Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:59

Szatański interes

Szatański interesŹródło: Inne
d3h3lq2
d3h3lq2

Nacisnął guzik na breloczku, range rover pisnął, mrugnął światłami. Dziadek podszedł bliżej, ujął klamkę, by otworzyć drzwi. I zamarł.
Już wiedział, co nie pasowało mu w wyglądzie minivana. Chevrolet suburban z przyciemnianymi, nieprzejrzystymi szybami miał najzwyklejszą, białą, polską tablicę rejestracyjną. I czerwone, nieprzepisowe, amerykańskie kierunkowskazy. Nikt nie zarejestrowałby tego wozu, mógłby jeździć najwyżej na próbnych blachach.
Chciał się odwrócić, chociaż zdawał sobie sprawę, że już za późno. Zamiast tego zdjął rękę z klamki, powoli, starając się, by dłonie były widoczne, położył je na dachu.
– Kurwa mać – zmełł pod nosem przekleństwo.
Ten, który podszedł z tyłu, umiał to robić rzeczywiście cicho. Dopiero teraz słuch Dziadka Mroza uchwycił delikatny chrzęst kamyka pod podeszwą.
Jasne światło zalało podjazd przy dystrybutorach. Zajazgotał rozrusznik, po chwili dał się słyszeć miarowy warkot silnika. Drugi chevy podjechał powoli, blokując wyjazd od tyłu.
Gospodin Morozow.
To nie było pytanie.
Człowiek, na którego Dziadek wciąż nie spojrzał, doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. W głosie można było dosłyszeć nutkę triumfu.
Trzasnęły otwierane drzwi drugiego minivana. W świetle reflektorów Dziadek kątem oka zobaczył dwie czarne sylwetki. Wzniesione ręce, przedłużone czarnymi, tęponosymi konturami. Ingramy albo miniuzi.
Nawet nie czuł złości, tylko żal. No dobrze, musiał przyznać, trochę złości też, na siebie, że mógł aż tak stracić czujność. Nie dostrzec wszystkich oznak, niepokojących szczegółów, które przecież wszystkie miał pod nosem, jak na talerzu.
Na każdego kiedyś przyjdzie pora, pomyślał filozoficznie, doskonale zdając sobie sprawę, że może już wyłącznie sobie pofilozofować. Jego desert eagle z pełnym magazynkiem leżał oddalony o niecały metr, oddzielony zamkniętymi drzwiami terenówki. Ale równie dobrze mógłby się znajdować na Antarktydzie, na przykład, albo w innym, równie irracjonalnym miejscu.
– Za głupotę się płaci – mruknął Dziadek i odwrócił się powoli. Wciąż starając się, by jego dłonie były widoczne. Nie miał wprawdzie wielkich złudzeń, podpadł Amerykanom wystarczająco, by resztę życia spędzić w Guantanamo, odziany w gustowny pomarańczowy kombinezon. I roześmiał się niespodziewanie, aż po twarzy stojącego przed nim człowieka w eleganckim garniturze przeleciał nikły cień zdumienia.
Resztę życia, pomyślał Dziadek Mróz. Cóż, w jego przypadku amerykańskie wyroki kilkuset lat więzienia nabierają nowych znaczeń.
Spoważniał, przyjrzał się uważniej przystojnej twarzy agenta. Facet był młody, czarniawy, w świetle reflektorów widać było przebijający mocny, aż siny zarost. Wzrok Dziadka rejestrował machinalnie szczegóły. Lekkie wybrzuszenie marynarki, mimo iż typ ubierał się u niezłego krawca, nie zdołało całkiem ukryć potężnej spluwy. Słuchawka z cielistego plastiku, prawie niedostrzegalna, cienki kabelek niknął za kołnierzem.
Secret Service, skonstatował Dziadek z rezygnacją. Albo inna organizacja powołana po jedenastym września, tak cholernie tajna i profesjonalna, że jej agentów można było rozpoznać na pół kilometra, do tego stopnia wzbudzali respekt. Ciekawe, czego się doszukali? Kilku Saddamów, jednego bardziej oryginalnego niż drugi? A może wpadli wreszcie na to, z jakiego powodu rozpoczęli tak naprawdę tę bezsensowną wojnę? Wszystko jedno, wszystkie drogi i tak prowadzą do Guantanamo.
Gospodin Pawło Morozow? – powtórzył agent. Tym razem zabrzmiało to na tyle pytająco, że Dziadek zdecydował się odpowiedzieć.
– Nie, Myszka Miki – odparł nonszalancko. Nie miał złudzeń, ale nie miał też zamiaru ułatwiać. – Co, nie poznajecie?
Uśmiech przemknął po twarzy agenta i zaraz znikł. Trzasnęły drzwi range rovera, jeden ze szperających w środku zaśmiał się krótko.
– Wy mnie tu, Morozow, nie podskakujcie – uciął sucho agent. Mówił po polsku, bez wyczuwalnego śladu obcego akcentu. Ale wyglądał na Włocha z pochodzenia, czarnowłosy, o smagłej cerze. Albo może Portorykańczyka. W każdym razie południowy typ.
Sięgnął w zanadrze. Dziadek sprężył się, choć przecież nie spodziewał się, iż smagłolicy typ wyjmie spluwę i zastrzeli go na miejscu. Ale ten wyjął tylko dużą odbitkę, mało pogniecioną. Popatrzył uważnie, przeniósł wzrok na twarz Dziadka.
– Nie, nie wyglądasz na Myszkę Miki – stwierdził z zadowoleniem. – Natomiast na Morozowa, i owszem. Wsiądziesz sam, czy mamy cię skuć i wrzucić przemocą? Uszkodziwszy nieco wprzódy, jeśli będziesz stawiał opór?
Dziadek rozluźnił mięśnie. To nie miało sensu, zdawał sobie sprawę. Złapali go, jak mawiali kumple ze Specnazu, z opuszczonymi gaciami. I mógł najwyżej rozbić sobie mordę, gdyby próbował uciekać z nogami skrępowanymi w kostkach.
I w dodatku obciach. Mimo to spróbował jeszcze:
– A to niby dlaczego? Kim wy w ogóle jesteście? Co do mnie macie? I jakie macie prawo działać tu, na tym terenie?
Smagłolicy uśmiechnął się ze znużeniem. Widać nieraz prowadził już takie rozmowy. Kiedyś może go bawiły, teraz musiał już tylko wypełnić obowiązek.
– Po kolei, Morozow, skoro ci tak na tym zależy... – zaczął.
Dziadek udawał, że słucha z zainteresowaniem. Stał pozornie spokojnie, ale wszystko się w nim gotowało. Zwłaszcza kiedy z samochodu, przeszukiwanego teraz przez dwóch tajniaków, dobiegł trzask, który mógł bezbłędnie rozpoznać jako odgłos zapalanego ronsona. Nie dość, że wsadzą do pierdla, może zabiją nawet, pomyślał melancholijnie, to jeszcze i zapalniczkę podpierdolą.
– Jesteśmy tajni, więc nie musimy ci się legitymować. Spytasz, dlaczego tajni? Odpowiedź jest prosta. Bo tak.
Agent skrzywił wargi w kpiącym uśmiechu.
– Czekasz, aż odczytamy ci twoje prawa? No fuckin’ way, Morozow. Nie masz żadnych. Trzasnęły drzwiczki range rovera. Dwaj tajniacy zakończyli przeszukanie. Ten, który rozmawiał z Dziadkiem, stał nieruchomo, jakby na coś czekał.
I doczekał się. W Dziadku Mrozie obudził się wreszcie bunt. Będzie co będzie, raz kozie śmierć.
– Mam wsiadać? – parsknął zapalczywie. – To się okaże! Prędzej mnie diabli porwą...
Urwał, ujrzawszy, że smagłolicy agent nie uśmiecha się już, tylko śmieje pełną gębą, demonstrując garnitur równiutkich białych zębów.
– Diabli porwą, powiadasz, Morozow? – spytał tajniak, wciąż krztusząc się od śmiechu. – To się da zrobić...
Dziadek poczuł, jak na obu ramionach zaciskają mu się silne palce.

d3h3lq2
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3h3lq2