Spojrzenia
Codzienność uczy skrawków, miejsc małych i bezpiecznych, kawałków nieba za drzwiami, wyznaczonych dróg. To świat na ludzką miarę. Przykrojony na nasze potrzeby. Na dłoń, stopę, szybki rzut oka. Istnieje jednak ziemia nieskończona, która promieniuje własnym światłem. Wyrastają z niej potężne filary gór, podpierające ogromne i jaśniejące niebo. Pejzaż fantastyczny stworzony na miarę bogów, tytanów i demonów. Przestrzeń potężna i rozległa, otwarta, z horyzontem dalekim, mitycznym. Bezdroża obiecują wolność, ale nie dają wielu wskazówek, można się tu zgubić, zatracić. Groza i wielkość. A jednak nie ma w tej przestrzeni samotności. Wzrok mknie ku niebu, ku temu, co większe, co kieruje się jaśniejszym i mądrzejszym porządkiem niż dzień powszedni. Oto ziemia święta. Święty świat. Według prostej nomenklatury geografów to Wyżyna Tybetańska. Tak po prostu. Można to nawet wyrazić w liczbach: dwa i pół miliona kilometrów kwadratowych, średnio cztery i pół tysiąca metrów nad poziomem morza. Surowa ziemia o ostrym
klimacie. Zakreślona potężnymi łańcuchami gór. To zdumiewające i wspaniałe – świat bogów istnieje naprawdę.
Góry, skały i wzgórza wyginają się jak grzbiety potworów, straszą jak smocze kości i mienią się niczym barwne łuski. Zieleń, złoto, rdzawa czerwień i amarant, wszystkie odmiany ochry i oślepiająca biel. Ostre albo miękkie jak aksamit – zależnie od pory dnia i łaskawości słońca. Niewzruszone i świetliste góry wyglądają jak bogowie, gdy wynurzają się spośród chmur i patrzą z niezmierzonych wysokości. Spoglądają na łąki, na doliny, na wstążki rzek i ledwie widoczne ludzkie drożyny. I na lazurowe płatki jezior. Krystaliczne, rozrzedzone powietrze nie zanieczyszcza światła. Kształty i barwy wstrząsają wyrazistością. Świat wygląda, jakby został stworzony ledwie wczoraj, wreszcie jest taki, jaki zawsze być powinien. Nieskończenie czysty. I cichy. W takim miejscu to naturalne, że się mierzy czas nową miarą, patrzy na własną przemijalność z łagodnym spokojem. Tutaj myśl, że ziemia jest żywa, przychodzi całkiem naturalnie. Tybet dla jego mieszkańców to środek nieba i serce świata. W każdej rzece i dolinie, w każdym
jeziorze żyją duchy i demony. Podobno świat ten stworzyli niebiańscy bogowie, którzy zadowoleni z dzieła zeszli na ziemię jako góry. Góry jak rytualne sztylety purba mocują ziemię w miejscu. Pewnego dnia jednak odlecą… Mity mówią też, że cały Tybet to żywa istota, Sinmo, demon-kobieta śpiąca na plecach. Góry to jej piersi, łono i brzuch. Sprzeciwiała się wprowadzeniu buddyzmu, trzeba było ją więc pokonać i związać. Po to właśnie w VII wieku król Songcen Gampo postawił dwanaście świątyń buddyjskich – aby unieruchomić członki Sinmo. A na sercu demonicy wzniesiono najświętszą i jedną z dwóch najstarszych kaplic Tybetu – Dżokang w Lhasie. Boskie góry i święte jeziora – w wierzeniach tybetańskich to odwieczne pary splecione jak postaci z buddyjskiego panteonu w tantrycznych wyobrażeniach jab-jum, gdzie element męski zespala się z żeńskim, współczucie łączy się z mądrością. Najsłynniejsza taka para to góra Kajlas i jezioro Mapam Yumco, czyli Manasarowar – jezioro myśli, od sanskryckiego słowa manas, umysł. Według
Hindusów wody te powstały jako emanacja czystej myśli Brahmy.
Jego powierzchnia jest w ciągłym ruchu, a zarazem wydaje się niezwykle spokojna i wyciszona; naprawdę kojarzy się z myślą Stwórcy Świata, nieogarnioną dla człowieka głęboką i jasną medytacją.
Dla Tybetańczyków to woda światła i słońca, nieskalanej czystości, turkusowa mandala. I rzeczywiście o każdej porze dnia, nawet gdy niebo zasnuwa się ciężkimi chmurami, powierzchnia jeziora lśni, migocze, rozbłyskuje i barwi się wszelkimi odcieniami błękitu. Pod jego powierzchnią mieszkają potężne wodne demony - kobiety, a pośrodku rośnie drzewo spełniające życzenia. Nie wierzycie? Nad Manasarowar przybywają pielgrzymi z Tybetu oraz Indii i Nepalu – głównie śiwaici. Obchodzą je – całe sto kilometrów – a potem odbywają w nim rytualną kąpiel. Woda tego jeziora oczyszcza z grzechów na sto następnych wcieleń, zapewnia też odrodzenie się w raju Brahmy lub Śiwy. Tu kąpała się królowa Maja, matka Siddharthy Gautamy, przywiedziona przez bogów oczekujących niecierpliwie narodzin Buddy. W Tybecie sacrum trzeba dotknąć, pozwolić, aby przeniknęło człowieka – odmierzyć drogę do niego własnym ciałem, zanurzyć się w tym, co czyste. Ziemia święta jest uporządkowana i uczy człowieka właściwej hierarchii spraw, podczas gdy
reszta świata pogrąża się w chaosie codzienności, gdzie mieszają się rzeczy małe i ważne, plączą się i gubią.
Legendy mówią jeszcze, że na brzegu jeziora Manasarowar, a dokładnie na jego południowo-wschodnim krańcu, rośnie kwiat mieniący się kolorami tęczy, który leczy wszelkie choroby ciała i duszy. Powiadają też, że pierwsi królowie Tybetu zeszli na ziemię po świetlistych sznurach mu, które cały czas łączyły ich z niebem.
A gdy powracali – nie umierali bowiem jak zwykli ludzie – rozszczepiali się tęczą od stóp do głowy i w tej postaci stapiali ze sznurem światła. Nie wiem, czy tamtego dnia widziałam powracającego do bogów dawnego króla, czy może akurat ktoś o czystym sercu znalazł cudowny kwiat… A może po prostu niebo bardzo stęskniło się za ziemią, więc całowało ją deszczem i kolorami…
Szczegóły nie są istotne. Bardzo potrzebujemy żywych mitów i własnej świętej ziemi. Trzeba ich szukać.