Rozdział 1
Pogódź się z tym, wielu ludzi nie żyje
Ty suko, zabiłaś mnie! Jesteś do dupy!
Tommy obudził się po raz pierwszy jako wampir. Był szczupłym dziewiętnastolatkiem, który przez całe życie miotał się między stanami zdumienia i zagubienia.
– Chciałam, żebyśmy byli razem. – Jody: blada, ładna, z twarzą okoloną długimi rudymi włosami, uroczym nosem, wdychającym woń rozpylonych piegów, i dużym, umazanym szminką uśmiechem. Sama znalazła się w gronie nieumarłych ledwie parę miesięcy temu i wciąż uczyła się budzić grozę.
– Tak, i dlatego spędziłaś noc z nim. – Tommy wskazał przeciwległy kąt poddasza, gdzie stał naturalnych rozmiarów brązowy posąg mężczyzny w postrzępionym garniturze.
Wewnątrz metalowej skorupy znajdował się prastary wampir, który przemienił Jody. Obok stała inna rzeźba, przedstawiająca właśnie ją. Gdy oboje zapadli o wschodzie słońca w sen umarlaków, Tommy zabrał ich do rzeźbiarzy mieszkających na parterze budynku i polecił pokryć wampiry metalem. Myślał, że zyska na czasie i zastanowi się, co zrobić, by Jody nie uciekła z tym starym wampirem. Popełnił błąd, bo wywiercił otwory w uszach posągu kobiety, by słyszała, co mówi. A poprzedniej nocy stary wampir nauczył ją w jakiś sposób zmieniać się w mgłę, wysączyła się więc przez te dziury do pokoju. I tak znaleźli się tu razem – martwi, zakochani i gniewni.
– Musiałam się dowiedzieć, kim jestem, Tommy. Kto miał mi powiedzieć, jeśli nie on?
– Tak, ale powinnaś mnie spytać, zanim cokolwiek zrobiłaś – odparł. – Nie powinnaś zabijać gościa bez pytania. To samolubne. – Tommy pochodził z Indiany i matka wpoiła mu dobre maniery, zgodnie z którymi należy się liczyć z uczuciami innych.
– Uprawiałeś ze mną seks, kiedy byłam nieprzytomna – powiedziała Jody.
– To nie to samo – stwierdził. – Byłem po prostu miły, tak jakbym wrzucił ćwierć dolara do cudzego parkometru. Taka osoba jest później wdzięczna, nawet jeśli nie dziękuje ci osobiście. – Tak, poczekajmy, aż stracisz przytomność w piżamie, a potem obudzisz się, cały lepki, w kostiumie czirliderki. Zobaczymy, jaki będziesz wdzięczny. Wiesz, kiedy jestem nieprzytomna, to nie żyję, technicznie rzecz biorąc. Zgadnij, kim w takim razie jesteś?
– No... ee... tak, ale nie jesteś nawet istotą ludzką, tylko jakimś okropnym martwym czymś.
Natychmiast pożałował, że to powiedział. Te słowa były bolesne i złośliwe i choć Jody naprawdę nie żyła, wcale nie uważał jej za okropną. Właściwie miał niemal pewność, że ją kocha, po prostu trochę się wstydził całej tej nekrofilskiej sytuacji z czirliderką. Na środkowym zachodzie nie mówiło się o takich rzeczach, chyba że w czyimś ogródku pies wykopał pompon, a potem policja odkryła całą ludzką piramidę pogrzebaną pod huśtawką. Jody pociągnęła nosem, wyłącznie dla efektu. Właściwie odczuwała ulgę, że Tommy przeszedł do defensywy.
– No cóż, witamy w Klubie Okropnych i Martwych, panie Flood.
– Tak, napiłaś się mojej krwi – powiedział. – Dużo.
Cholera, powinna była udać, że płacze.
– Pozwoliłeś mi.
– Też dlatego, że jestem miły – stwierdził. Wstał i wzruszył ramionami.
– Pozwoliłeś mi z uwagi na seks.
– Nieprawda. Chodziło o to, że mnie potrzebowałaś. – Kłamał, chodziło o seks.
– Tak, potrzebowałam – przyznała Jody. – Nadal potrzebuję. – Wyciągnęła do niego ręce. – Naprawdę.
Podszedł i ją przytulił. Wydawała mu się niesamowita, jeszcze bardziej niesamowita niż przedtem. Zupełnie jakby ktoś podkręcił gałkę jego nerwów na poziom jedenasty.
– No dobra, chodziło o seks.
Świetnie, pomyślała, znowu panuję nad sytuacją. Pocałowała go w szyję.
– A co myślisz o tym teraz?
– Może za chwilę, padam z głodu. – Puścił ją i szybko przemierzył poddasze, idąc do kuchni, gdzie z zamrażarki wyciągnął burrito, wrzucił je do mikrofalówki i nacisnął guzik, wszystko to jednym płynnym ruchem.
– Nie chcesz tego jeść – powiedziała Jody.
– Bzdura, pachnie wyśmienicie. Jakby wszystkie ziarenka fasoli i kawałeczki wieprzowiny wydzielały własne smakowite miazmaty. – Tommy używał takich słów jak „miazmaty”, bo chciał zostać pisarzem. Właśnie z tego powodu w ogóle przyjechał do San Francisco: by smakować życie wielkimi kęsami i o tym pisać. A, i żeby znaleźć dziewczynę.
– Odłóż burrito i cofnij się – poleciła Jody. – Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
– Ha, to słodkie. – Odgryzł wielki kęs i uśmiechnął się do niej, żując.
_
Pięć minut później Jody, poczuwając się do odpowiedzialności, pomagała mu sprzątać kawałki przeżutego burrito z kuchennej ściany i drzwi lodówki.
– Zupełnie jakby każda fasolka forsowała bramy bezdusznego układu trawiennego, byle się wydostać.
– No tak, też byś tak robił, gdyby cię zamrozili – stwierdziła Jody, głaszcząc go po włosach. – Dobrze się czujesz?
– Jestem głodny. Muszę coś zjeść.
– Niezupełnie „zjeść” – odparła.
– O mój Boże! To ten głód. Czuję się tak, jakby zapadały mi się wnętrzności. Trzeba było mi o tym powiedzieć.
Wiedziała, co on czuje, właściwie sama czuła się jeszcze gorzej, kiedy jej się to przydarzyło.
On przynajmniej wiedział, co się z nim dzieje.
– Tak, złotko, do pewnych rzeczy trzeba będzie przywyknąć.
– Ale co mam zrobić? Co ty zrobiłaś?
– Karmiłam się głównie tobą, pamiętasz?
– Powinnaś była to przemyśleć, zanim mnie zabiłaś. Mam przejebane.
– Oboje mamy przejebane. Razem. Jak Romeo i Julia, tyle że występujemy w kontynuacji.
Bardzo dosłownie.
– To ci dopiero pociecha. Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu mnie zabiłaś.
– I zmieniłam cię w nadistotę, dziękuję bardzo.
– O cholera, całe nowe adidasy mam uwalane breją z burrito.
– Widzisz teraz w ciemnościach – oznajmiła radośnie Jody. – Chcesz spróbować? Rozbiorę się do naga. Możesz na mnie popatrzeć po ciemku. Do naga. Spodoba ci się.
– Jody, ja tu padam z głodu.
Nie wierzyła, że nie zareagował na jej perswazję. Jakiego potwora stworzyła?
– Dobra, znajdę ci robaka czy coś.
– Robaka?! Robaka?! Nie zjem żadnego robaka.
– Mówiłam, że do paru rzeczy trzeba będzie przywyknąć.
Tommy bez przerwy musiał do czegoś przywykać, od chwili gdy wyjechał na zachód ze swojego rodzimego miasteczka Incontinence w Indianie. Jedną z ważniejszych przyczyn było znalezienie dziewczyny, która, choć była elegancka, seksowna i bystra, piła jego krew i traciła przytomność dokładnie w chwili wschodu słońca. Zawsze podejrzewał, że wybrała go tylko z uwagi na pracę na nocną zmianę i swobodę w ciągu dnia, zwłaszcza odkąd oznajmiła:
„Potrzebuję kogoś, kto pracuje w nocy, a za dnia ma swobodę”, ale teraz, gdy został wampirem, mógł spokojnie zamknąć drzwiczki tej obawy i otworzyć inne, wiodące do nowego świata, pełnego obaw, których nigdy wcześniej nie rozważał. Odpowiedni wiek dla wampira to czterysta lat, bo wampir powinien być zmęczoną światem, wyrafinowaną istotą, która dawno pokonała swoje ludzkie lęki albo przekształciła je w makabryczne perwersje. Problem z dziewiętnastoletnim wampirem polega na tym, że ciągnie on za sobą w mrok całą młodzieńczą niepewność.
– Jestem bardzo blady – stwierdził Tommy, gapiąc się na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Dość szybko zauważyli, że wampiry tak naprawdę odbijają się w nich, a także mogą przebywać w pobliżu krucyfiksów i czosnku. (Gdy Jody spała, Tommy przeprowadzał na niej różne doświadczenia, w których często stosował kostiumy czirliderek i żele nawilżające). – I to nie blady, jak zima w Indianie. Jestem, tak jakby, blady jak ty.
– Tak – potwierdziła Jody. – Miałam wrażenie, że blado wyglądasz.
– Jasne, tobie z tym dobrze, ale ja wydaję się sobie chory.
– Patrz dalej – powiedziała. Opierała się o framugę, ubrana w obcisłe czarne dżinsy i krótką bluzkę, z włosami związanymi i spływającymi na plecy niczym ognistorudy ogon komety. Starała się nie okazywać zbytniego rozbawienia.
– Czegoś brakuje – zauważył Tommy. – Oprócz kolorów.
– Mhm. – Uśmiechnęła się.
– Moja skóra się oczyściła! Nie mam ani jednego pryszcza.
– Dzyń, dzyń, dzyń – zadźwięczała, by stało się jasne, że udzielił właściwej odpowiedzi. – Gdybym wiedział, że oczyści mi się skóra, już dawno poprosiłbym cię o tę przemianę.
– Dawno to ja nie miałam pojęcia jak to zrobić – przypomniała. – To nie wszystko. Zdejmij buty.
– Nie rozumiem. Ja...
– Zdejmij buty i już.
Tommy usiadł na krawędzi wanny, po czym ściągnął adidasy i skarpetki.
– Co?
– Popatrz na swoje palce u nóg.
– Są proste. Ten mały już się nie wygina. Zupełnie jakbym nigdy nie nosił butów.
– Jesteś doskonały – powiedziała.
Przypomniała sobie, jak sama odkryła tę cechę wampiryzmu. Była nią zachwycona i przerażona zarazem, bo czuła, że teraz już zawsze będzie miała do zrzucenia dwa i pół kilo – dwa i pół kilo, które zachowa na wieczność.
Tommy podciągnął nogawkę dżinsów i zaczął przyglądać się swojej łydce.
– Blizna po uderzeniu siekierą zniknęła.
– I już nie wróci – powiedziała Jody. – Zawsze będziesz doskonały, dokładnie jak teraz. Ja nie mam nawet rozdwojonych końcówek.
– Zawsze będę taki sam?
– Tak.
– Taki jak teraz.
– O ile mi wiadomo – odrzekła.
– Ale zamierzałem zacząć chodzić na siłownię. Zamierzałem przypakować. I mieć brzuch jak kaloryfer.
– Wcale nie.
– Właśnie że tak. Zostałbym potężną górą mięśni.
– Wcale nie. Chciałeś być pisarzem. Mieć patykowate ręce i dostawać zadyszki po trzykrotnym naciśnięciu klawisza cofania. Świetnie wyglądasz dzięki tej pracy w sklepie. Poczekaj, aż zobaczysz, jak umiesz biegać.
– Naprawdę myślisz, że świetnie wyglądam?
– Tak, chyba wyraźnie to powiedziałam.
Tommy napiął do lustra mięśnie klatki piersiowej, ale przez flanelową koszulę i tak nic nie było widać. Rozpiął ją i spróbował jeszcze raz, z dość miernym efektem, w końcu wzruszył ramionami.
– Co z tym pisarstwem? Czy mój mózg zawsze będzie taki jak teraz? Znaczy, czy zmądrzeję, czy pod tym względem też zatrzymam się w czasie?
– Zatrzymasz, ale dlatego, że jesteś mężczyzną, a nie dlatego, że jesteś wampirem.
– Ty wredna jędzo.
– Chyba widać, że mam rację – powiedziała Jody.
_
Jody włożyła czerwoną skórzaną kurtkę, mimo że zimna mgła znad zatoki nie dawała jej się już we znaki. Lubiła wygląd tej kurtki w połączeniu z czarnymi dżinsami i koronkową kamizelką z głębokim dekoltem, którą wyrwała ze sklepu Nordstrom, zanim dopadła do niej jakaś zdzira.
– Chodź, Tommy, musimy znaleźć ci coś do jedzenia, zanim noc nam się skończy.
– Wiem, ale muszę coś zrobić. Daj mi chwilę. – Znowu był w łazience, tym razem przy zamkniętych drzwiach.
Jody usłyszała odsuwany rozporek dżinsów, a potem cichy okrzyk. Drzwi łazienki otwarły się na oścież i Tommy, ze spodniami i majtkami wokół kostek, przemierzył sypialnię dwoma zajęczymi skokami.
– Spójrz na to. Co się ze mną dzieje. Spójrz na to! – Wściekłym gestem wskazywał swojego penisa. – Jakbym był jakimś mutantem popromiennym.
Jody podeszła do niego i złapała go za ręce. Trzymała go i spokojnie patrzyła mu w oczy. – Uspokój się. To tylko twój napletek.
– Nie mam napletka. Jestem obrzezany.
– Już nie – powiedziała. – Najwyraźniej, kiedy zaszła przemiana, odrósł ci, tak jak wyprostowały ci się palce u nóg i zniknęły blizny.
– A. Czyli uważasz, że jest okropny?
– Nie. Jest w porządku.
– Chcesz go dotknąć?
– Dzięki. Może później.
– Oj, przepraszam, trochę mi odbiło. Nie wiedziałem. Ee... Ciągle mam wrażenie, że muszę skończyć to, co miałem zrobić.
– W porządku – powiedziała Jody. – Ty też jesteś w porządku. Idź skończyć. Poczekam.
– Na pewno nie chcesz go chwilkę popieścić?
– A jeśli to zrobię, będziemy mogli stąd wyjść?
– Pewnie nie.
– W takim razie wracaj do łazienki. – Obróciła go i delikatnie popchnęła.
Skacząc jak zając, wrócił ze swoim nowo odzyskanym napletkiem do łazienki i zamknął drzwi.
Jody zadrżała na dźwięk zamykanych drzwi. Nie zastanawiała się, czy po przemianie Tommy nadal będzie nieustannie napalony. Chciała po prostu mieć towarzysza, który zrozumie, czym ona jest, co czuje i jak wygląda świat, widziany oczami wampira. Jeśli się okaże, że Tommy na zawsze pozostanie dziewiętnastolatkiem, to chyba będzie musiała naprawdę go zabić.
Rozdział 2
Ostatnia kupa
Więc to już?
– Aha.
– Nigdy więcej?
– No.
– Nigdy?
– Aha.
– Mam wrażenie, że powinienem je zachować czy coś.
– Możesz po prostu spuścić wodę i stamtąd wyjść?
Rozdział 3
Jestem biedny i mam dużego kota
Szli Trzecią Ulicą w stronę Market. Jody podążała o krok czy dwa za Tommym i patrzyła na niego. Obserwowała jego reakcje na nowe zmysły, zostawiała mu trochę miejsca, by mógł się rozejrzeć, szeptem wyjaśniała, czego doświadcza. Sama przez to przeszła zaledwie kilka miesięcy temu i wtedy musiała sobie radzić bez przewodnika.
– Widzę ciepło bijące z latarń – powiedział Tommy, patrząc w górę i obracając się. – Każde okno w każdym budynku ma inny kolor.
– Spróbuj patrzeć na rzeczy pojedynczo, Tommy. Nie pozwól, żeby cię to przytłoczyło. – Czekała, aż skomentuje aurę wydzielaną przez każdą osobę. Nie aura cieplna, raczej siła życiowa. Jak dotąd widzieli tylko zdrowe, czerwone i różowe, a nie tego szukała.
– Co to za odgłos, jakby płynącej wody? – spytał.
– To kanały pod ulicą. To wszystko za jakiś czas ucichnie. Nadal będziesz to słyszał, ale przestaniesz zwracać na to uwagę, chyba że się skupisz.
– Mam wrażenie, że w mojej głowie gadają setki ludzi. – Popatrzył na nielicznych przechodniów na ulicy.
– Słyszysz też telewizory i odbiorniki radiowe – powiedziała Jody. – Spróbuj skupić się na jednej rzeczy, a reszta niech zniknie.
Tommy przystanął i spojrzał na okno mieszkania na czwartym piętrze.
– Jakiś facet uprawia tam seks przez telefon.
– Mogłam się spodziewać, że znajdziesz coś takiego – stwierdziła.
Skupiła się na oknie. Tak, słyszała, jak koleś dyszy i wydaje komuś polecenia przez telefon. Najwyraźniej uważał, że rozmówczyni jest małą zdzirą i w związku z tym powinna smarować sobie ciało różnymi rodzajami gorącej salsy. Jody usiłowała usłyszeć głos po drugiej stronie linii, ten był jednak zbyt cichy, widocznie facet używał zestawu słuchawkowego.
– Co za świr – odezwał się Tommy.
– Ciii – uciszyła go. – Zamknij oczy i słuchaj. Zapomnij o gościu od salsy. Nie patrz.
Zamknął oczy i stanął na środku chodnika.
– Co?
Oparła się o znak zakazu parkowania i uśmiechnęła się.
– Co masz obok siebie po prawej?
– Skąd mam wiedzieć? Patrzyłem w górę.
– Wiem. Skup się. Słuchaj. Pół metra od twojej prawej ręki, co to jest?
– To głupie.
– Po prostu słuchaj. Słuchaj kształtu dźwięku, który dochodzi z prawej.
– Dobra. – Zmarszczył brwi, żeby pokazać, że się koncentruje.
Kilkoro androginicznych studentów, ubranych na czarno, z prostymi włosami – zapewne z Akademii Sztuki przy następnej ulicy – przeszło obok, nawet na nich nie patrząc, dopóki Tommy nie powiedział:
– Słyszę skrzynkę. Prostokątną.
– Pierwszy raz na kwasie – orzekł jeden ze studentów, który, sądząc po głosie, mógł być facetem.
– Pamiętam swój pierwszy odlot – odezwał się drugi, przypuszczalnie dziewczyna. – Weszłam do męskiej łazienki w centrum handlowym Metreon i myślałam, że to instalacja Marcela Duchampa.
Jody poczekała, aż się oddalą, po czym spytała:
– Tak, prostokątna, twarda, pusta w środku. Co to jest?
Czuła się nieco upojona i kołysała się na piętach. To było lepsze niż kupowanie butów.
– Jest pusta. – Tommy przechylił głowę. – To automat z gazetami. – Otworzył oczy, popatrzył na automat, potem na Jody, i jego twarz rozjaśniła się jak u dziecka, które pierwszy raz skosztowało czekolady.
Rzuciła mu się w ramiona i pocałowała go.
– Mam ci tyle do pokazania.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał Tommy.
– A jak miałam powiedzieć? Znasz słowa, które opiszą to co słyszysz? To co widzisz? Tommy puścił ją i rozejrzał się dookoła, po czym wziął głęboki wdech przez nos, jakby sprawdzał bukiet wina.
– Nie. Nie wiem jak to wyrazić słowami.
– Widzisz, dlatego musiałam się tym z tobą podzielić.
Pokiwał głową, ale wyglądał nieco żałośnie.
– Ta część jest fajna. Ale ta druga...
– Jaka druga?
– Ta ze śmiercią i piciem krwi. Ciągle jestem głodny.
– Nie jęcz, Tommy. Nikt nie lubi mazgajów.
– Głodny – powtórzył.
Wiedziała, jak on się czuje, sama częściowo to odczuwała, nie wiedziała jednak, jak rozwiązać problem z karmieniem. Tommy zawsze służył jej swoją krwią. Teraz będą musieli wyruszyć na polowanie. To nie byłby jej pierwszy raz i potrafiła to robić, ale wcale nie chciała.
– Chodź, coś wymyślimy. Nie bocz się. Popatrzymy na ludzi na Market Street. Spodoba ci się.
Wzięła go za rękę i pociągnęła w stronę Market, gdzie jezdniami i chodnikami płynęły w obie strony rzeki turystów, sklepowych klientów i świrów. Rzeki krwi.
_
– Wszyscy śmierdzą szczynami i spoconymi stopami – stwierdził Tommy, stojąc na chodniku przed drogerią Walgreens.
Był wczesny wieczór i tłum z hoteli przelewał się chodnikami niczym wielkie migrujące stado, szukające pożywienia albo wodopoju. Na skrajach trasy wędrówki ustawili się bezdomni, żebracy i prostytutki, potajemnie szukając kontaktu wzrokowego, członkowie stada zaś bronili się, wbijając spojrzenia w swoich towarzyszy, telefony komórkowe albo fragmenty chodnika, znajdujące się cztery metry przed nimi.
– Stopy i siki – ciągnął Tommy.
– Przywykniesz – powiedziała Jody.
– Czy ktokolwiek na tej ulicy ma czystą bieliznę?! – wykrzyknął. – Jesteście obrzydliwi!
– Uspokój się – upomniała go. – Ludzie patrzą. Uważają cię za wariata.
– I to mnie niby wyróżnia?
Popatrzyła przed siebie. Stwierdziła, że na każdą przecznicę przypadają mniej więcej trzy osoby, które gniewnie krzyczą na przechodniów, mają dziki wzrok i ewidentnego świra.
Pokiwała głową. Miał trochę racji, ale złapała go za kołnierzyk koszuli i przyciągnęła jego ucho do swoich warg.
– Różnica polega na tym, że nie jesteś już żywy i zwracanie na siebie uwagi to nie najlepszy pomysł.
– I właśnie dlatego postanowiłaś włożyć ten uroczy zestaw ciuchów z kolekcji dla dziwek? – Mówiłeś, że ci się podoba.
Jody ubierała się nieco bardziej prowokacyjnie, odkąd została wampirem, ale uważała to za wyraz pewności siebie, a nie sposób na przyciąganie uwagi. Czy miało to związek z drapieżnością? Z poczuciem władzy?
– Bo mi się podobało... nadal mi się podoba, ale każdy przechodzący facet gapi się na twój dekolt. Słyszę, jak skacze im tętno. Musiałaś zmienić się we mgłę, żeby się zmieścić w te dżinsy? Zrobiłaś to, prawda?
Ktoś klepnął go w ramię. Młody mężczyzna w białej koszuli z krótkimi rękawami i w czarnym krawacie podkradł się do niego z ulotką w ręce.
– Wydajesz się strapiony, bracie. Może to ci pomoże. – Na pierwszej stronie ulotki wielkie zielone litery głosiły: RADUJMY SIĘ!
Jody zasłoniła usta i się odwróciła, żeby facet nie zobaczył, że się śmieje.
– Czego?! – spytał Tommy, odwracając się do gościa. – Czego? Czego? Czego? Nie widzisz, że próbuję porozmawiać o tych, no... mojej dziewczyny? – Gestem wskazał ramiona Jody, gdzie jeszcze przed chwilą były te, no. – Pokaż mu, Jody – powiedział.
Pokręciła głową i zaczęła odchodzić, a jej ramiona trzęsły się ze śmiechu.
– Tu jest przesłanie – powiedział koleś w krawacie. – Może przynieść ci pociechę... i radość.
– Aha, no właśnie próbowałem pokazać ci przykłady radości, ale zabrała je i poszła.
– Ale to jest radość, która wykracza poza fizyczne...
– Tak, akurat coś o tym wiesz – odparł Tommy, zasłaniając nos i usta, jakby tłumił kichnięcie. – Słuchaj, chętnie bym z tobą o tym porozmawiał, ale teraz powinieneś IŚĆ DO DOMU I UMYĆ DUPĘ! Jedziesz, jakbyś przemycał tam całą oborę!
Odwrócił się i ruszył za Jody, a facet w krawacie poczerwieniał i zmiął ulotkę.
– To nie jest śmieszne – powiedział Tommy.
Jody, nie mogąc już dłużej powstrzymać śmiechu, parsknęła.
– Właśnie, że jest.
– Nie widzą, że jesteśmy przeklęci? Można by się spodziewać, że zauważą. Przynajmniej po tobie. Jesteśmy przeklęci, prawda?
– Nie mam pojęcia – przyznała Jody. Tak naprawdę się nad tym nie zastanawiała.
– Kurs wampiryzmu dla zaawansowanych z tym staruchem tego nie obejmował?
– Zapomniałam spytać.
– Nie ma sprawy – powiedział, w najmniejszym stopniu nie próbując ukryć sarkazmu. – Drobny szczegół. Czy zapomniałaś może spytać o coś jeszcze?
– Myślałam, że będę miała więcej czasu na pytania – odparła. – Nie spodziewałam się, że mężczyzna, którego kocham, pierwszej nocy zatopi nas w brązie.
– No... tak... dobra. Przepraszam.
– Gdzie zaufanie? – powiedziała.
– Zabiłaś mnie – przypomniał.
– O, znowu się zaczyna.
– Proszę, dajcie dolara – rozległ się głos po lewej.
Jody spojrzała w dół i zobaczyła faceta opartego o granitową ścianę zamkniętego banku. Brud uniemożliwiał rozpoznanie wieku czy rasy, brud, który aż lśnił. Na jego kolanach spoczywał ogromny długowłosy kot. Na chodniku przed nim stał kubek, a ręcznie wykaligrafowany napis na tabliczce głosił: JESTEM BIEDNY I MAM DUŻEGO KOTA.
Tommy, który wciąż był nowy w mieście i nie nauczył się nie zważać na takie rzeczy, zatrzymał się i zaczął grzebać w kieszeni.
– Ten kot jest naprawdę duży.
– Tak, sporo je. Tylko tyle mogę zrobić, żeby nie był głodny.
Jody szturchnęła Tommy’ego, starając się wepchnąć go z powrotem w strumień przechodniów. Podobało jej się, że jest miły, ale czasami ją to irytowało. Zwłaszcza kiedy próbowała przekazać mu najgłębsze tajemnice nocnych istot.
– Ale to głównie sierść, nie? – spytał Tommy.
– Proszę pana, to zwierzę waży szesnaście kilo.
Gwizdnął i dał facetowi dolara.
– Mogę go dotknąć?
– Jasne. To go nie rusza.
Ukląkł i delikatnie dotknął zwierzaka, po czym podniósł wzrok na Jody.
– Duży kot.
Uśmiechnęła się.
– Duży. Chodźmy.
– Dotknij go – powiedział.
– Nie, dziękuję.
– Czemu nie odda go pan do schroniska, czy coś? – zapytał kociarza.
– A jak bym wtedy zarabiał na życie?
– Mógłby pan zrobić tabliczkę: „Jestem biedny i straciłem swojego dużego kota”. Na mnie by to podziałało.
– Może nie jest pan reprezentatywny – odrzekł tamten.
– Słuchaj pan – ciągnął Tommy, który już wstał i gmerał w kieszeni. – Kupię tego kota. Dam, ee, czterdzieści...
Facet pokręcił głową.
– Sześćdziesiąt...
Gwałtowne kręcenie głową.
Tommy odliczył banknoty z pliku, który wyciągnął z kieszeni.
– Sto...
– Nie.
– ...trzydzieści... dwa...
– Nie.
– I trzydzieści siedem centów.
– Nie.
– I spinacz.
– Nie.
– To świetna propozycja – upierał się Tommy. – Jakieś osiem dolców za kilogram!
– Nie.
– No to się wal – odrzekł Tommy. – Nie żal mi ani ciebie, ani twojego dużego kota.
– Nie dostanie pan swojego dolara z powrotem.
– Dobra! – powiedział Tommy.
– Dobra! – powiedział kociarz.
Tommy wziął Jody za rękę i zaczął odchodzić.
– To duży kot – powiedział.
– Czemu próbowałeś go kupić? W mieszkaniu nie wolno nam trzymać zwierząt.
– No – mruknął Tommy – kolacja.
– Fuj.
– Taki substytut. Wiesz, że w Kenii Masajowie piją krew swoich krów, które najwyraźniej nie ponoszą uszczerbku na zdrowiu?
– Jeśli weźmiemy krowę, na pewno złamiemy umowę najmu.
– To jest to.
– Co?
– Najem.
Odwrócił ją i zaprowadził z powrotem do kociarza.
– Chcę wynająć tego kota – oznajmił. – Zrobisz sobie przerwę, a ja pokażę kota swojej ciotce, która jest niepełnosprawna i nie może tu przyjść.
– Nie.
– Na jedną noc. Sto trzydzieści dwa dolary i trzydzieści siedem centów.
Facet uniósł brew. Skorupa brudu nad okiem popękała z cichym trzaskiem.
– Sto pięćdziesiąt.
– Nie mam tyle, wiesz o tym.
– W takim razie chcę zobaczyć cycki tej rudej.
Tommy zerknął na Jody, potem na kociarza, potem znów na Jody.
– Nie – powiedziała spokojnie.
– Nie – powtórzył Tommy z oburzeniem. – Jak śmiesz proponować coś takiego?
– Jeden cycek – odparł tamten.
Tommy zerknął na Jody. Spojrzenie jej zielonych oczu mówiło coś, co ujęłaby w słowach: „Tak bym cię kopnęła w jaja, że chirurdzy przez tydzień wyciągaliby ci je z dupy”.
– Nie ma mowy – powiedział Tommy. – Cycki tej rudej nie wchodzą w grę. – Uśmiechnął się, znowu spojrzał na Jody, po czym bardzo szybko odwrócił wzrok.
Kociarz wzruszył ramionami.
– Potrzebny byłby mi jakiś zastaw, na przykład twoje prawo jazdy...
– Jasne – zgodził się Tommy.
– I karta kredytowa.
– Nie – odparła Jody, okrywając się ciasno kurtką i zapinając suwak pod szyję.
– Żadnych zboczonych akcji – uprzedził tamten. – Zorientuję się.
– Pokażę go swojej ciotce i przyniosę z powrotem jutro o tej samej porze.
– Umowa stoi – powiedział kociarz. – Nazywa się Chet.
– Ty pierwsza – powiedział Tommy.
Stali w dużym pokoju na swoim poddaszu, po obu stronach tapczanu, na którym duży kot, krzyżówka persa, miotełki do kurzu i prawdopodobnie bawoła wodnego, dokonywał aktu aktywnego linienia. Tommy postanowił podchodzić z dużym spokojem do całej kwestii z piciem krwi, chociaż czuł się tak naładowany, że mógłby chodzić po ścianach. Prawdę mówiąc, nie był pewien, czy nie może chodzić po ścianach, i to także budziło w nim grozę. Tak czy owak, od swojego przyjazdu do San Francisco przed kilkoma miesiącami, w zbyt wielu sytuacjach był przesadnie drażliwy i teraz nie zamierzał sobie na to pozwolić. Nie w obecności swojej dziewczyny. Zresztą najlepiej w ogóle nigdy.
– Ty powinieneś być pierwszy – odparła Jody. – Jeszcze nigdy nie próbowałeś.
– Ale ty oddałaś temu staremu wampirowi trochę swojej krwi – powiedział. – Potrzebujesz tego.
To była prawda, oddała wampirowi swoją krew, by pomóc mu wydobrzeć po tym, jak Tommy wraz z kumplami wysadzili w powietrze jego jacht i tak dalej. Miał jednak nadzieję, że Jody znowu odmówi.
– Nie, nie, nie, ty pierwszy – powiedziała z bardzo nieudolnym francuskim akcentem. – Nalegam.
– No, skoro nalegasz.
Tommy przyskoczył do tapczanu i pochylił się nad olbrzymim kotem. Nie był pewien, jak się do tego zabrać, widział jednak wokół Cheta zdrową, czerwoną aurę życia i słyszał bijące kocie serce. W głowie rozbrzmiewały mu trzaski, jakby ktoś bawił się folią bąbelkową w jego przewodzie słuchowym. Odczuwał też nacisk na podniebienie, bolesny nacisk, a potem rozległo się jeszcze więcej trzasków. Coś puściło i dwa ostre czubki nacisnęły na jego dolną wargę. Odsunął się od kota i uśmiechnął do Jody, która pisnęła i odskoczyła w tył.
– Femby – powiedział.
– Tak, widzę – potwierdziła.
– Dlafego fkofyłaś? – spytał. – Wyglądam głupio?
– Przestraszyłeś mnie i tyle – powiedziała, uciekając ze spojrzeniem, jakby był spawaczem albo zaćmieniem słońca i kontakt wzrokowy mógł ją oślepić. Ponagliła go gestem. – Dawaj, dawaj. Ostrożnie. Nie za ostro.
– Dobra – odparł. Znowu się uśmiechnął, a ona spuściła wzrok.
Odwrócił się, objął rękami kota – który wydawał się tym faktem mniej przejęty niż oba wampiry w pomieszczeniu – i ugryzł.
– A fe, a fe! – Tommy wstał i zaczął pocierać język, by usunąć kocią sierść. – Błe!
– Nie ruszaj się – powiedziała Jody, po czym zebrała z jego twarzy wilgotne kocie włosy. Podeszła do kuchennego blatu i wróciła ze szklanką wody oraz papierowym ręcznikiem, którym wytarła język Tommy’ego. – Użyj wody do przepłukania ust. Nie przełykaj, bo i tak zwrócisz.
– Nie fce pfełykać, w uftaf mam mnófto kociej siefci.
Gdy przepłukał usta, Jody pomogła mu usunąć resztę kocich włosów, a przy tym ukłuła się w palec jego prawym kłem.
– Auć. – Cofnęła palec i włożyła go do swoich ust.
– O, rany – powiedział Tommy. Wyciągnął jej palec spomiędzy jej warg i wsunął do swoich. Przewrócił oczami i jęknął przez nos.
– Oj, nie sądzę – rzuciła Jody. Złapała go za rękę i wgryzła mu się w przedramię, przysysając się niczym podnawka do rekina.
Tommy warknął, po czym ją obrócił i rzucił twarzą na tapczan, nie wyjmując ręki z jej ust. Odgarnęła włosy na bok, a on zatopił zęby w jej karku. Wrzasnęła, ale zakrwawione przedramię Tommy’ego stłumiło jej krzyk. Duży kot Chet prychnął i pomknął przez pokój. Wpadł do sypialni i skrył się pod łóżkiem, podczas gdy poddasze wypełniły odgłosy naprężonej skóry, dartego dżinsu i krzyczących drapieżników.
Ironia faktu, że wszystko to brzmiało jak wielka walka kotów, zupełnie umknęła wielkiemu kotu.