Trwa ładowanie...
fragment
22-02-2013 11:56

Święty od ćpunów

Święty od ćpunówŹródło: Inne
d4c58z8
d4c58z8

Marzena zatracała się.

Rzeczywistość jednej z tych niepewnych dzielnic Warszawy, zalana czernią nocy, ograniczała się do ledwo widzialnych trzech niekończących się ścian i wylotu, wyjścia poza.

Ale to „poza” zdawało się czymś absolutnie abstrakcyjnym.

Marzena, mimo usilnych prób, nie mogła sobie przypomnieć żadnego „poza”.

d4c58z8

Nawet na Sądzie Ostatecznym nie potrafiłaby powiedzieć, od jak dawna na wpół klęczała w ani na moment nie gęstniejącym przez permanentny deszcz błocie.

W leżącym obok niej plastikowym pojemniku oprócz wody wymieszanej z błotem znajdowały się jedyne przedmioty, które rejestrowała jej świadomość, to jest jedyne rzeczy we wszechświecie: dwie mocno sfatygowane strzykawki i trzy niepełne fiolki jasnozielonej syntetycznej substancji, znanej jako valkyr.

Valkyr. Tego słowa i odpowiadającej mu rzeczy trzymała się niczym tonący brzytwy, przy czym – żeby pozostać przy tejże przenośni – brzytwa nieubłaganie ciągnęła ją w dół.

Poza valkyrem nie pamiętała niczego. Nie pamiętała twarzy człowieka, od którego go kupiła. Całe życie przeszłe rozmywało się w jej umyśle niczym słowo napisane patykiem na wodzie.

d4c58z8

Myśli, nie przerywając snu, łagodnie krążyły po przestrzeniach umysłu.

Ledwo pamiętała swoje imię.

Snu?

Ktoś powiedział, że życie jest snem; Sean Penn w „21 gramów” nawet podrywał na podobną sentencję Naomi Watts, ale u Marzeny jawa była od snu nieodróżnialna.

Leżała w błotnistym zaułku, odkąd pamiętała. Czy to jej się śniło, czy też uprzednie życie było snem? czy to ona komuś się śniła? A może oba te doświadczenia były marą, a jeśli tak, to co było rzeczywiste? Czy kiedykolwiek choćby otarła się o tę całą rzeczywistość? Déjà vu? Sen? Życie?

d4c58z8

Nie czuła ciała.

Im mocniej padało, tym ona zapadała się głębiej w ową studnię świadomości, której dna nie było widać. Studnia nie miała drabiny, po której można by wspiąć się z powrotem, i w niektórych sekundach czy też godzinach przebłysków Marzenę to przerażało; od czego jednak był słodziutki valkyr?

W rogu zaułka, poza zasięgiem wszechświata Marzeny, nieruchomy ludzki kształt, oparty o ścianę, zaciągał się papierosem.

d4c58z8

W sterylnym, pedantycznie wręcz czystym i uporządkowanym biurze do zajęcia się Marzeną, do „uratowania” jej oddelegowany został przystojny, posłuszny i próżny młody, acz doświadczony Mariusz Bodlewicz.

Kiedy wymyty, wypachniony i stylowo ubrany Mariusz Bodlewicz pojawił się w uliczce Marzeny, pierwsze słowa, jakie wypowiedział do leżącej w błocie, z twarzą i ubraniem umazanymi błotokrwią dziewczyny brzmiały:

- Boże, jaka ty jesteś piękna!...

d4c58z8

Marzena spojrzała półżywym wzrokiem na „doktora” i już było wiadomo, że jest jego.

Niewyraźny kształt w rogu zaułka żachnął się, z niesmakiem pokręcił głową i powoli oddalił się poza.

  1. Boga nie ma.
  1. Zresztą i tak Bóg jest głupi.

Philip K. Dick, „Valis”

1

Miłość dosłownie rozsadzała Anitę.

W czwartkowy wieczór po upiększeniu się przed lustrem przed wyjściem z mieszkania połknęła nielegalną małą tabletkę z czerwonym serduszkiem. Dojechała tramwajem do centrum, zamówiła drinka w przytulnym staromodnym pubie, usiadła przy stoliku w kącie, aby móc obserwować lokal, zapaliła cienkiego mentolowego papierosa i z wolna zaczęła to czuć.

d4c58z8

Za coś takiego warto było płacić krajową dniówkę.

Smakowite spowolnienie czasu. Niesamowicie ciepłe kolory rzeczywistości. Sącząca się z głośników muzyka („It Could Be Sweet” Portishead), delikatnie, pieszczotliwie głaszcząca opony mózgowe. I to ciepło… Rozpływające się po całym ciele i przechodzące dalej, ku otoczeniu… Miłość w czystej postaci, jak to nazywała. Miłość do rzeczy. Miłość do ludzi. Miłość do świata.

Siedzący dwa stoliki dalej dwaj nieco starsi faceci, twardo pijący wódkę pod papierosy i zażarcie dyskutujący, rzucający kurwami na prawo i lewo, wydali jej się tak męscy, że zrobiło jej się mokro; zmieniła punkt widzenia, łyknęła alkoholu i szeroko się uśmiechnęła, mrużąc szkliste oczy. Barmanka, z uśmiechem dyskutująca z siedzącym przy kontuarze garniturem, miała krótkie czarne włosy, delikatną drobną twarzyczkę, szczuplutką figurę. Bezgłośne „uuu…” wydobyło się z ust Anity. Już chciała podejść i zagaić, ale w tej samej chwili zauważyła mężczyznę, któremu jeszcze cztery minuty wcześniej z uwagą się przyglądała; przypływ czystej ekstatycznej miłości nieco ją jednak zdekoncentrował.

On siedział zgarbiony, oparty o blat stolika w najciemniejszym kącie sali, przed kuflem piwa, i palił papierosa za papierosem, wpatrzony w martwy punkt z miną… znudzenia ostatecznego? nihilizmu maniakalnego? Dosłownie zlewał się z otoczeniem. Wyglądał jak poeta? aktor teatralny?

Dyskretnie poprawiła się w kroku, wzięła drinka i dosiadła się.

Był wysoki i chudziutki, miał potwornie bladą cerę, bujne, kruczoczarne, niesamowicie seksowne włosy, pociągłą twarz z wyrazistym nosem oraz kozią bródką; i wręcz płonące oczy. Czarna koszula, na niej czarna marynarka. Malutki srebrny kolczyk u szczytu prawego ucha. Anicie od samej zmysłowej rozkoszy patrzenia zakręciło się w głowie.

Kruk siedział w snobującym się na awangardę pubiku przy Chmielnej, paląc skręta za skrętem i wpatrując się w reprodukcję „Krzyku” na czarnej jak smoła ścianie.

Nie wiedział, od jak dawna tak siedzi.

Ale jakie to miało znaczenie? Jakie to ma znaczenie, gdy masz cały czas na ziemi i żadnego, choćby najmniejszego – celu? marzenia? sensu? Gdy całym sensem jest sensimilla?

Ludzie od zawsze marzyli o nieśmiertelności. Wampiry. Kruk fuknął. Wampiry to najnieszczęśliwsze istoty wszechświata, mógł pomyśleć; już upadłe anioły miały więcej… No właśnie – czego? Zabawy? Sensu istnienia? Kurwa, szczęścia?

Do stolika w kącie sali powolnym, tanecznym krokiem podeszło i dosiadło się pachnące dyskretnie i kusząco smukłe dziewczę dobrze przed trzydziestką. Długie tlenione włosy, zadbana ciemna cera, pastelowy ubiór, naćpane ekstazą oczy. Dłonią z długimi różowawymi tipsami postawiła przed sobą szklankę z różowawym drinkiem, założyła długą nogę na długą nogę, spojrzała na srebrny zegarek na lewym przegubie, i patrząc na mężczyznę narkogrzesznym wzrokiem, z uśmiechem założyła włosy za ucho.

- Masz nagrzane ekstazą, niezwykłe szare oczy – powiedział Kruk niskim głosem, zaciągając się papierosem, który pachniał jak marihuana.

Anitę przeszył dreszcz. Przygryzła wargi, spuściła wstydliwie wzrok i zaczęła powoli jeździć tipsem po brzegu szklanki z alkoholem.

- Dziękuję. Ale moje oczy są piwne – niemal wyszeptała śpiewnie. – Studiowałam przez dwa lata anglistykę; w staroangielskiej tradycji literackiej szare oczy…

- …były uważane za synonim piękna – dokończył Kruk, patrząc na włosy dziewczyny.

Anita była mokrusieńka. Powoli oblizała wargi.

- Masz może papierosa? – zapytała leniwie, patrząc na Kruka tak, jakby pytała: „Spuścisz mi się do buzi?”.

Z braku lepszego zajęcia zrobił to w pokoju hotelowym godzinę później.

d4c58z8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4c58z8