Trwa ładowanie...
fragment
30-08-2015 16:30

Śmiertelny talk-show

Śmiertelny talk-showŹródło: Inne
d1z11d5
d1z11d5

1 Melancholia dopadła mnie z samego rana. Od paru godzin po niebie pełzały obrzmiałe, czarne chmurzyska. Włosy aż mi się lepiły od wilgoci. Ni stąd, ni zowąd ogarnęła mnie niewesoła i dojmująca świadomość wrażenia, jakie niewątpliwie muszę wywierać na innych: oto czterdziestoletnia kobieta, która niczego nie pamięta z poprzedniego dnia pracy, a w perspektywie ma kolejny.

Westchnęłam. Czemu w takich chwilach się zamartwiam, jak mnie postrzegają obce osoby? Zazwyczaj przecież nie rozmyślam nad tą sprawą - nie dość, że nudne, to jeszcze może doprowadzić do obłędu.

Ostatecznie wszyscy składamy się po części z rzeczywistości i z tego, czym chcielibyśmy być. Jesteśmy... zbiorowiskiem stanów ducha i stanów zdrowia, stopem genetyki i biografii, wrażliwości emocjonalnej i zwykłego pokarmu. Nie da się porównać Szweda, rozkoszującego się stołem szwedzkim, z mieszkańcem Walencji, który już ma potąd paelli.

Inaczej spogląda kobieta z przeszłością, inaczej dopiero co wyklute dziewczątko. Charakter hipotetycznej córki Mae West musiałby zdecydowanie różnić się od charakteru (tym bardziej hipotetycznej) córki Matki Teresy z Kalkuty.

Temat moich rozważań wewnętrznych coraz bardziej mnie irytował. Skoro już atak melancholii - być może czysto meteorologicznej - sprawił, że zaczęłam filozofować, czemuż to nie znajdę sobie jakiegoś bardziej intelektualnego przedmiotu medytacji? Zawsze w niejaką dumę wprawiał mnie fakt, że nie zaliczam się do ostatnich głupków, że potrafię zadumać się nad losem ludzkości, a tu naraz zatruwają mi życie takie przyziemne kwestie. Jednakże owego poranka jakakolwiek refleksja o wyższym rejestrze była skazana na fiasko.

d1z11d5

Po zwojach mózgowych tłukło mi się niezmordowanie jak zwariowany meteor jedno zmartwienie: przygnębiające przekonanie, jakiego na mój temat mogliby nabrać bliźni. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że to sygnał ostrzegawczy. Wizja była na tyle klarowna, że aż wzięła mnie ochota, by rozgłosić wszem wobec: intuicyjnie spodziewałam się, że stanie się to, co się stało. Na próżno jednak my, kobiety, przypisujemy sobie rolę Kasandry.

Ludzie tak przywykli do naszych ponurych proroctw, wypowiadanych z dużym wyprzedzeniem, że czują się znużeni na sam ich dźwięk, a co dopiero, gdy muszą je powiązać z późniejszymi wypadkami. Przyznaję, ciężko jest przewidywać wyłącznie złe rzeczy. Zgoda, przeczucia stanowią kiepską podstawę naukową i niewiele uczonych ksiąg przemawia w ich obronie, ale empirycznie są nie do obalenia. I nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia dla faktu, że mój melancholijny poranek miał konsekwencje w postaci sprawy mocno nietypowej.

Sprawy, która rozgrywała się wokół wizerunku, wyglądu, oddziaływania na otoczenie i publicznego postrzegania pewnej postaci. Sprawy morderstwa, która wznieciła większy zamęt niż nagły najazd mongolski na pogrążone we śnie miasto.

Garzón wyrwał mnie z rozmyślań bez specjalnego pardonu. Wszedł do gabinetu, a widząc, że gapię się przez okno, wydał z siebie mocno niezrozumiały pomruk. Ostatnio nie pracowaliśmy razem, ale zawsze udawało mu się sforsować bramy mojej twierdzy, by zajrzeć do archiwum. Dzięki temu zdarzały się okazje do krótkich, niezobowiązujących pogawędek, a czasem nawet można było wypić razem kawę.

d1z11d5

Wspomniałam, że ów dzionek wstał mętny i nieprzyjemny, wylewając na ludzi pokłady złego humoru. Widząc, że mojemu koledze również udzielił się fatalny nastrój, postanowiłam przypuścić uprzejmy kontratak.

- Jak się masz, Fermin?
- Potwornie - wymamrotał. - Łeb mnie boli.
- Wziąłeś jakiś proszek?
- Tak - rzucił szorstko.
- I?
- Skoro mówię, że mnie boli, to chyba jasne, że nie pomogło, nie?

Chmury to była pestka przy jego burzliwym humorze.
Zmęczona okazywaniem nieuzasadnionej uprzejmości, rąbnęłam:
- A co powiesz na trepanację czaszki, a nuż to ci pomoże?
Zatrzasnął szufladę, w której właśnie grzebał, i odwrócił się do mnie.
- Ale dowcipniś z pani, pani inspektor. To chyba w ogóle najlepszy kawał, jaki zdarzyło się pani powiedzieć, odkąd się znamy. Nie wiem tylko, czy zdaje sobie pani sprawę, że nie ma specjalnie powodów do śmiechu.
- Czyżby? A to czemu?
- A to temu, że właśnie dostaliśmy sprawę z desantu.
- Co?
- To, co pani słyszy. Za godzinę komisarz oczekuje nas u siebie. Tyle że plotki rozchodzą się szybciej niż smród po gaciach, więc już wiem, co nam przypadło.
- Sprawa z desantu.
- Otóż to.
- A skąd ten desant?
- Z rąk inspektora Molinera i jego adiutanta Rodrigueza.

d1z11d5

Aż zagwizdałam. Moliner i Rodriguez słynęli z tego, że zajmują się przypadkami najwyższego stopnia trudności, wymagającymi sporych umiejętności dyplomatycznych i jeszcze większej ostrożności. A mówiąc wprost: przestępstwami, które miały oddźwięk publiczny i mogły wywołać burzę prasową.

- A czemu ją na nas spuścili? Czy plotkologia stosowana potrafi na to odpowiedzieć?
- Bo obarczono ich inną sprawą. Taką, której zdaje się przyznano naprawdę klauzulę tajności.
- To wystarczający powód, by plotki przyniosły trochę więcej informacji.
- Żeby pani wiedziała. Podobno zamordowano jakąś elegancką pannę, a wszystko wskazuje na to, że była to kochanka jakiejś ważnej szychy.
- O kurwa!
- Sama pani więc rozumie, że przekazano ten przypadek Molinerowi i Rodriguezowi, a ten, którym się zajmowali, przypadł pani i mnie.
- Równie dobrze mogli rozwiązać obydwa, to największe asy. Co to za sprawa?
- Nie wiem.
- Wspaniale! Nie masz pojęcia o jedynej rzeczy, jaką pewnie miałeś prawo wiedzieć.
- Plotki nigdy nie dotyczą tego, czego się można dowiedzieć w prosty sposób.
- Od kiedy ją prowadzili?
- Od dwóch dni, nie dłużej.
- No to nie rozumiem, dlaczego ten spadek tak ci nie na rękę. Zdołamy go poprowadzić po swojemu.
- Zgoda, ale wie pani, jak nie lubię przejmować spraw po kimś, kto je rozpoczął.
- To się nazywa syndrom dziewictwa, typowy dla ludzi obarczonych uprzedzeniami, czyli, dajmy na to... dla staroświeckich mężczyzn.

Usiłowałam doprowadzić Garzona do pasji, ale w głębi duszy podzielałam jego obawy. Nieuczestniczenie w czynnościach wstępnych często wiele komplikuje. Może to kwestia przewrażliwienia, ale jeżeli śledztwo rozpoczęto wedle pewnych założeń, sporo wysiłku kosztowała weryfikacja, czy są to założenia optymalne. A już powrót do punktu zero i rozpoczęcie pracy z nowym spojrzeniem - to trudność najwyższego stopnia, niemal nie do pokonania.

d1z11d5

Ktoś mógłby zaoponować, twierdząc, że policjant to nie jest zawód twórczy i że najprawdopodobniej istnieje tylko jedna droga postępowania, wytyczona przez dowody. To by jednak oznaczało, że wszyscy detektywi są identyczni i że w naszym postępowaniu nie znajdziesz ani śladu osobowości. Czy mogłam sobie pozwolić na tak pozbawiającą motywacji refleksję na samym początku śledztwa, w dniu tak ciężkim od melancholii, a zwłaszcza z włosami polepionymi od wilgoci?

Mowy nie ma. W drodze do gabinetu Coronasa wmawiałam sobie, że pod tym nowym dochodzeniem złożymy z Garzonem podpisy na miarę artystów, znaki firmowe albo chociaż proste symbole rzemieślnicze. I nie myliłam się. Szczerze mówiąc, wypaliliśmy oboje swoje inicjały pod sprawą, której zawdzięczamy może nie tyle chwałę, ile sławę w środowisku.

I to znacznie większą, niż byśmy sobie życzyli.
- Wiecie, kto to jest skurwysyn? - zapytał inspektor Coronas w ramach prezentacji zagadnienia.

d1z11d5

W tym samym momencie, gdy Garzón odpowiadał bez wahania: " Tak, oczywiście", ja wdałam się w niepotrzebną przemowę.
- No, nie wiem. W sumie to dziwne, że najgorsze obelgi skierowane przeciwko mężczyznom trafiają rykoszetem także w kobiety. Bo niech mi pan wytłumaczy, panie komisarzu: jeśli jakiś facet jest złośliwcem albo sukinsynem, dlaczego trzeba też obrażać jego matkę? Coronas uniósł rękę, chcąc powstrzymać moje dialektyczne zapędy.
- Petra, nie wyciągaj słów z kontekstu. To po prostu takie określenie. Wiesz, kto to jest skurwysyn?
-Tak.
- O to chodzi. Otóż przypadło wam w udziale śledztwo w sprawie zabójstwa pewnego skurwysyna. Znaleziono go dwa dni temu we własnym mieszkaniu, zabitego z pistoletu. Jak wynika z oględzin, po wszystkim poderżnięto mu gardło. Przypadek bezwzględnego okrucieństwa.
- Tak umierają skurwysyny - zauważył sentencjonalnie podinspektor.

I znowu - choć tym razem powstrzymałam się od uwag - nie mogłam się zgodzić z przedmówcą. Powszechnie znany jest fakt, że skurwysyny wcale nie zawsze umierają tak, jak na to zasłużyły. Zauważyłam wręcz, że prawdziwe, rasowe skurwysyny wykazują niebezpieczną tendencję do uchodzenia z życiem z najgorszych opałów, a nawet do długowieczności.

- Załatwili go o północy. Weszli do domu, stosując stary numer z fałszywym roznosicielem pizzy. Czyściutka robota, żadnych niepotrzebnych ruchów. Nieznaczne dowody walki, bo facet się bronił, przewrócone lampa i szklanka.

d1z11d5

Poza tym niewiele. Najmniejszych śladów. Nie pojawiły się na razie żadne tropy. Jedno mało przekonujące zeznanie. Sąsiadka widziała jakiegoś dobrze ubranego gościa, który oddalał się biegiem. Nie zdołałaby go zidentyfikować, bo mieszka na trzecim piętrze i miała słabą widoczność. Sprawa dla ludzi kompetentnych, szanowni państwo, w dodatku doświadczonych i z wyobraźnią.

- Jak na przykład Moliner i Rodriguez - rzucił zjadliwie Garzón.
- Tamci mają już co robić - odparł niewzruszony komisarz. - Ale jeżeli ta historia nie licuje z waszym statusem, mogę wam zawsze dorzucić jakąś niewyjaśnioną bójkę pijacką.
- Nie, panie komisarzu, pan mnie źle zrozumiał. Chodziło mi o to, że mam osobiście nadzieję dorównać tak znakomitym kolegom. I spodziewam się, że inspektor Delicado czuje to samo.
- Cokolwiek macie do zarzucenia swoim poprzednikom, wolałbym, żebyście powiedzieli im to wprost. Oczekują was właśnie w pokoju obok, mają wam przekazać narzędzia śmierci.

d1z11d5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1z11d5