- Chce pan, żebyśmy tam poszli? - spytała cicho. Była to przedwieczorna godzina miłości. O tej porze zwierzęta podnoszą głowy i wietrząc przymykają oczy. Kozły obskakują umykające wśród podbarwionych rudo drzew, wabiące je ucieczką sarny, jelenie ciągną ku rykowiskom swoje haremy łań, a dziki zaczynają między sobą krwawe boje o względy przyszłych matek. Wiatr podnosi z mchu woń zbliżającej się nocy... - Tak - powiedział. - Pójdziemy tam. I szli, należąc już do siebie, a kiedy znaleźli się pod pierwszym gościnnym pniem buka, Daniel wzniósł ręce, oparł je o drzewo nad głową kobiety i przygniótł ją sobą do szorstkiej zielonej kory. Jęknęła, ale to nie był protest.