Istnieje wiele odmian wampirów. Mówi się nawet, że jest ich tyle co różnych chorób. I nie są wyłącznie ludźmi (jeśli wampiry można uznać za ludzi). W całych Ramtopach spotyka się wierzenia w to, że każde pozornie niewinne narzędzie, choćby młotek czy piła, będzie szukać krwi, jeśli zostawi się je nieużywane na dłużej niż trzy lata. W Ghacie wierzą w wampirze arbuzy, choć trudno ustalić, w co konkretnie na temat wampirzych arbuzów wierzą – możliwe, że także ssą z zemsty.
Dwie kwestie tradycyjnie zastanawiają badaczy wampirów. Pierwsza: Dlaczego wampiry mają taką moc? Przecież wampira bardzo łatwo zabić, podkreślają. Istnieją dziesiątki sposobów pozbycia się wampira, nie licząc nawet kołka wbitego w serce, który działa też na zwyczajnych ludzi, więc jeśli pozostaną jakieś kołki w zapasie, to się nie zmarnują. Klasycznie – wampiry całe dnie spędzają w trumnach, bez żadnej straży poza starym garbusem, którego łatwo pokona nawet całkiem nieliczny tłum. A mimo to jeden wampir potrafi całą społeczność utrzymywać w stanie posępnej uległości...
Kolejna zagadka: Dlaczego wampiry zawsze są takie głupie? Tak jakby samo chodzenie przez cały dzień w stroju wieczorowym nie zdradzało wszystkiego, dlaczego muszą jeszcze mieszkać w starych zamkach, które oferują tak wiele sposobów pokonania wampira, jak choćby łatwe do zerwania kotary czy elementy dekoracyjne, które można szybko przerobić na symbole religijne? I czy naprawdę uważają, że pisanie swojego nazwiska wspak kogokolwiek oszuka?
Powóz turkotał wśród wrzosowisk, wiele mil od Lancre. Sądząc ze sposobu, w jaki podskakiwał w koleinach, nie był zbyt obciążony. Ale wraz z nim sunęła ciemność.
Konie były czarne, podobnie jak powóz, jeśli nie liczyć herbu na drzwiczkach. Każdy z koni nosił między uszami czarny pióropusz. Czarne pióropusze były też zatknięte na rogach powozu. Może to właśnie sprawiało, że wyglądał jak wędrujący cień. Zdawało się, że ciągnie za sobą noc.
Na granicy wrzosowiska, gdzie z gruzów zrujnowanego budynku wyrastało kilka drzew, powóz zatrzymał się ze zgrzytem. Konie stały nieruchomo. Od czasu do czasu tylko któryś uderzał kopytem albo potrząsał łbem. Woźnica siedział zgarbiony nad lejcami. Czekał.
Cztery sylwetki przepłynęły w srebrzystym blasku księżyca tuż nad chmurami. Sądząc po odgłosach ich rozmowy, ktoś był poirytowany, choć ostry, nieprzyjemny ton głosu sugerował, że lepszym określeniem byłoby raczej „rozdrażniony”.
– Pozwoliłeś mu uciec! – Ten głos miał w sobie zawodzący ton chronicznego malkontenta.
– Był ranny, Lacci. – Ten głos za to brzmiał uspokajająco, ojcowsko, jednak z odrobiną powstrzymywanej chęci, by pierwszemu głosowi dać klapsa.
– Naprawdę nienawidzę tych stworzeń. Są takie... ckliwe!
– Rzeczywiście, moja droga. Symbole naiwnej przeszłości.
– Gdybym ja mogła tak płonąć, nie pętałabym się dookoła, tylko ładnie wyglądając. Dlaczego one tak robią?
– Dawno temu musiało to być dla nich użyteczne, jak przypuszczam.
– W takim razie są... Jak to nazwałeś?
– Ślepym zaułkiem ewolucji, Lacci. Samotnymi rozbitkami na morzu postępu.
– Czyli, zabijając je, wyświadczam im przysługę?
– Rzeczywiście, coś w tym jest. A teraz...
– W końcu kurczaki nie płoną – dodał jeszcze głos zwany Lacci. – W każdym razie nie tak łatwo.
– Słyszeliśmy, że eksperymentujesz. Może dobrym pomysłem byłoby najpierw je zabić. – To był trzeci głos, młody, męski i jakby nieco znużony tym żeńskim. W każdej sylabie rozbrzmiewała tonacja „starszego brata”.
– A w jakim celu?
– No cóż, moja droga, na pewno byłoby wtedy ciszej.
– Słuchaj tatusia, kochanie. – Ten czwarty głos mógł być tylko głosem matki. Kochałby pozostałe głosy niezależnie od tego, co by zrobiły.
– Jesteście tacy niesprawiedliwi!
– Pozwoliliśmy ci zrzucać kamienie na krasnali, kochanie. Ale życie nie jest tylko zabawą.
Woźnica drgnął, kiedy głosy zniżyły się przez chmury. A po chwili cztery postacie stały już niedaleko. Wtedy zsunął się z kozła i z niejakim wysiłkiem otworzył drzwi karocy.
– Ale większość tych żałosnych stworzeń i tak uciekła – westchnęła matka.
– Nie martw się tym, moja droga – pocieszył ją ojciec.
– Naprawdę ich nienawidzę. Czy oni też są ślepym zaułkiem? – spytała córka.
– Nie do końca, moja droga, mimo naszych nieustających wysiłków. Igor! Ruszamy do Lancre!
Woźnica obejrzał się.
– Tak, jastśnie panie.
– Och, po raz ostatni, człowieku... Czy w taki sposób powinno się mówić?
– To jedyny stspostsób, jaki znam, jastśnie panie – odparł Igor.
– I mówiłem ci, żebyś zdjął te pióropusze, idioto!
Woźnica niepewnie przestąpił z nogi na nogę.