Smutno, szaro, pusto – wiadomo, Phenian. Ale kto by się spodziewał, że w tym policyjnym kraju ludzie zaczytują się książkami o Harrym Potterze?
Staruszkowie grają w karty w parku, kobieta kupuje warzywa, zmęczeni robotnicy tłoczą się w pordzewiałym trolejbusie. Te obrazki z życia codziennego w każdym innym miejscu byłyby mało istotne. Ale jesteśmy w Phenianie, stolicy jednego z najbardziej tajemniczych krajów świata, gdzie nawet najzwyklejsze rzeczy wydają się bardziej fascynujące niż przepych północnokoreańskiej parady wojskowej, dzięki której wpuszczono tu dziennikarzy.
Tak, jak się spodziewaliśmy: wszędzie portrety „wiecznego prezydenta” Kim Ir Sena i jego syna, Drogiego Przywódcy Kim Dzong Ila spoglądają na nas z bilbordów. Socjalistyczna moda: wiemy wszystko o obowiązujących fryzurach i ubraniach ze sztucznych włókien, mało wygodnych, ale trwałych. Opanowaliśmy rewolucyjne słownictwo broszurek propagandowych, przeczytaliśmy ze 30 grafomańskich opisów wizyt Kima w wytwórniach skrobi ziemniaczanej. Kto jednak mógł się spodziewać, że Kod Leonarda da Vinci jest w tym surowo kontrolowanym mieście wielkim hitem?Że piosenki Céline Dion biją rekordy popularności w klubach karaoke? Albo że masowe imprezy służą nie tylko oddawaniu czci przywódcom i ojczyźnie, bo wielu młodych ludzi poznaje na nich partnerów na przyszłość?
W zeszłym roku Phenian odwiedziło około dwóch tysięcy turystów z Zachodu, do tego może z dziesięć razy tyle Chińczyków. Mieszkający tu obcokrajowcy – nie licząc chińskich i rosyjskich dyplomatów – to 150 osób razem z dziećmi. Telefony komórkowe konfiskowane są przy przekraczaniu granicy, gościom przez cały czas towarzyszy eskorta, zdjęcia robione przez turystów są kontrolowane i często niszczone, nawet jeśli to, co na nich uwieczniono, w oczach outsidera wygląda całkowicie niewinnie.
Tania Branigan
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.