Syndrom Pinokia

Obraz
Źródło zdjęć: © Inne

ROZDZIAŁ 18 ###28 listopada 12.40

Zbiornik retencyjny wciąż wywoływał spory. Koszty jego utrzymania pokrywano z podatków stanowych i lokalnych opłat, ale miejscowi uważali, że trudno oczekiwać od władz stanowych właściwej opieki nad obiektem. Od czasu ostatnich wyborów w jego ścianach odkryto przecieki, a nikt nie spieszył się z naprawą. Eksperci zatrudnieni przez władze okręgu stwierdzili, że urządzenia oczyszczające są przestarzałe. Władze stanowe przysłały własnych specjalistów, którzy utrzymywali, że urządzenia spełniają wszelkie wymogi określone przez władze federalne i że wytrzymają bez naprawy następne dwadzieścia lat.

Zbiornik odgrywał ogromną rolę w życiu mieszkańców, gdyż opady były w tym rejonie nieregularne, a susza mogła nadejść niespodziewanie. Farmerzy i mieszkańcy wywierali nacisk na okręg i stan, by władze powiększyły i zmodernizowały zbiornik.

Tego dnia trzej chłopcy z piątej klasy sforsowali ogrodzenie, a potem puszczali łódki na lekko pomarszczonej powierzchni wody. Najpierw długo obserwowali budynek obsługi, by się upewnić, że pracownicy poszli na lunch.
Łódki podskakiwały na małych falach, pchane na wszystkie strony podmuchami wiatru.
- Założę się, że nie wejdziecie do wody - rzucił wyzywająco najwyższy. Miał na imię Ethan.
- Zwariowałeś - oświadczyli dwaj pozostali. - Jest zimno.
- Jeśli wejdę pierwszy, wy też będziecie musieli to zrobić -powiedział Ethan.
- Bzdura - odparł chłopiec o imieniu George. - Wcale nie.
- A właśnie że tak.
- A właśnie że nie.

Najmniejszy z chłopców był poruszony wyzwaniem, ale nie miał ochoty skakać do lodowatej wody.
- Tam, patrzcie. - Ethan wskazywał na swoją łódkę, która odpływała ku środkowi zbiornika, gdzie było najgłębiej. - Jak się wykąpię, też będziecie musieli.

Ściągnął kurtkę, zsunął adidasy i wskoczył do wody.
- Jezu! - krzyknął, kiedy ze wszystkich stron otoczył go przejmujący ziąb. Zaczął jednak płynąć ku dryfującej łódce, wymachując ramionami.
- Wyłaź! - krzyczeli dwaj pozostali. - Odbiło ci!
- Cioty! - zawołał Ethan. - Mięczaki! Zatopię wasze łódki.

Dopłynął już niemal do swojej żaglówki, kiedy dostrzegł ten przedmiot.
Był przezroczysty i miał kształt kuli o średnicy około dwudziestu centymetrów. Unosił się na wodzie w odległości kilku kroków od niego. W ogóle by go nie zauważył, gdyby nie znalazł się tuż obok. W górnej powierzchni kuli odbijało się błękitne niebo.
- Hej! - zawołał zdumiony, bardziej do siebie niż do kolegów. Płynął pieskiem, zbliżając się do unoszonej falami kuli. Chłopcy na brzegu nie mogli jej widzieć. Odwrócił się do swoich przyjaciół i zawołał: - Hej, to jest super! Znalazłem coś.
- Co?! - odkrzyknęli jednocześnie George i Andrew.
- Nie wiem, jakąś kulę...

Ethan wyciągnął ku niej prawą dłoń, wciąż przebierając pod wodą nogami. Jego palec, już zimny od kąpieli, zetknął się z powierzchnią kuli. Przypominała w dotyku plastik.
- Hej, chłopaki! - zawołał. - Poczekajcie, aż zobaczycie. Jakbyście mieli jaja...
Płynął w stronę brzegu, pchając przed sobą ten przedmiot. Zauważył ze zdziwieniem, że powierzchnia kuli jest krucha i chyba mu pęka pod dłonią.
- Hej...

Pchnął przedmiot ponownie, pchając go w stronę brzegu. Zewnętrzna powierzchnia załamała się jak warstwa lodu. Dostrzegł coś wewnątrz i sięgnął ręką, by tego dotknąć. Była to oleista, bezbarwna masa. Gdy tylko poczuł ją na dłoni, zniknęła. Nigdzie nie widać było kawałków kuli. One także się rozpłynęły.
- Do diabła! - zaklął. - Kurwa.
- Co jest?! - zawołał George. - Co się stało? Ethan przypomniał sobie teraz o swej misji i zaczął udawać, że zatapia łódki przyjaciół. Zapewniając, że już przywykł do chłodnej wody, pływał na oczach chłopców pięć minut; popychał ich żaglówki i szydził głośno z tchórzostwa kolegów, którzy stali na brzegu. Potem zimno zaczęto mu coraz bardziej dokuczać i musiał wyjść na brzeg.
- Nie masz się czym wytrzeć - zauważył George. - Zachorujesz. - Pieprz się - rzucił Ethan. - Nie zachoruję.
Kilka chwil później chłopcy poszli sobie, a ich wołania niosły się po wodzie.

Cuemavaca, [Meksyk](https://turystyka.wp.pl/meksyk-6048549184938625c) 18.00 Wszędzie włóczyły się bezpańskie psy.

Zbierały się watahami wokół autobusów z turystami, żebrząc o jedzenie. Przyjezdni, bez wyjątku anglos, patrzyli z dezaprobatą, jak obdarte dzieci rozpędzają je kopniakami, by dostać się do okien autokarów.
- Senor, seńora, money, mowy, money!
- Amigos, biemenidos!
- Layee, daj trochę pieniędzy!

Kontrast między rześkim górskim powietrzem miasta a wonią brudnych dzieci, sparszywiałych psów i gotowanego jedzenia był nienaturalny. W dali wznosił się przykryty śnieżną czapą szczyt Popocatapetl, którego zbocza porastał las sosnowy. Drugi wulkan, Ixtaccihuatl, krył się wśród chmur.

Nie ulegało wątpliwości, że agencja turystyczna zorganizowała postoje na trasie wycieczki w najbardziej obskórnych rejonach kraju. Jakaś zadowolona z siebie kobieta filmowała kamerą wideo dzieci, które śmiały się zadowolone i podskakiwały przed obiektywem. Inni turyści, zmęczeni po podróży, siedzieli ospale z przymkniętymi powiekami.

Przewodnik próbował najpierw bez przekonania odpędzić psy i dzieci, a potem zaczął wyciągać podróżnych z autobusu, by zaprowadzić ich do restauracji o kontrastującej z otoczeniem nazwie „Le Cafe Americain”.
Jej właściciel wyszedł na zewnątrz powitać turystów. Niski, gruby mężczyzna w białym fartuchu pierwszy dostrzegł samolot.

Była to mała, jednosilnikowa maszyna, służąca przypuszczalnie do obsiewania pól. Latała tam i z powrotem nad doliną, a jazgot dzieci i szczekanie psów niemal zagłuszały warkot jej silnika. Kilku turystów, podążając za spojrzeniem właściciela restauracji, skierowało wzrok na samolot. Po chwili jednak skupili się na tym, by wejść do lokalu bez asysty dzieciaków.
Kierowca, wąsaty Meksykanin ubrany w spłowiałą drelichową kurtkę pomimo upału, odganiał leniwie maluchy. Stał przy drzwiach autobusu, pomagając kobietom zejść ze stopni wozu na zakurzoną ulicę. Kopnął brutalnie jakiegoś bezdomnego psa, który zaskowyczał i oddalił się, kulejąc.
- Proszę uważać...

Dostrzegł samolot, który krążąc zygzakiem nad doliną, pozostawiał teraz za sobą smugę pyłu, który opadał leniwie na pola. Sięgnął odruchowo do kieszeni po papierosa, ale przypomniał sobie o pasażerach i zaczekał, aż autokar się opróżni.

Razem z właścicielem restauracji odpędzał psy i dzieci, dopóki ostatni z turystów nie wszedł do lokalu. Dopiero wtedy kierowca poczęstował drugiego mężczyznę papierosem. Palili ten sam gatunek. Potem przez chwilę stali obok siebie w milczeniu, spoglądając w kierunku doliny.
- Chingar - odezwał się kierowca. - Co z tym samolotem?
- Rządowa robota - odparł właściciel restauracji. - Chcą pewnie zrobić wrażenie na gringos.
- Rozrzuca nawóz. - Kierowca potrząsnął głową. - Tylko że tam nic nie rośnie prócz kaktusów.
- Jest strumień...
- Mała strużka, si. Ledwie ciurka o tej porze roku.
- Znów marnują nasze pieniądze - skomentował restaurator, zaciągnął się mocno papierosem i wrzucił niedopałek z niechęcią do rynsztoka.
- Hasta luego, amigo. Muszę nakarmić zwierzęta - wyjaśnił, mając na myśli turystów.

Kierowca przyglądał się chwilę dzieciom, które skupiły się hałaśliwie nad dymiącym petem, potem wgramolił się do przegrzanego autobusu, by schronić się przed słońcem.
Samolot zdążył już skierować się ku miastu i krążył teraz nad wąskimi ulicami w suchym, upalnym mroku, pozostawiając czasem za sobą pasma mgiełki. ###ROZDZIAŁ 19 Ariington, Wirginia 28 listopada

Karen dotarła do domu późnym wieczorem. Przed podróżą zostawiła samochód na całodobowym parkingu przy lotnisku.
Była jakby wewnętrznie wypalona. Zbyt szybko przekraczała strefy czasowe, odczuwała też ogromne wyczerpanie psychicznie.
Zaczęła się zastanawiać, czy to wszystko jest realne. Być może znów goniła za jakimś urojeniem. Nie ulegało jednak wątpliwości, że wiele osób zapadło na dziwną chorobę, w tym także wiceprezydent Stanów Zjednoczonych. Inni nie żyli. Możliwe, by wszyscy ci ludzie padli ofiarą tej samej epidemii?

Objawy choroby były dziwne, także sposób, w jaki się rozprzestrzeniała. Trudno było w tym dostrzec jakąś prawidłowość. Czy sugerowało to jednak jakiś spisek? Być może dało się to wszystko logicznie wyjaśnić.

Karen nalała sobie drinka - był to pierwszy mocniejszy trunek od chwili, gdy wyjechała z domu - i wypiła, dopiero potem zrzuciła z siebie ubranie. Zostawiła szklankę na blacie szafki kuchennej i rozpakowała walizkę. Opróżniła kosz na bieliznę, wrzuciła brudne rzeczy do pralki i nastawiła program. Weszła nago do sypialni i zajrzała do szuflady, gdzie trzymała bieliznę. Nie znalazła majtek - wszystkie były brudne. - Cholera - zaklęła.

Uchwyciła w lustrze garderoby własne odbicie. Była za chuda. Spod bladej skóry wyłaniały się żebra, łopatki za bardzo sterczały. Przyszło jej do głowy, że ma zgrabne ramiona. I niezłe piersi. Małe, ale kształtne i jędrne. Lecz największym jej atutem były nogi. Zawdzięczała im niejedną poufną informację ze źródeł, które pragnęły zachować anonimowość. Miała dużą kolekcję minispódniczek, w tym kilka skórzanych.

Czekając, aż skończy się pranie, nalała wody do wanny. Potem napełniła szklankę po brzegi lodem i zabrała ze sobą do łazienki butelkę bourbona. W miarę jak sobie dolewała, góra lodu się kurczyła, a drinki nabierały mocy.

Była zbyt zmęczona, by myśleć. Wsłuchiwała się tępo w szum i postukiwanie pralki, a powieki ciążyły jej coraz bardziej. Wpatrywała się w trunek wypełniający szklankę. Pomyślała, że ma prawie kolor herbaty. Herbaty z lodem. Zdaje się, że stosowali ją w filmach, by odgrywała rolę alkoholu.
W każdym razie nigdy nie było go dość. Na tym polegał problem z nałogiem. Szklanka nie mogła pomieścić alkoholu, którego człowiek potrzebował. Tak więc każda - nie tylko te małe szklaneczki, jakie podaje się w barach, ale nawet większe naczynia w domu, wypełnione po brzegi czystą wódką, bez kropli wody - każda była za mała. Kiedy podnosiło się ją do ust, ulga mieszała się ze swoistym niezadowoleniem.

Ale to właśnie stanowiło istotę problemu, czyż nie? Frustracja. Ludzie piją, żeby załatać dziury w swym życiu. Pijąc, tylko je pogłębiają. Jakie dziury? Gdyby znali odpowiedź na to pytanie, nie musieliby pić.

Karen zaliczała się do tych nałogowców, którzy nigdy nie brali alkoholu do ust w ciągu dnia. Wstawała wcześnie, wykonywała swoją pracę starannie i fachowo, a potem upewniała się, że będzie mieć wolny wieczór, nim zaczynała pić. Przed pójściem do łóżka opróżniała pół butelki. Litrowej, czasem nieco mniejszej, zależy, co akurat było w sklepie i jak kiepsko się czuła. Budziła się nieodmiennie każdego ranka z bólem głowy, tłumiła go ibuprofenem i koktajlem mlecznym z domieszką surowego jajka i ziół, i szła do pracy.

Nie piła w towarzystwie. Na przyjęciach i w restauracji zamawiała wodę mineralną. Kiedy nie mogła w żaden sposób odmówić, godziła się na kieliszek białego wina, które wypijała tylko do połowy. Nie chciała widzieć przed sobą mocnego alkoholu, było to zbyt frustrujące.
Ukrywała starannie swój sekret. Nawet zaprzyjaźnieni z nią dziennikarze nie mieli o niczym pojęcia. Sądzili, że umie pić i że robi to umiarkowanie. Oczywiście Troy o tym wiedział. Mieszkał z nią dwa lata trudno więc jej było ukryć przed nim nałóg. Ale Troy nigdy by nikomu nie powiedział. Był pod wieloma względami pomyłką, ale nie plotkarzem. Rozstali się w przyjaźni, z ulgą uciekając od tego nieszczęścia, jakim było wspólne życie.
Pranie dobiegło końca. Jakim cudem skończyło się tak szybko? Nie po raz pierwszy alkohol pozbawił ją poczucia czasu.

Nie wstała, żeby przełożyć mokrą bieliznę do suszarki, tylko włączyła przenośny sprzęt stereo, który trzymała w łazience. Była w nim stara płyta kompaktowa z sonatami fortepianowymi Mozarta, nagranie Claudia Arraua z początku lat osiemdziesiątych.
Wybrała powolny fragment, rozparta się wygodnie w wannie i zamknęła oczy.
Nic na świecie nie mogło się równać z powolną częścią mozartowskich sonat. Kiedy przychodzili do niej goście i słyszeli dźwięki fortepianu, mówili: „Jak tu cicho!”, choć jej mieszkanie wcale do cichych nie należało. To andanta niosły ze sobą ten spokój.
Nim opróżniła szklankę, ledwie trzymała się na nogach. Wstała niepewnie i wytarta się ręcznikiem. Mokre rzeczy leżały w pralce zapomniane.

Ruszyła chwiejnym krokiem do sypialni. Po drodze zauważyła gazety, walające się pod drzwiami wejściowymi. Zebrało się ich trochę pod jej nieobecność, a ona rzuciła je bezceremonialnie na podłogę w przedpokoju. Rzecz jasna mogły poczekać do jutra, ale dziennikarski głód wiadomości przeoczonych z powodu wyjazdu nie pozwoliłby jej zmrużyć oka. Jeśli wydarzyło się coś nowego pod jej nieobecność, powinna o tym wiedzieć.
Osunęła się niepewnie na dywan, owinięta ręcznikiem frotte i otworzyła gazety. Pod pierwszą stroną czwartkowego „USA Today” zobaczyła coś przyklejonego. Była to karteczka z jakąś odręczną wiadomością.

Starała się przeczytać nabazgrane pospiesznie słowa; zmęczenie w połączeniu z nadmiarem alkoholu sprawiało, że widziała podwójnie.
„Daj sobie z tym spokój - informowała kartka, przytwierdzona do zdjęcia wiceprezydenta Everhardta na drugiej stronie gazety. - Albo skończysz jak on”. Bez podpisu.

Karen natychmiast wytrzeźwiała. Oderwała karteczkę od gazety i zaniosła do kuchni, gdzie światło było lepsze. Daj sobie z tym spokój. Słowa były napisane flamastrem, każde podkreślono.
- A więc jesteście tak zaniepokojeni, że mi grozicie - powiedziała głośno.
Zostawiła kartkę na szafce i poszła do łazienki po trzy tabletki ibuprofenu, by zawczasu zapobiec porannemu kacowi. Potem leżała na łóżku i analizowała w myślach niedawne podróże. Iowa, New Hampshire, Australia. Nie miała wątpliwości, że coś się działo. A ci, którzy o tym wiedzieli, starali się za wszelką cenę sprawę zatuszować.

Nie bała się. Co w końcu mogli jej zrobić? Zdążyła już stracić w życiu wszystko, co miało dla niej znaczenie. Była na świecie sama, na niczym jej szczególnie nie zależało, prócz możliwości poznawania prawdy. Niech robią, co chcą, pomyślała.
Postanowiła, że nazajutrz się zastanowi, jak dolać oliwy do ognia.
Otrzeźwiona nagle wyzwaniem, jakie się przed nią pojawiło, przypomniała sobie o praniu. Wrzuciła mokre rzeczy do suszarki i ją włączyła.
Pięć minut później spala jak kamień. Słychać było tylko jednostajny pomruk suszarki.

Wybrane dla Ciebie
Po "Harrym Potterze" zaczęła pisać kryminały. Nie chciała, żeby ktoś się dowiedział
Po "Harrym Potterze" zaczęła pisać kryminały. Nie chciała, żeby ktoś się dowiedział
Wspomnienia sekretarki Hitlera. "Do końca będę czuła się współwinna"
Wspomnienia sekretarki Hitlera. "Do końca będę czuła się współwinna"
Kożuchowska czyta arcydzieło. "Wymagało to ode mnie pokory"
Kożuchowska czyta arcydzieło. "Wymagało to ode mnie pokory"
Stała się hitem 40 lat po premierze. Wśród jej fanów jest Tom Hanks
Stała się hitem 40 lat po premierze. Wśród jej fanów jest Tom Hanks
PRL, Wojsko i Jarocin. Fani kryminałów będą zachwyceni
PRL, Wojsko i Jarocin. Fani kryminałów będą zachwyceni
Zmarł w samotności. Opisuje, co działo się przed śmiercią aktora
Zmarł w samotności. Opisuje, co działo się przed śmiercią aktora
Jeden z hitowych audioseriali powraca. Drugi sezon "Symbiozy" już dostępny w Audiotece
Jeden z hitowych audioseriali powraca. Drugi sezon "Symbiozy" już dostępny w Audiotece
Rozkochał, zabił i okradł trzy kobiety. Napisała o nim książkę
Rozkochał, zabił i okradł trzy kobiety. Napisała o nim książkę
Wydawnictwo oficjalnie przeprasza synów Kory za jej biografię
Wydawnictwo oficjalnie przeprasza synów Kory za jej biografię
Planował zamach na cara, skazano go na 15 lat katorgi. Wrócił do Polski bez syna i ciężarnej żony
Planował zamach na cara, skazano go na 15 lat katorgi. Wrócił do Polski bez syna i ciężarnej żony
Rząd Tuska ignoruje apel. Chce przyjąć prawo niekorzystne dla Polski
Rząd Tuska ignoruje apel. Chce przyjąć prawo niekorzystne dla Polski
"Czarolina – 6. Tajemnice wyspy": Niebezpieczne eksperymenty [RECENZJA]
"Czarolina – 6. Tajemnice wyspy": Niebezpieczne eksperymenty [RECENZJA]