Nadrektor otworzył okno.
- Słuchajcie - powiedział.
Magowie słuchali.
Gdzieś szczekał pies. Gdzieś gwizdnął złodziej i odpowiedział mu gwizd z sąsiedniego dachu. Gdzieś dalej jakaś para kłóciła się w sposób, który skłania większość mieszkańców pobliskich ulic, by otworzyli okna i robili notatki. Ale były to tylko bardziej wyraziste motywy na tle bezustannego szumu i gwaru miasta. Ankh-Morpork mruczało w drodze przez noc do świtu, jakby było wielką, żyjącą istotą - choć oczywiście to tylko metafora.
- I co? - odezwał się pierwszy prymus. - Nie słyszę niczego niezwykłego.
- O to właśnie mi chodzi. Każdego dnia umierają w Ankh-Morpork dziesiątki ludzi. Gdyby wszyscy zaczęli nagle wracać, tak jak biedny Windle, chyba coś byśmy usłyszeli. Wybuchłoby straszne zamieszanie. To znaczy: większe niż zwykle.
- Zawsze kręci się po okolicy paru nieumarłych - przypomniał dziekan. - Wampiry, zombie, banshee i tak dalej.
- Tak, ale są bardziej naturalnie nieumarli - odparł nadrektor. - Wiedzą, jak się zachowawać. Mają to od urodzenia.
- Nie można się urodzić nieumarłym - zauważył pierwszy prymus*.
- Chciałem powiedzieć, że to tradycyjne - wyjaśnił nadrektor.
- Tam, gdzie się wychowałem, żyło kilku powszechnie szanowanych wampirów. Byli w swoich rodzinach od wieków.
- Tak, ale wampiry piją krew. Moim zdaniem nie jest to szczególnie godne szacunku.
- Czytałem, że właściwie nie potrzebują prawdziwej krwi - oznajmił dziekan. - Potrzebują czegoś, co jest w tej krwi. Nazywa się to chyba hemogobliny.
BR> Magowie spojrzeli na niego zdziwieni.
Dziekan wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia - przyznał. - Hemogobliny. Tak czytałem. Ma to jakiś związek z ludźmi, którzy mają we krwi żelazo.
- Mogę panów zapewnić, że ja nie mam we krwi żadnych żelaznych goblinów - oświadczył pierwszy prymus.
- W każdym razie są lepsze od zombie - dodał dziekan. - To ludzie z lepszej klasy. Wampiry nie chodzą i nie szurają stale nogami.
- A wiecie, że ludzi można zmienić w zombie? - poinformował swobodnym tonem wykładowca run współczesnych. - Nie potrzeba nawet czarów. Wystarczy wątroba pewnego rzadkiego gatunku ryby i wywar z odpowiednich ziół. Po jednej łyżce człowiek budzi się jako zombie.
- A jaka to ryba? - zainteresował się pierwszy prymus.
- Skąd mogę wiedzieć?
- W takim razie skąd ktokolwiek może wiedzieć? - zapytał pierwszy prymus złośliwie. - Niby jak? Ktoś budzi się pewnego dnia i mówi: Hej, mam taki pomysł, żeby zmienić człowieka w zombie. Potrzeba mi tylko wątroby rzadkiej ryby i jakiegoś korzenia, a teraz chodzi o to, żeby znaleźć odpowiedni. Widzicie już tę kolejkę przed chatą, co? Numer 94, wątroba czerwonej pasiastej i korzeń maniaka... nie działa. Numer 95, wątroba kolcoryby i korzeń dum-dum... nie działa. Numer 96...
- O czym pan gadasz? - przerwał mu nadrektor.
- Chciałem tylko wykazać nierozstrzygalną sprzeczność...
- Zamknij się pan - rzucił spokojnie nadrektor. - Wydaje mi się... Wydaje mi się... Posłuchajcie, przecież śmierć musi dalej się zdarzać, prawda? Śmierć następuje. O to przecież chodzi w życiu. Jest się żywym, a potem jest się martwym. Nie można tego powstrzymać.
- Ale nie zjawił się po Windle'a - przypomniał dziekan.
- To dzieje się ciągle. - Ridcully nie zwracał na niego uwagi. - Różne stworzenia przez cały czas umierają. Nawet jarzyny.
- Nie sądzę, żeby Śmierć przyszedł po ziemniaka - mruknął z powątpiewaniem dziekan.
- Śmierć przychodzi po wszystko - odparł stanowczo nadrektor.
Magowie w zadumie pokiwali głowami.
Po chwili odezwał się pierwszy prymus.
- Wiecie, czytałem wczoraj, że każdy atom w ciele zmienia się co siedem lat. Nowe się przyłączają, a stare odpadają. Tak się dzieje przez cały czas. Zadziwiające, prawda? Pierwszy prymus potrafił zrobić z rozmową to, co gęsta melasa z pedałami precyzyjnego zegarka.
- Tak? A co się dzieje ze starymi? - zapytał Ridcully, mimo woli zaciekawiony.
- Nie wiem. Pewnie fruwają w powietrzu, dopóki nie przyczepią się do kogoś innego.
Nadrektor zrobił urażoną minę.
- Niby jak? Magowie też?
- O tak. Wszyscy. To fragment cudu istnienia.
- Doprawdy? Dla mnie brzmi jak brak higieny. Przypuszczam, że nie ma sposobu, żeby to powstrzymać?
- Raczej nie... - Pierwszy prymus zastanowił się. - Chyba nie należy powstrzymywać cudów istnienia.
- Ale to znaczy, że wszystko jest zbudowane ze wszystkiego innego - stwierdził Ridcully.
- Tak. To zadziwiające, prawda?
- Obrzydliwe i tyle - ocenił krótko Ridcully. - W każdym razie chodziło mi o to... chodziło o to... - Urwał, próbując sobie przypomnieć. - Nie można wyeliminować śmierci, o to właśnie chodzi. Śmierć nie może umrzeć. To jakby prosić skorpiona, żeby sam siebie użądlił.
- Jeśli już o tym mowa - wtrącił pierwszy prymus, zawsze mający pod ręką jakieś ciekawostki - można zmusić skorpiona, żeby...
- Zamknij się pan - uciął nadrektor.
- Ale nie możemy dopuścić, żeby po okolicy włóczył się nieumarły mag! - zawołał dziekan. - Kto wie, co może mu przyjść do głowy i co zrobi. Musimy... musimy go powstrzymać. Dla jego własnego dobra.
- Tak jest - zgodził się Ridcully. - Dla jego własnego dobra. To nie powinno być zbyt trudne. Istnieją chyba dziesiątki sposobów radzenia sobie z nieumarłymi.
- Czosnek - oznajmił krótko pierwszy prymus. - Nieumarli nie lubią czosnku.
- Trudno mieć do nich pretensje - mruknął dziekan. - Sam też go nie znoszę.
- Nieumarły! Nieumarły! - zawołał kwestor, wskazując dziekana palcem. Zignorowali go.
- Są jeszcze święte obiekty - dodał pierwszy prymus. - Taki typowy nieumarły rozsypuje się na pył, kiedy tylko na nie spojrzy. Poza tym nie lubią dziennego światła. A gdyby już doszło do najgorszego, trzeba ich pochować na rozstajach. To pewne rozwiązanie. I jeszcze wbić w nich osikowy kołek, by się upewnić, że znowu nie wstaną.
- Posmarowany czosnkiem - dodał kwestor.
- No, chyba tak. Pewnie można go posmarować czosnkiem - zgodził się z wahaniem pierwszy prymus.
- Ale po co smarować czosnkiem nowy kołek? - zdziwił się dziekan. - A w ogóle z przypraw najlepsze są zioła i oliwa.
- Albo czerwona papryka - dodał rozmarzonym głosem wykładowca run współczesnych.
Zamknijcie się - warknął nadrektor.
- Stanowisko pierwszego prymusa jest równie niezwykłe, jak jego nazwa. W pewnych ośrodkach naukowych pierwszym prymusem nazywa się wiodącego filozofa. W innych to urządzenie do podgrzewania jedzenia podczas konnych wycieczek. Pierwszy prymus na Niewidocznym Uniwersytecie to filozof, który jest podobny do konia, dzięki czemu elegancko pasuje do obu definicji.
(Opublikowano za zgodą Wydawnistwa Prószyński i S-ka)