Trwa ładowanie...
fragment
08-07-2011 10:27

Szósta era

Szósta eraŹródło: "__wlasne
d34l7ct
d34l7ct

Pomyślałem, że dobrze będzie rozpocząć mój wstęp do nowej powieści Roberta Cichowlasa Szósta era krótkim przybliżeniem moich związków z Polską. Otóż pod koniec XIX wieku mój prapradziadek (ze strony ojca) postanowił opuścić Polskę. Przeniósł się do Chicago w stanie Illinois, gdzie wiele lat później pozbawiła go życia spadająca muszla klozetowa.

To całkowicie prawdziwa historia.

Zdaję sobie sprawę, że – niestety – nie ma ona nic wspólnego z Szóstą erą Roberta Cichowlasa, ale mimo to lubię ją opowiadać, tak jak lubię opowiadać o tym, że mój prapradziadek ze strony matki został zmuszony do ucieczki z Carskiej Rosji po tym, jak oskarżono go o kradzież konia (a trzeba dodać, że nie był niewinny).

To również byłaby tylko nic nie znacząca dygresja.

d34l7ct

Przejdźmy więc do najważniejszej kwestii: trzymacie w dłoniach pierwszą samodzielnie napisaną powieść Roberta.

Chcę żebyście wiedzieli, że to dobra książka.

Bo Robert jest dobrym pisarzem. Szczerze mówiąc, jest znacznie lepszym pisarzem niż ja. Przynajmniej jeśli chodzi o pisanie po polsku. I nie chodzi tu o wyrażanie jakiejś jednostkowej opinii – to FAKT. W pisaniu po polsku Robert jest też lepszy niż Peter Straub, John Everson, Scott Nicholson, F. Paul Wilson czy Gary Braunbeck. Jest nawet lepszy od Stephena Kinga. Bo przecież żaden z wymienionych wyżej twórców – z moją skromną osobą na czele – nie potrafiłby sklecić po polsku nawet najprostszego zdania! A jeśli chcecie usłyszeć coś naprawdę żałosnego, posłuchajcie sobie jak John Everson próbuje wymówić takie nazwiska, jak „Czajkowski” czy „Szczepankiewicz” albo nawet coś tak banalnego, jak „Wojciechowski”. Przy wszystkich tego typu próbach język zaplątuje się Eversonowi między zębami, co często doprowadza go do płaczu z frustracji.

A tak poważnie, myślę, że powinienem po raz kolejny podkreślić pewną ważną rzecz: Robert Cichowlas jest dobrym pisarzem.

d34l7ct

Nie czytałem jeszcze Szóstej ery, ale zabiorę się za tę powieść, jak tylko zostanie przetłumaczona na angielski. Czytałem natomiast opowiadania Roberta. I jeśli zmuszono by mnie do opisania ich w dwóch słowach, powiedziałbym, że są energetyczne i oryginalne.

Jest jakaś szczególna moc w opowieściach młodych twórców grozy, którzy wychowali się na muzyce Metalliki i filmach w rodzaju Blair Witch Project. Nieważne, czy taki autor pochodzi z Portland w stanie Oregon (USA) czy z Manchesteru w Anglii (UK), albo z Poznania w Polsce (POLSKA!). (Tej energii brakuje niestety – co stwierdzam z przykrością – wielu zaprawionym w bojach weteranom ze świata literackiego horroru, którzy uważają, że pomysły i styl, jakie wykorzystywali w latach 80., będą idealnie pasować do czasów współczesnych, jeśli tylko budki telefoniczne zastąpi się telefonami komórkowymi, a kantory wymiany walut – bankomatami. Brak jej też specjalistom od modnej ostatnio supersłodkiej odmiany horroru. Wiecie, o czym mówię: nastolatki, zero problemów z trądzikiem, wampiry, wilkołaki, żywe trupy (!?!), które kręcą się i wdzięczą, sprawiając, że macie ochotę walnąć sobie kolejną dawkę insuliny.)

Ci przebojowi młodzi autorzy, przykładowo: Cody Goodfellow (USA) i Gary McMahon (UK) czy Robert Cichowlas (no wiecie…), to mistrzowie kung fu współczesnego horroru. Preferowany styl walki: przygnieść i stłuc na miazgę. Nie dla nich łaszenie się do inteligentów i nieszczęśliwie zakochanych nastolatków; nie dla nich – że powrócę do sportowej analogii

d34l7ct

– gnębienie przeciwnika nudnym, nieustannie powtarzanym lewym sierpowym stosowanym w boksie, ani też delikatne przerzucanie przeciwnika przez biodro preferowane w jujitsu.

No i ci młodzi autorzy, tacy jak Robert, są bez wątpienia oryginalni. Spójrzmy na fabułę tej książki: azteccy bogowie w Poznaniu! Wyobraźcie to sobie: gromada azteckich kapłanów odprawia swoje czary-mary przed poznańską katedrą! Albo: nowa piramida Boga Słońce pojawia się ni stąd, ni zowąd na głównej ulicy miasta! No dalej, niech ktoś się odważy powiedzieć, że zna już to wszystko z jakiejś innej książki.

Ale jest jeszcze jeden powód pozwalający mi z pełnym przekonaniem zapewniać Was, że Szósta era to dobra książka.

d34l7ct

Tak się składa, że nabrałem przekonania o pisarskich umiejętnościach Roberta jeszcze zanim przeczytałem choćby słowo jego prozy. Cofnijmy się w czasie:

W roku 2007 Robert przesłał mi następującego maila:

Nazywam się Robert Cichowlas i zajmuję się przeprowadzaniem wywiadów dla polskiego magazynu grozy Czachopismo. W związku z tym chciałem zapytać czy zgodziłby się Pan na rozmowę ze mną. Bardzo cenię Pańską twórczość, a zwłaszcza opowiadania, i chciałbym zadać Panu kilka pytań, zarówno na temat pisarstwa, jak i na temat Pana życia prywatnego. Gdyby zechciał Pan na nie odpowiedzieć, byłbym niezmiernie wdzięczny!

d34l7ct

Odpowiedziałem: „Tak”. Robert przeprowadził wywiad ze mną. I dzięki magii Internetu zaczęliśmy ze sobą regularnie korespondować. Robert zapytał mnie: „Dlaczego w Polsce nie opublikowano większej ilości Pana utworów?” (Kilka się pojawiło – w tym powieść, z wydaniem której wiąże się pewna dziwna historia… ale to już historia na inną okazję.)

Odparłem: „Chciałbym żeby je opublikowano, ale…”

Na to Robert: „Postaram się żeby tak się stało.”

d34l7ct

I postarał się.

Tak się stało.

A późniejsze recenzje i odzew na moje książki wydane w Polsce… Cóż, powiem tylko, że ilekroć przypominam sobie ten cytat z Biblii – Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony (Ewangelia wg św. Marka 6:4) – mam ochotę zabrać graty i przeprowadzić się z powrotem do kraju mojego prapradziadka. Jak nieraz powtarzała moja żona, Jane: „W Polsce ludzie cię rozumieją.”

Mamy tu do czynienia z najprawdziwszą cyberprzyjaźnią (czymś znacznie bardziej znaczącym niż facebookowe „Lubię”), która rozpoczęła się w 2007 roku. A kiedy się z kimś zaprzyjaźniasz, to go dobrze poznajesz.

Nie miałem wątpliwości, że Robert Cichowlas odniesie sukces jako autor horrorów. Posiada przecież tę jedną najważniejszą cechę, której nie może brakować żadnemu pisarzowi, który chce straszyć swoich czytelników: uwielbia horror.

Pisanie horrorów to biznes, w którym pewnych rzeczy nie sposób udawać.

Kiedy pracowałem nad wstępem do książki On Writing Horror, będącej swego rodzaju podręcznikiem dla osób zainteresowanych tworzeniem literackiej grozy, redagowanym przeze mnie dla Horror Writers Association, a wydanym przez Writer's Digest Books, napisałem tam, że autorzy, którzy wspomogli tę publikację swoimi tekstami otwarcie i bez wahania deklarują swoją miłość dla tych horrorowych klimatów, w jakich się poruszamy.

A więc proszę bardzo: oto nowa powieść Roberta Cichowlasa, Szósta era.

Kiedy już skończycie ją czytać i gdy będziecie mówić: „Ależ to dobra książka”, możecie być pewni, że się z Wami zgadzam…

…i nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł ją przeczytać po angielsku.

Dobra książka.

Dobry pisarz.

Niezależnie od języka, w jakim tworzy.

– Mort Castle, 2011

Tłumaczenie wstępu: Bartłomiej Paszylk

[Fragment powieści]

Poruszył się za biurkiem, zaniepokojony zachowaniem swojego ucznia. Ten jednak nie odpowiadał. Wciąż stał sztywno przy biurku i zaciskał pięści. Po chwili z wnętrza jego prawej dłoni wypłynęła strużka krwi. Spłynęła po małym palcu, by z ledwie słyszalnym plaśnięciem rozbryzgać się na podłodze. A po niej spłynęły kolejne.

Galiński poderwał się z krzesła, lecz zaraz zastygł w bezruchu, czując jak serce wali mu niczym młot kowalski.

Usta Jasińskiego zaczęły się rozchylać – początkowo nieznacznie, bardzo powoli. Jakby chłopak obawiał się, że gwałtowniejszy ruch może wywołać niewyobrażalny ból. Gdy otworzył je na całą szerokość, eksponując pożółkłe zęby i język, rozległ się cichy, przywodzący na myśl gotującą się zupę, gulgot. Trwał nieprzerwanie, dopóki Galiński nie położył dłoni na ramieniu ucznia. Wówczas wszystko ucichło.

Nauczycielowi zaschło w gardle. Przez chwilę sądził, że to dowcip. Że Jasiński improwizuje, aby odegrać się za odpytkę. Jednak gdy dostrzegł, jak ten desperacko wbija

w niego wzrok, zorientował się, że to nie żart.

Źrenice licealisty stały się czerwone niczym ślepia strzygi, pozbawione ludzkich uczuć i absolutnie złowrogie.

Galiński cofnął się odruchowo. Potem poczuł najprawdziwszy strach. Strach, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Miał wrażenie, że istota, która stoi przed nim, to nie Hubert Jasiński z trzeciej A. To „coś”, co przed nim stało było zimne, roztaczało wokół siebie aurę szaleństwa i chęć zagłady.

Co jest, do diabła?

Pulchna dziewczyna z ostatniej ławki – nieświadoma tego, co się naprawdę dzieje, wstała i melodyjnym, nie pasującym do sytuacji, głosem zaproponowała, by zawołać higienistkę.

Galiński nie odezwał się. Sparaliżowany, pokiwał tylko głową, po czym bezwiednie cofnął się o kilka kolejnych kroków. Wzrok chłopaka był niezwykle hipnotyzujący. Jasiński przez kolejną minutę posyłał mu piorunujące spojrzenie. Nie zamrugał ani razu. W końcu uśmiechnął się nieznacznie, jakby znudzony tą całą zabawą.

– Jego oczy… – zauważyła Marysia Krzyształowicz. – Zobaczcie.

Zanim ktokolwiek ruszył się z miejsca, Jasiński spuścił nisko głowę i zajęczał. Nie było to jednak zwykłe ludzkie jęknięcie. Dźwięk zabrzmiał, jak gdyby pochodził z innego wymiaru, z nieznanej człowiekowi otchłani. Z czasem przerodził się w śpiew, bardzo cichy, niedorzecznie spokojny. Początkowo nie sposób było dosłyszeć słów.

Nabrały sensu dopiero po zdającej się trwać całe wieki chwili.

Choć w jadeicie rzeźbieni – rozpadliśmy się.

Choć ze złota kuci – czas nas zabrał.

Choć z piór Quetzala – ślad po nas zaginął.

Nie zawsze byliśmy na tej ziemi.

Teraz na zawsze tu przybyliśmy.

d34l7ct
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d34l7ct