reklamowej Ad Aspera. Jego najbliższą krewną jest żona Mary Sundin (Uwaga! Simonsson i Rundberg nazywają ją Mary-Marie, ale wydaje się, że jest to przezwisko, a nie prawdziwe imię), redaktor naczelna dziennika „Aftonbladet”, zamieszkała na ulicy Treriksvägen 87 w Bromma. UWAGA! Jak najszybsze poinformowanie żony o wypadku stanowi kwestię najwyższej wagi. Stan Sundina jest krytyczny.
Sprawy ubezpieczeniowe powinny być niezwłocznie omówione z żoną. Lekarze pałruscy twierdzą wprawdzie, że przewiezienie pacjenta do kraju w najbliższych dniach jest wykluczone, ale sprawa powinna mimo to zostać omówiona z SOS International w Kopenhadze.
Fax do Wydziału Konsularnego Ambasady Szwedzkiej we Vladista,
30 listopada 1997
Albatrosy Diomedeidae – rodzina ptaków oceanicznych, obejmuje 14 gatunków zamieszkujących wszystkie oceany południowe, północny Pacyfik aż do wysp Galapagos oraz Hawaje i Japonię; przemieszczając się, docierają także do Morza Północnego i Skagerrak. U największych okazów rozpiętość skrzydeł wynosi ponad 3 metry. Albatrosy do perfekcji doprowadziły technikę lotu, wykorzystującą różnice w prędkości wiatru, tuż nad powierzchnią morza lub na większej wysokości (…).
Encyklopedia Narodowa
SZTOKHOLM (depesza TT). Szwed z ciężkimi obrażeniami ciała został znaleziony nocą z czwartku na piątek we Vladista. Policja podejrzewa, że spadł albo został wyrzucony z okna kilkupiętrowego budynku. Niektóre symptomy wskazują na to, że przed upadkiem mężczyzna został pobity. Znaleziony był ponadto mocno przemarznięty – miał na sobie jedynie bieliznę.
Szweda znalazła idąca do pracy pielęgniarka, która dopilnowała, żeby został przewieziony do szpitala. Lekarze twierdzą, że jego stan jest krytyczny.
Mężczyzna razem z dwoma kolegami przebywał w podróży służbowej we Vladista. Wszyscy trzej mieszkali w hotelu w innej części miasta. Koledzy twierdzą, że nie wiedzą, jak mężczyzna znalazł się na miejscu wypadku. We czwartek koledzy mężczyzny powrócili do Szwecji.
„Dagens Nyheter”, 1 grudnia 1997
Zagadkowy zgon
w szpitalu Karolinska
„Dagens Nyheter”, 16 grudnia 1997
Dlatego go zabiłam
Spowiedź mściwej żony
„Expressen”, 10 stycznia 1998
Kłamaliśmy. Przecież tak naprawdę nie opłakiwaliśmy Sverkera.
Kiedy nawzajem próbowaliśmy sobie tłumaczyć, co się stało, drżały nam głosy. Nie rozumieliśmy. To była zagadka. Bądźmy jednak ze sobą szczerzy. To nie Sverkera było nam żal. Nie jego. Płakaliśmy nad sobą, nad samotnością, która nas czekała.
Pozostaje zatem stwierdzić, że w zasadzie nie byłam ani odrobinę zdziwiona tym, co dało początek owemu łańcuchowi nieszczęść. Sverker zawsze miał wyraźną skłonność do dziwek. A ty…
Brudnopis listu od Sisseli Oscarsson
13 stycznia 1998 (nigdy niewysłany)
Jest już za późno, MaryMarie. Nie umiem Cię pocieszyć.
Chociaż kiedy tej nocy leżałem i myślałem o Tobie, przez chwilę wydawało mi się, że na coś wpadłem. Pamiętasz Tęsknotę za wszechświatem? Mój pierwszy tomik poezji – to znaczy byłby nim, gdyby nie został odrzucony przez wszystkie wydawnictwa. Przeczytałaś go kiedyś i myślę, że zrozumiałaś, że w jakimś sensie mówił o Tobie. Zawsze podejrzewałem, że podwójność nie tyczy się tylko Twojego imienia. Jest tak: każda cząstka elementarna w kosmosie ma swoją antycząstkę. Razem tworzą parę, są identyczne, ale się nie tolerują. Jeśli zanadto zbliżą się do siebie, ulegają zagładzie i zamieniają się w światło.
Podczas narodzin wszechświata cząstki i antycząstki nieustannie powstawały i nieustannie ulegały unicestwieniu. To dlatego wszechświat składa się głównie ze światła. Tylko jedna miliardowa cząstek wszechświata to zwykła materia, tworzywo, z którego ulepieni jesteśmy Ty, ja i Ziemia. Ale gdzie jest antymateria? Gdzie szukać naszego lustrzanego odbicia, tak bardzo do nas podobnego, a zarazem tak zupełnie różnego? Nie wiemy. Po prostu go nie ma. Znajduje się poza zasięgiem naszych myśli i rozumienia. Chociaż według wszelkich szacunków, gdzieś być musi.
Właśnie to mogę Ci chyba dać na pociechę, myśl, że gdzieś jest miejsce, w którym to się nie zdarzyło. Życzę Ci, żebyś czasem umiała zamknąć oczy i odpocząć, zastanawiając się nad tym.
Jednocześnie wiem, że to niemożliwe. Co się stało, już się nie odstanie, nie można unicestwić przeszłości….
Brudnopis listu od Torstena Matssona
1 lutego 1998 (nigdy niewysłany)
Ciężka próba
Kiedy dotarli do ambasady, schowała się w toalecie.
Najpierw nie zapaliła nawet światła, stała tylko bez ruchu, w ciemności, z czołem przytkniętym do kafelków. Może miała zamknięte oczy, nie wiem, wystarczy, że wokół niej panowała taka ciemność jak wokół mnie. Ciemność uspokaja. Daje pociechę.
Pragnęła też ciszy, ale nie mogła nie słyszeć głosów innych gości. Z drugiej strony, nie miało to większego znaczenia, ten stłumiony gwar dobrze wychowanych głosów. Mogła go znieść. Gdyby tylko dało się przez chwilę odpocząć w ciemności, przeszłoby jej to kłucie w języku i lekkie drętwienie prawej ręki. I jeszcze ból głowy, czyhający nad prawym okiem. Tak, były znaki ostrzegawcze, chociaż nie chciała tego uznać. Nie żeby miało to dla mnie znaczenie. Mary zawsze uwielbiała swoje iluzje, a ja najlepiej czułam się z nią właśnie wtedy, gdy je w sobie pielęgnowała. Już parę lat temu Mary przekonała siebie samą, że jest bezpieczna, a to, co kiedyś stało się z jej umiejętnością mówienia, już się nie zdarzy, nawet nie może się zdarzyć. Przeszłość była czymś, co jakoś zniosła, co minęło, zostało przeżyte, odeszło. Teraz wszystko jest inaczej. Ona jest inna. Kłucie i drętwienie nie mają więc specjalnego znaczenia, a ból głowy, no tak, może dałoby się go wytłumaczyć tym, że w czasie lotu nad Bałtykiem Håkan Bergman
siedział w tym samym samolocie co ona. Nie żeby to zauważyła, zwróciła na niego uwagę dopiero wtedy, kiedy już wstała po wylądowaniu. Siedział w rzędzie za nią i wyglądało na to, że cierpliwie czeka na swoją kolej. Nie śpieszył się, wyglądał na bardzo zadowolonego z sytuacji. Pani minister i jej świta mogli spokojnie zbierać swoje papiery i teczki. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się lekko do Mary i kiwnął jej ręką.
– Cześć, Mary – powiedział stłumionym głosem. – Jak się czujesz z powrotem tutaj?
Mary udała, że nie słyszy, odwróciła wzrok i skoncentrowała się na wkładaniu płaszcza. Czuła, że Håkan nie spuszcza z niej wzroku.
– Do zobaczenia na konferencji – dodał. – Jestem ciekaw twojego przemówienia. Bardzo ciekaw.
Mrugam i otwieram oczy, znowu czuję się w pełni sobą. Ciemność wcale nie jest taka nieprzenikniona, teraz to widzę. Reflektory na zewnętrznym ogrodzeniu sprawiają, że noc wydaje się szara, tak jakby zaraz miało świtać. Jest bardzo cicho, ale jeśli człowiek uważnie się przysłucha, okazuje się, że ciszę wypełniają dźwięki. Gumowe podeszwy szepczą coś do linoleum. Brzęczą klucze. Jakieś głosy mruczą, kiedy Rosita już po raz trzeci tej nocy zostaje wypuszczona do toalety. Od czasu do czasu słychać ostry, cichy dźwięk z sąsiedniej celi, w której siedzi Anastasia. Płacze czy śpiewa w swoim języku? Nie potrafię powiedzieć.
Już jutro wszystko to będzie poza moim zasięgiem. Wspomnienie, do którego nie da się dotrzeć. Być może kiedyś nie będę nawet pewna, czy to prawda, czy naprawdę zdarzyło się tak, że ja, Marie Sundin, córka Herberta i Renate, kiedyś żona Sverkera, poza tym redaktor naczelna i członkini Klubu Bilardowego Przyszłość, spędziłam przeszło sześć lat w więzieniu Hinseberg. Skazana za morderstwo.
Ciągle nie mogę w to uwierzyć. To już ostatnia noc w więzieniu, a ja wciąż nie mogę w to uwierzyć.
Dużo bardziej prawdopodobne byłoby, gdyby życie podążyło swoim ustalonym torem, gdybym po okresie zagubienia i rozpaczy, a następnie terapii i wielkich porządków psychicznych, zdecydowała się na lojalne przetrwanie w małżeństwie. Być może pogrążyłabym się w pracy i moja kariera nabrałaby przyśpieszenia, przecież już wtedy, gdy to się stało, moje nazwisko stale wymieniano w dyskusjach na temat nowych ministrów. Owszem. I tak to się mogło potoczyć. Gdybym tamtego razu nie uniosła ręki, gdybym nie schwyciła tamtego kabla i go nie szarpnęła, byłabym dziś kimś innym. Na przykład kobietą, która stoi z czołem przyciśniętym do kafelków w toalecie ambasady, gdzieś w świecie, panią minister, która wykradła sobie chwilę samotności przed wszystkimi czekającymi ją tego dnia obowiązkami. Oczywiście każda minuta jest zaplanowana. Najpierw lunch w ambasadzie. Następnie wyjazd na konferencję. Ceremonia otwarcia. Przemówienie pani minister. Inne przemówienia. Wyjazd do hotelu. Zmiana ubrania. Kolacja w ratuszu w mieście,
którego nazwy naprawdę przez chwilę nie podobna sobie przypomnieć…
Myślę, że pamięć Mary naprawdę nie działa tak, jak powinna, i że budzi to jej niepokój. Sądzi, że to jej wina, że ma związek z faktem, iż celowo usiłowała wyplenić z siebie wspomnienie tamtego dnia przed siedmiu laty, kiedy to na progu jej gabinetu nagle stanęła Anna, ta, która całe jej życie podzieliła na Przed i Po. Wprawdzie Mary nauczyła się marszczyć twarz w wyrazie stonowanego smutku, kiedy ktoś wspomina o tamtym dniu, ale to tylko gra, udawanie. Tak naprawdę nawet nie słyszy, co ludzie mówią, słowa tracą swoje znaczenie na długo przedtem, nim dotrą do jej błon bębenkowych. Tak samo zdecydowanie odpycha własne myśli. Dopiero po paru latach zorientowała się, że decyzja ta ma swoją cenę. Wcześniej mogła zaglądać do przeszłości, kiedy przyszła jej na to ochota, teraz drzwi do niej są zamknięte. Mary nie może już uczynić nudnego zebrania bardziej znośnym dzięki wspominaniu Midsommar z Klubem Bilardowym Przyszłość, nie słyszy już śmiechu i głosów innych, nie przypomni sobie, jakie to uczucie, kiedy późno w
nocy wtulasz policzek w kłujący wełniany sweter, nie wiedząc nawet, nie dbając wręcz o to, czy nosi go Magnus, Torsten, czy Per. Straciła zresztą nie tylko wszystkie święta Midsommar. Dzieciństwo, dorastanie, praca i pierwsze lata ze Sverkerem nie są już wspomnieniami, jedynie suchą wiedzą. Wie, że wychowywała się w białym domu, że matka ochrzciła ją Mary, ale ojciec nazywał Marie, i że jeszcze jako nastolatka bawiła się, że ma dwa życia, że istnieje jakieś drugie ja, które budzi się, kiedy ona zasypia, i zapada w sen, kiedy ona się budzi. Wie też, że jej matka zginęła w wypadku samochodowym, tuż po tym, jak Mary skończyła dwadzieścia cztery lata, a ojciec, który w tym samym wypadku uległ ciężkim obrażeniom, żył jeszcze cztery lata. Ale tego nie pamięta. Puste słowa. Całe jej życie zamieniło się w słowa.
Chociaż może wszystko dąży ku lepszemu. Dziś rano obudził ją niepokój, że nie pozna Pera, kiedy się znów spotkają. Pomimo wysiłków nie mogła sobie przypomnieć, jak on wygląda. Pozostał tylko opis: blondyn, niebieskie oczy. Martwiła się niepotrzebnie; kiedy jej delegacja weszła do pokoju VIP-ów na lotnisku, nie miała wątpliwości. Mężczyzna w głębi pomieszczenia, w rozpiętym palcie i z rękami założonymi na plecach, to na pewno Per. Zmienił się. Nadal ma gęste włosy w kolorze zboża, ale od ostatniego razu spuchła mu twarz i zwęziły się oczy. Dużo whisky, pomyślała. Dużo whisky i ciągnące się po nocach rozprawy karne. Uporczywie się jej przyglądał, ale nie zrobił kroku. Miało to swoje znaczenie, oboje o tym wiedzieli, jako ambasador powinien stać tuż przy drzwiach i powitać ją pierwszy. Być może stanowiło to jeszcze jedną karę, dość niezręczną i spóźnioną, za to, że zobaczył, jak razem z Torstenem pływają nago w jeziorze Hästerumssjön podczas ostatniej nocy Midsommar z Klubem Bilardowym Przyszłość.
– MaryMarie – powiedział, kiedy do niego podeszła.
– Per.
– Dawno się nie widzieliśmy.
– Tak.
– Gratuluję nominacji na ministra.
– Dziękuję.
– A jak tam Sverker?
– Ani lepiej, ani gorzej.
– Niech to szlag.
– Tak.
– Naprawdę, niech to szlag.
– Tak.
– To jedziemy?
– Tak.
Ktoś chrząka dyskretnie w korytarzu przed drzwiami toalety i Mary zaczyna się śpieszyć. Obmacuje ścianę w poszukiwaniu kontaktu. Za chwilę stoi już, mrużąc oczy oślepione halogenową żarówką. Albatros, przelatuje jej przez myśl, chociaż sama nie rozumie, o co jej chodzi. Rozgląda się wokół. Stylowa mała toaleta w ambasadzie: na ścianach kafelki z bordiurą kontrastują ze zgrzebną elegancją płytek podłogowych. Ktoś – być może Anna – próbował zmiękczyć wrażenie tej surowej nowoczesności: przy umywalce rozłożono pastelowy wachlarz gościnnych ręczników, ale niewiele to pomaga. Blada twarz w lustrze nie czyni obrazu cieplejszym. Jest zbyt niewyraźna. Rozmazuje się. Trudno ją zobaczyć i opisać
Mary nie wierzy już własnemu odbiciu. Czasem widuje w gazetach swoją twarz, która nie przypomina niczym tej z lustra w łazience. Twarz z gazety ma wąskie wargi i podejrzliwe spojrzenie, podczas gdy ta z lustra uśmiecha się niemal dziewczęco, a wokół jej oczu pełno zmarszczek od śmiechu. Mary bardzo nie lubi twarzy z gazet, tak bardzo, że poinformowała własną sekretarz prasową, że w wycinkach, które lądują na jej biurku, nie może być zdjęć jej samej. Zorientowała się, że w ministerstwie krążą plotki na ten temat. I dobrze. Nie ma nic przeciwko temu. Byłoby gorzej, gdyby wyszło na jaw, że przestała już czytać gazety codzienne, że nie jest nawet w stanie ich otworzyć. Prawda jest taka: nie lubi patrzeć na swoje wydrukowane nazwisko. Od paru miesięcy bazuje tylko i wyłącznie na wiadomościach radiowych. Tak nie może być dalej, zdaje sobie z tego sprawę, ale nie wie, co poradzić.
Kolejne chrząknięcie. Mary szybkim ruchem wyjmuje z torebki szminkę, maluje górną wargę i przyciska do dolnej, przeczesuje dłonią włosy, odkręca kran. Kiedy leci woda, Mary liczy sekundy, tysiąc jeden, tysiąc dwa, tysiąc trzy, na razie nie sięga po mydło. Nie musi myć rąk, ale człowiek za drzwiami nie może tego wiedzieć, więc Mary komponuje dla niego odgłosy, które towarzyszyłyby myciu. W ten sposób unikniemy dyskusji, myśli. Jakby za drzwiami stała Renate, gotowa do interpretowania, oceniania i krytykowania postępowania córki. Oczywiście, to nie ona. Renate od ponad dwudziestu pięciu lat jest prochem. To Anna. Kiedy drzwi się otwierają, cofa się o krok i rozkłada ramiona.
– MaryMarie! – woła. – Jak dobrze cię widzieć.
Kiedyś Anna była sekretarzem prasowym Ministerstwa Spraw Zagranicznych i to ona powiadomiła wszystkich, co przydarzyło się Sverkerowi. Wcześniej należała do kręgu przyjaciół i w związku z tym – ta myśl przemyka gdzieś w tyle głowy Mary – z całą pewnością była obiektem uwodzicielskich sztuczek Sverkera, przynajmniej przez jakiś czas. Być może Sverker odniósł nawet sukces. Nie żeby Anna lub on kiedykolwiek zostali na czymś przyłapani, istnieją tylko poszlaki, które nie stanowią wystarczającego dowodu. Przynajmniej nie dla Mary. Spojrzenia się nie liczą. Ani przelotna pieszczota, kiedy mijające się w drzwiach osoby myślą, że nikt ich nie widzi. Mogła być przecież zwykłym przyjacielskim gestem. Teoretycznie.
Anna jest nadal pulchna i tak jak kiedyś ma oczy wiewiórki, ale coś się w niej zmieniło. Nie chodzi tylko o to, że na szyi zaczęły już odciskać swoje ślady lata, ale także o coś nowego w sposobie bycia, coś, co ma niewiele wspólnego z Anną, którą Mary pamięta z Klubu Bilardowego Przyszłość. Nie ma już tamtej zdecydowanej idealistki z potarganymi włosami. Stoi przed nią wyjątkowo zadbana żona ambasadora, z fryzurą na pazia, w marynarce z aksamitnym kołnierzem. Nareszcie okiełznana, myśli Mary, odpychając cień tęsknoty, który przemyka przez nią. Anna była częścią jej dawnego życia, do którego dziś tęskni.
– Och – mówi, rozkładając ramiona – Anna!
Anna nawet pachnie jak żona ambasadora, Mary czuje ten zapach, kiedy cmokają powietrze obok swoich policzków. Słodko-kwaśny. Cofają się o krok i przez chwilę przyglądają sobie nawzajem, potem Anna przechyla głowę i ścisza głos, nim zada nieuniknione pytanie:
– Jak Sverker?
Mary wzrusza lekko ramionami.
– Jest, jak jest.
Anna potrząsa głową.
– To takie smutne – mówi. – Takie potwornie smutne.