Trwa ładowanie...

Stanisław Grzesiuk: zauważyłem, że i mnie zaczynają się młode chłopaki podobać. Nie okazywałem tego, ale jednak czułem

Kiedy w 1958 roku ”Pięć lat kacetu” trafiło do księgarń, książka zniknęła z półek w mgnieniu oka. Za to długo nie milkły dyskusje wokół wspomnień z obozów koncentracyjnych Dachau, Mauthausen i Gusen, w których Stanisław Grzesiuk z humorem i szczerością portretuje nazistowską machinę pracy i śmierci. Tamto wydanie było jednak ocenzurowane, trzeba było czekać aż 60 lat na premierę bez skreśleń. Przeczytaj fragment, w którym znalazły się słowa wycięte przez cenzurę.

Stanisław Grzesiuk: zauważyłem, że i mnie zaczynają się młode chłopaki podobać. Nie okazywałem tego, ale jednak czułemŹródło: ONS.pl
d11cp5z
d11cp5z

Innym, nigdzie przez nikogo nigdy niepodejmowanym problemem obozowym jest współżycie seksualne mężczyzn. Zagadnienie to istniało we wszystkich obozach koncentracyjnych i obozach jeńców wojennych. Pederastia w obozach męskich istniała wszędzie, tak jak wszędzie w obozach kobiecych istniało współżycie seksualne wśród kobiet. Temat ten jest dyskretnie przemilczany w książkach i artykułach w prasie, a jeśli ktoś coś szepnie, to tylko w związku z jakimś człowiekiem, że podobno on... albo że ten to... z tym. A przecież te rzeczy istniały od początku. Już w Mauthausen otworzyły mi się oczy na te sprawy. Zaobserwowałem, że Niemcy na funkcjach, ci zdrowi, wyżarci, otaczali się i opiekowali młodymi chłopcami. Chłopcy ci nigdy nie spali wśród innych więźniów.

W Mauthausen nie było kapówek, więc arystokracja miała swoje osłonięte szafkami sypialnie w jadalni i tam mieszkali też wybrańcy losu, którzy cieszyli się względami ”panów”. Tu nazwisk żadnych wymieniać nie będę. Ani nazwisk ”panów”, ani nazwisk ”pań”. Niewątpliwym faktem jest, że wielu młodych, ładnych chłopców w ten sposób robiło ”karierę” obozową i dostawało pracę w dob­rych grupach roboczych; nikt ich nie bił, częściej oni bili, byli zawsze ładnie ubrani i mieli pod dostatkiem jedzenia. ”Panami” w pierwszym okresie byli Niemcy na funkcjach – to znaczy ci, którzy byli silni i zdrowi i przebywali już po kilka lat w obozie. Później ”panami” byli także ci Polacy i Hiszpanie, którzy od samego początku pobytu w obozie dostali dobrą robotę, w której mieli dosyć jedzenia. Ci byli zdrowi i wyżarci i pierwsi poczuli pociąg do chłopców.

Jak długo komendantem obozu był Chmielewski, to jest do maja 1942 roku, sprawy te były mocno zakonspirowane, bo tropił on tego rodzaju przestępstwa i strasznie karał. Niejeden raz stali pod bramą ”panowie” i ”panie”. W roku 1941 dwie doby stały pod drutami dwie grupy, w pewnych od siebie odstępach. W jednej grupie panowie kapowie i blokowi, w drugiej grupie młodzi chłopcy, dobrze odżywieni, ładnie ubrani, przystojni.

Chmielewski szczególnie mocno karał ”panów”. Wieszano ich na dwie–trzy godziny za ręce, bito i posyłano do karnej kompanii. Gdy w 1942 roku wybudowano puf i sprowadzono prostytutki, ”panowie” chodzili do pufu, ale to wcale nie przeszkadzało im mieć swojego ”chłopczyka” na bloku, bo do pufu mógł iść raz na jakiś czas, a chłopaka miał zawsze. Kto był lepiej sytuowany, to miał dwóch albo i trzech. Zagadnienie pederastii przybrało na sile w okresie paczkowym. Przybyło wielu prominentów paczkowych, więc ci również zaczęli szukać dla siebie rozrywki.

ONS.pl
Źródło: ONS.pl

Urodził się w Małkowie, pokochał Warszawę. Stanisław Grzesiuk zwany był bardem Czerniakowa. Zawsze z nieodłączną badżolą, albo gitarą w dłoni. Warszawskie piosenki śpiewał też w obozie dla więźniów.

d11cp5z

Wielu było takich, którym ”wstydliwość i poczucie godności” nie pozwalały chodzić do pufu, ale to nie przeszkadzało im mieć ”swojego chłopca”, którego ”bezinteresownie” żywili. Ponieważ w obozie było ciemno i ludzie spali po dwóch w jednym łóżku, dawało to dodatkowe możliwości odpowiedniego dobierania się mężczyzn.

Znane mi były wypadki, że dobierało się dwóch młodych chłopców, którzy razem spali i razem żyli. Tu już nie było kawalera i panny. Każdy z nich raz był kawalerem, drugi raz panną. Zdarzały się wielkie tragedie miłosne, że ”panowie” rżnęli się nożami za odbicie ”panny”. W 1944 roku kapo Robert, Niemiec, uderzył nożem rywala – innego kapa – a sam poszedł na druty.

Poważniejsze konflikty miłosne znane nam były dobrze, a przynajmniej znane były starym więźniom. Od roku 1944 zjawisko to przybrało formy masowości i bez mała jawności. Wieczorami, po pracy i w niedzielę po uliczkach obozowych i placu apelowym spacerowało wiele par zakochanych. On – przeważnie w poważniejszym wieku pan, wyżarty, którego rozpiera niewyładowana energia; ”ona” – to młody, ładny chłopaczek, pulchny, rumiany i ładnie ubrany. Jedni i drudzy to ludzie różnych narodowości. Tu nie decydowała przynależność narodowa, tylko odpowiednia ilość żarcia, jak długo w obozie i – ważne – jak długo już powodzi mu się dobrze. Przeważnie byli to tacy, którzy siedzieli długo i już od dłuższego czasu mieli dobre warunki. Nie znaczy to, że robili to wszyscy – ale faktem jest, że dużo takich było, którzy robili to jawnie, inni mniej jawnie, a inni mimo dogodnych warunków nie robili wcale.

Gdy w niedzielę graliśmy na którymś bloku, bywało tak, że granie do słuchu zamieniało się w zabawę taneczną. Możliwe to było na blokach mniej zaludnionych, bo w nich na środku sztuby było trochę miejsca. W jakiś sposób błyskawicznie rozchodziła się wiadomość, że tańczą, i schodzili się ”goście”. Parami – on i ona – i rozpoczynał się upojny taniec. Nazywaliśmy te zabawy ”zabawą szwuli”.

d11cp5z

Nigdy nie angażowałem zespołu na taką zabawę, ale to byli też cwaniaki. Blokowy zaangażował granie, zapłacił, a gdy zaczęliśmy grać, schodzili się ”szwule”. Pewnego razu przyszła para – dwóch Niemców, z których jeden był umalowany i przebrany za kobietę. To nie było poważne – dla humoru tylko – ”zabawa szwuli”. Przebrany za kobietę wdzięczył się do mężczyzn, wabiąc kształtami sztucznie powiększonymi. Rozmawiał cienkim, piskliwym głosem. Zapraszał do tańca. To był typowy bandycki niemiecki humor. Mierziło mnie to. Koledzy z orkiestry odczuwali to samo. Patrzyliśmy zdziwieni, nie wiedząc, gdzie tu jest humor. Obserwowałem obleśne uśmiechy na twarzach Niemców patrzących i biorących udział w tej zabawie. Zakończono ją dopiero wtedy, gdy bardziej rozgorączkowany kawaler podciągnął do góry spódnicę, a inni zaczęli klepać – i to mocno klepać – po gołym tyłku. Ryk, śmiech, radość... i ”panna” uciekła do kapówki przebrać się w męskie ubranie i umyć się.

W związku z tym były różne komiczne historie. W prominenckim bloku pierwszym brzęknęła pułapka nastawiona na ewentualnego złodzieja. Zapalono światło, a pod stołem siedzi ładny, młody chłopaczek. Wiadomo, że nie złodziej o szafkę oparł się, macając po omacku, a dzwonek był słabo założony i zaalarmował. W majteczkach tylko i w jedwabnej koszuli. Obudzili się wszyscy i patrzą zaciekawieni. Blokowy zapytał go, po co tu przyszedł.
– Zabawić się – odpowiedział bez żadnej tremy.
– Do którego? – zapytał blokowy.
– O, do tego – pokazał na pierwszego z brzegu.
– A ty szczeniaku, taka twoja mać! – poderwał się ten na łóżku. Wszystkich porwał wielki śmiech. Śmiał się i blokowy, i chłopczyk, bo ten, na którego on pokazał, to stary, kulawy, zasuszony człowiek. Chłopak nie chciał pokazać tego, do kogo przyszedł. Byli tacy, co go zapraszali do swoich łóżek – dla hecy – a może by wielu z nich naprawdę go przyjęło. Gdy blokowy pozwolił mu odejść, odszedł z uśmiechem i godnością. Chłopak wcale się tym nie peszył.

Domena publiczna/CC BY-SA 4.0
Źródło: Domena publiczna/CC BY-SA 4.0

Konzentrationslager Mauthausen-Gusen – zespół niemieckich-austriackich nazistowskich obozów koncentracyjnych usytuowany w pobliżu miejscowości Mauthausen w Austrii (rys wg stanu z ok. 1941 r.) Obóz istniał od sierpnia 1938 do 5 maja 1945. Miejsce eksterminacji polskiej inteligencji w ramach tzw. Intelligenzaktion.

d11cp5z

W bloku trzecim pewnego wieczora blokowy porobił zmiany w łóżkach. Zmiany te zrobił już po pierwszym dzwonku i ktoś nie miał czasu zawiadomić o zmianie. Kto – to my wiedzieliśmy. W nocy słyszę głos Henia Urbaniaka, łódzkiego cwaniaka.
– Kto tu jest?
Tup tup tup – posłyszałem, jak ktoś po cichu ucieka po sztubie w stronę drzwi. A Henio gada głośno:
– Buzerant jakiś, taka jego... – i tak dalej. – Szkoda, że biglem nie przyłożyłem. Całować mu się zachciało.
Wiedzieliśmy, że to była pomyłka spowodowana zmianą łóżek.

Z tym biglem to ja raz miałem robotę. W 1945 roku na bloku A, na którym wtedy byłem, na górnym łóżku obok mnie spał młody chłopiec, ja spałem w środkowym. Ktoś do niego w nocy często przychodził i mogłem wyczuć, co się tam robi. Zagniewało mnie to. Gdy znów do niego przyszedł, a był to sztubowy – Niemiec o kanciastej twarzy – wziąłem do ręki bigiel, to znaczy deskę do wygładzania łóżka, położyłem się na swoim łóżku w poprzek, na plecach, i z całej siły kopnąłem w zewnętrzną boczną deskę górnego łóżka, a nogi szybko cofnąłem. Boczna deska wyleciała, łóżko górne zarwało się i spadło na łóżko obok mnie, na którym nikt nie spał. Jak przeciągnę kantem bigla raz, jak przyprawię jeszcze raz, to tylko facet jęknął i uciekł. Chłopaczek zdziwiony, niby zaspany, pyta, co tu się stało.

– Co tu się stało? Idź to sztubowego i popatrz, czy ma pręgi na krzyżu. Jeśli ma, do będziesz wiedział, co się stało. To od mojego bigla.

d11cp5z

Po drugiej stronie ganku między łóżkami, na dole spał młody chłopiec. Ja spałem w środku, Kwiatkowski na dole, u góry skrzypek. Tej nocy długo nie mogłem usnąć. Nie posłyszałem, ale wyczułem, że ktoś jest w ganku. Może złodziej kradnie buty spod łóżka. Zagarnąłem ręką i mam. Trzymam za koszulę... jedwabna, to nie złodziej.
– Kto tu jest? – pytam.
Nie odpowiada.
– Adam – wołam półgłosem.
– Po co Adam? – pyta po niemiecku głos z ganku. – Chcesz zrobić krach czy co?
– Roześmiałem się i puściłem go, mówiąc: – Rób dalej.
Odszedł. Po półgodzinie znów wyczułem, że jest w ganku, ale już im nie przeszkadzałem.

Na Kwiatkowskiego polował Sztyglic, nasz blokowy. Ale Adam to stary cwaniak. Powiedział mu wyraźnie, co o tym myśli. Że on się do tego nie nadaje, że to raczej on szuka sobie kogoś do tego celu, ale żeby jego – nie da rady.

– Stasiek – mówi raz do mnie Adam. – Dzisiaj Sztyglic na gazie, to pewnie będzie chciał przyjść w nocy ”porozmawiać” ze mną. Będę się z nim bił i narobię rabanu na cały blok.

d11cp5z

Doszliśmy do wniosku, że to nie będzie dobrze. Spaliśmy w końcu sztuby, na dole, głowami do siebie. Poradziłem mu, żeby na deski między łóżka postawił swoją paczkę z jedzeniem i niech czuwa. Jak wyczuje, że Sztyglic idzie, to niech zwali głową czy ręką paczkę. Gdy ta spadnie mi na głowę, będę z nim rozmawiał. Leci paczka.
– Adam – mówię do niego – jutro pójdziemy grać do rewiru. Już dawno tam nie byliśmy.
Adam odpowiada i słyszę, jak ktoś po cichu odchodzi. Ten skuteczny sposób stosowaliśmy wiele razy, aż zrozumiał on wreszcie, że u nas nie ma warunków.

ONS.pl
Źródło: ONS.pl

_”Za 400 sztuk papierosów (a każdy papieros miał wartość bochenka chleba!) kupił instrument – skrzyżowanie bandżo z mandoliną – bandżolę, wykonaną z denka od krzesła, gryfu od mandoliny i psiej skóry” - pisała Iwona Thierry, w książce "Stanisław Grzesiuk – bard Czerniakowa. Posłuchajcie ludzie…”. Instrument przetrwał wojnę. _

d11cp5z

W opisywanych tu wypadkach celowo nie podaję nazwisk i narodowości – to nie ma specjalnego znaczenia dla problemu jako takiego. Nasz chłopiec do roboty i pilnowania to był Mundek, ”Wujo Patyk”, chłop w wieku lat trzydzieści kilka, chyba sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Nie chcieliśmy żadnego młodego, żeby nikt nas o te rzeczy nie posądzał. A mimo wszystko w okresie ostatnich kilku miesięcy pobytu w obozie zauważyłem, że i mnie zaczynają się młode chłopaki podobać. Nie okazywałem tego, ale jednak czułem. A przecież dopiero dwa lata minęły, jak mi się poprawiły warunki w obozie. Zaczynali się podobać i nic na to poradzić nie można było. Nie wiem, jak by to u mnie wyglądało, gdyby mi przyszło siedzieć jeszcze dwa lata w tych samych warunkach.

Kiedyś, pracując w tunelach, pokłóciłem się z jednym kolegą, który mi tłumaczył, że winni są ci, co dają, a nie ci, co biorą. Wściekłem się. Wymyślałem mu, że jeśli ktoś ma dużo jedzenia, to niech da drugiemu, ale niech mu nie każe przychodzić do łóżka. Bo jeśli taki przyjdzie, to nie dlatego, że mu to przyjemność sprawia, a tylko dlatego, że boi się głodu. A nadmiar własnej energii niech wyładowuje w ciężkiej pracy, której nigdzie nie brakuje. Tu opowiedziałem mu o mojej ”wariackiej” pracy przy obróbce kamieni.

– Szarpnij się przy robocie, to i ty się wyładujesz i słabszym pomożesz.

I proszę! Kilka miesięcy po tej rozmowie chwytam sam siebie na tym, że mi się chłopaki zaczynają podobać.

To nie było – w moim pojęciu – zboczenie, lecz potrzeba naturalnego wyżycia seksualnego. Byli i zboczeńcy, lecz większość z tych ”panów” po wyjściu na wolność nie spojrzała nawet na chłopaków. Całą energię skierowali w stronę kobiet. Nasunęła mi się w tej chwili śmieszna myśl, że wielu wierzących ludzi wierzy w to, że księża żyją w ”czystości”, celibacie. Niemożliwe. Natura im na to nie pozwoli. W Gusen był ksiądz, który nie został wywieziony do Dachau. Obecnie jest też księdzem. A wiedzieliśmy o tym, że ma on swoje ”panienki”. Jeden opowiadał mi w obozie, jak ksiądz chciał go zdobyć. Inny opowiadał Kwiatkowskiemu, że pierwszy raz naruszył go ten ksiądz, a teraz to już mu wszystko jedno. Żyć trzeba, ale jak drapnie tego księdza na wolności, to go uśmierci, bo wykorzystywał on jego ciężkie warunki, głód i niedoświadczenie życiowe jego młodych lat.

A teraz trzeba powiedzieć też, kto to były ”panienki” i skąd się ich tyle brało. W pierwszym okresie rekrutowali się oni z tych, którzy z głodu zgadzali się na takie życie. Z jednej strony widział taki ciężkie życie szarego więźnia, z drugiej strony pokazano mu, jak będzie żył, jak się zgodzi. Chodziło tu o młodych chłopców, którzy nie mieli za dużo rozumu jeszcze. Ot, tyle, ile może mieć chłopak siedemnasto–dziewiętnastoletni. U takich chłopców ciężko też było doszukać się twardego, zdecydowanego charakteru. Spotkałem jednego takiego już w 1944 roku, opowiem o nim później.

Gdy przyszedł nowy transport do obozu, starzy pederaści – ci na funkcjach – upatrywali ”towar” dla siebie. Wzywał takiego do siebie, dał mu jeść i kazał mu być swoim posługaczem, inaczej ”szwungiem”, jak mówili w obozie. Do obowiązków takiego szwunga należało słanie łóżka dla swego chlebodawcy, fasowanie dla niego jedzenia, czyszczenie butów i załatwianie innych usług. Chłopak taki był ładnie przez swego pana ubierany, dobrze karmiony i albo wcale nie pracował, albo szedł do lekkiej roboty, pod dachem, gdzie nikt go nie bił i nie maltretował. Gdy ”arystokrata” wziął sobie takiego szwunga, po kilku dniach kazał mu przyjść w nocy do siebie do łóżka albo sam szedł do niego. Jeżeli to był chłopak niezorientowany, który z tym zetknął się pierwszy raz w życiu – nie zgadzał się i następnego dnia już nie szedł do niego robić. Wtedy taki blokowy czy kapo posyłał go do roboty. Tam już wiedzieli kapowie, że mają dać mu szkołę. No i dawali – i to dobrze dawali. Nie tak, żeby zabić, ale tak, że chłopak był ledwie żywy i miał wrażenie, że każdej chwili mogą go zabić. Po kilku dniach jego ”pan” znów kazał mu usługiwać, dał mu jeść i nie posyłał do roboty, a jeszcze okazał dobroć i współczucie – ale przecież nie może go trzymać na bloku, jeśli nie będzie jego szwungiem. Po trzech dniach znów kazał mu przyjść w nocy do łóżka – i chłopak szedł. Z jednej strony pokazano mu, jak wygląda życie szarego więźnia z jego głodem, chłodem, pracą, biciem i możliwością utraty życia w każdej chwili, z drugiej strony – lenistwo lub lekka praca, pełny brzuch, ciepło, ładne ubranie, nikt nie uderzy; a wszystko za taki drobiazg jak spanie od czasu do czasu ze swoim ”panem”, któremu wszystkie te wygody zawdzięcza. Gorzej, bo i chłopcy ci rozwydrzyli się w tych dobrych warunkach; byli oni nietykalni dla innych więźniów, bo za każdym stał jego protektor, który zabił każdego, kto śmiałby dotknąć czy w inny sposób skrzywdzić jego pupilka. Częste były wypadki, że taki wyżarty zasraniec bił po twarzy innych więźniów, często ludzi starych. Rozpierała go siła i męstwo wobec słabych kolegów, którzy nie mieli szczęścia mieć osiemnastu lat, gładkiej gęby i możnego ”pana”.

ONS.pl
Źródło: ONS.pl

_Stanisław Grzesiuk w 1946 roku ożenił się z Czesławą Żurawską. _

Mnie to nigdy nie groziło, byłem już za stary i – co najważniejsze – brzydki. Nigdy na mnie nikt nie leciał. Raz jeden w 1944 roku mój hallajter przycisnął mnie i pocałował w policzek, co mnie wprowadziło w niesamowity humor. Po cztero i półrocznym pobycie w obozie okazało się, że mogę się też jeszcze komuś podobać.

W dalszych latach, paczkowych, wtedy gdy prawie jawnie uprawiano ten proceder – to już różnie było. Byli tacy, co naprawdę szli na to z głodu. Byli tacy, którzy mogli żyć nieźle, ale oni chcieli żyć bardzo dobrze. I było wielu takich, którzy robili to z ciekawości. Jak małpy. Widzieli, że inni to robią, to i oni też. Był taki znajomy chłopak, który robił to, mimo że miał dobrą pracę i dużo paczek z domu. Gdy go pytałem, dlaczego to robi, odpowiedział, że dlatego, że mu to przyjemność sprawia. Inny na nasze gadanie odpowiedział:

– Co mi szkodzi, przecież dziecka mi nie zrobi.
Powstał też typ obozowej prostytutki męskiej. Ci nie mieli swojego stałego ”pana”. Oddawali się jednorazowo, za pewną opłatą w postaci jedzenia lub papierosów.

Fragment pochodzi z książki Stanisława Grzesiuka, ”Pięć lat kacetu”. Zostały w nim zachowane treści wycięte uprzednio przez cenzurę. Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Premiera książki 25 stycznia 2018.

Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

*O autorze: *Stanisław Grzesiuk, pisarz, pieśniarz, kompozytor, piewca starej Warszawy. Naturszczyk - zwany bardem Czerniakowa. Urodził się 6 maja 1918 roku w Małkowie koło Chełma, zmarł na gruźlicę w 1963 roku w Warszawie. W roku 1979 jego imieniem nazwano jedną z ulic warszawskiego Czerniakowa.

Tak pisał we wstępie do ”Pięciu lat kacetu”:

Zdaję sobie sprawę, że to nie jest literatura w całym tego słowa znaczeniu. Nie chciałem zresztą pisać powieści. Chodziło mi po prostu o przekazanie, jak i co robiłem w obozach Dachau, Mathausen i Gusen, aby przeżyć. Spodziewam się, że ze strony wielu czytelników moja książka spotka się z pewnymi sprzeciwami. Nie jest to bowiem martyrologia ani zbeletryzowana opowieść z tragicznych lat obozów koncentracyjnych. Pokazałem nagą prawdę. Brutalną, szczerą, bez żenady obrazującą życie w kacecie. Tak było. Pisząc, nie oszczędzałem również siebie. Dałem tylko świadectwo prawdzie, traktując rzecz jako dokument. I to mi się chyba udało.

Obejrzyj też: #dziejesiewkulturze

d11cp5z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d11cp5z