Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 10:00

Śmierć w przebraniu

Śmierć w przebraniuŹródło: Inne
d2epqwz
d2epqwz

Nikt z mieszkańców wsi Compton Dando nie był zaskoczony wieścią o morderstwie we dworze. Działo się tam wiele dziwnych rzeczy. A niektóre były szczególnie osobliwe. I niesamowite. Państwo Bulstrode byli jednymi z nielicznych tutejszych obywateli, którzy mieli jakikolwiek kontakt z wspólnotą „duchową wielkiego domu”. Regularnie raz w miesiącu pani Bulstrode wciskała do tamtejszej skrzynki na listy kolejny egzemplarz gazetki parafialnej, pan Bulstrode dostarczał im codziennie pół litra mleka. Skromny zakres tych powiązań w żaden sposób nie podważał reputacji pary małżonków jako znakomitego źródła sensacyjnych plotek. Teraz były one, rzecz jasna, pożądane bardziej niż kiedykolwiek i pani Bulstrode musiała stawiać czoło całemu tłumowi ludzi, kiedy tylko wychodziła za próg własnego domu.
Początkowo z udawaną obojętnością mówiła:
— Wiem tylko tyle co wczoraj, pani Oxtoby...
Jednak pokusa dodania czegoś więcej była zbyt wielka. A po upływie trzech dni, nawet gdyby się okazało, że rezydenci Golden Windhorse przefrunęli na miotłach przez swój nieprzenikniony, wysoki mur, mieszkańcy wsi nie zdumieliby się, a może i wcale by na to nie zwrócili uwagi.
Kupując w sklepie mięsnym jagnięcą wątróbkę i kość dla swego psa, pani Bulstrode potrząsnęła mimowolnie głową, jakby doznała olśnienia.
— Wiedziałam już wcześniej, że tak będzie — powiedziała w stronę majora Palfreya (dwie nereczki w przeciekającej siatce). — Wprost trudno uwierzyć, co się tam działo.
Ludzie z kolejki z łatwością dali się sprowokować i podążyli za nią na pocztę. Tam panna Tombs, której pulchne policzki robiły wrażenie przypiekanych na grillu, nachyliła się nad znaczkami pani Bulstrode ze scenicznym szeptem:
— Tak łatwo się od nas nie odczepisz, moja droga. Twój Derek znalazł ciało. Coś takiego nie zdarza się w końcu każdego dnia.
— Oh... Myrtle. — Owładnięta emocjami pani Bulstrode (jej mąż nawet nie widział ciała) uchwyciła się krawędzi lady.
— To się może powtórzyć.
— Że też nie umiem trzymać języka za zębami! — zamruczała panna Tombs, obserwując, jak jej klienci znikają niczym orszak za królową.
W Bob’s Emporium pani Bulstrode stwierdziła, że wystarczy wspomnieć, jak się ubierają. Jej słuchacze uznali to wynurzenie za nieco zbyt lapidarne. Zatrzymali się na chwilkę, po czym odsunęli się w kierunku ustawionej w piramidy karmy dla kotów Happy Shopper i zapakowanej w woreczki marchewki.
—Trudno tam odróżnić kobietę od mężczyzny. — Potem, podkręcając nieco poziom emocji, pani Bulstrode dodała: — A to, co mój Derek widywał czasem z rana przez okna... Cóż, nie wypada mi tu o tym mówić.
— Chodzi pani o... — kobieta w chustce na głowie, z gębą rekina, oddychała ciężko — ...składanie ofiar?
— Powiedzmy raczej: „rytuały”, dobrze, pani Oughtred? Najlepiej tak to zostawmy.

Rytuały! Ludzie skupili się znów wokół niej, szybko i z powagą. Przed oczyma mieli wstrząsające, przeraźliwe, choć nieco banalne wizje. Mogiły rozwarły się, dając upiorom dostęp do nieostrożnych przechodniów. Rogaty Lucyfer, żółtooki, ziejący siarką, postukiwał kopytami po obwodzie pentagramu. Żarzący się piasek i dziewczyna, piękna niczym mamelucka niewolnica, przywiązana do słupa, by żywcem zjadły ją tysiące mrówek (major Palfrey służył kiedyś w oddziałach Szczurów Pustyni).
Następny przystanek był w Crinoline Tea Rooms, gdzie pani Bulstrode chciała nabyć pół tuzina wiedeńskich paluszków z kremem. Podczas gdy sprzedawca srebrnymi szczypcami wkładał je do torebki, rozglądała się dokoła w nadziei znalezienia kolejnych słuchaczy.
Miała jednak pecha. Były tam obecne zaledwie dwie osoby, zajęte pochłanianiem ciastek i kawy: Ann Cosins i jej przyjaciółka z Causton, pani Barnaby. Próby mówienia do nich były zupełnie pozbawione sensu. Ann miała niesłychanie cierpki i pozbawiony wyrazu sposób bycia — miało się wrażenie, jakby ukradkiem kpiła sobie ze wszystkich — a to sprawiało, że nie cieszyła się sympatią. Poza tym cała wieś była do niej wrogo nastawiona od czasu, gdy wybrała się do dworu na szkolenie. Pewnego piątkowego popołudnia widziano je obie, jak śmiało i bezceremonialnie szły podjazdem w stronę dworu, a pojawiły się z powrotem dopiero w niedzielę. Co gorsza, Ann nie miała zamiaru ujawnić prawdy o tych ludziach i tym miejscu. Tak więc pani Bulstrode zadowoliła się chłodnym skinieniem głowy i słowami przywitania, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi. Po drodze do domu zatrzymała się jeszcze, aby zamienić kilka słów z pastorem, który z fajką w ręku podążał w stronę wejścia do kaplicy. Powitał ją spojrzeniem wyrażającym głęboką
satysfakcję, jako że dwór od dawna tkwił cierniem w oku lokalnej społeczności chrześcijańskiej. Niepewność co do rzeczywistego oblicza „wspólnoty” nie przeszkodziła mu w wystrzeleniu serii dość histerycznych salw na łamach „Causton Echo” w dziale listów od czytelników. Ostrzegały one przed nową fałszywą wiarą, która zagnieżdża się na zdrowym łonie angielskiej wsi niczym czerw w pąku róży.

Każda religia (pisał pastor) stworzona przez człowieka, a przeciwstawiająca się nauce płynącej jasno i bezpośrednio od Wszechmogącego, z całą pewnością do niczego dobrego nie prowadzi. I to już zostało udowodnione. Jednakże z Boga, jak się zdaje, tym razem nie szydzono, i wielebny Phipps wraz ze swoją nieliczną trzódką zgromadził się, aby uczcić ten fakt, świeżo utwierdzony w przekonaniu o własnej prawości. Teraz uniósł współczująco siwiejące brwi i spytał, czy pojawiły się jakieś nowe okoliczności.
Pani Bulstrode, której pochlebiła sugestia, że jej Derek i wydział dochodzeniowy mają ze sobą tyle wspólnego, nie potrafiła zniżyć się do kłamstwa wobec osoby duchownej. Musiała przyznać, że nic nowego się nie pojawiło, i dodała:
— Ale we wtorek będzie dochodzenie koronera, pastorze. O jedenastej.
Oczywiście wiedział o tym. Wszyscy wiedzieli, niektórzy brali nawet wolne z pracy, by pojechać do biura koronera. Pojawiła się nadzieja, że przesłuchania mogą ciągnąć się cały dzień, i wszystkie stoliki w Soft Shoe w Causton od dawna były zarezerwowane na lunch. W Compton Dando nie przeżywano takich emocji od czasu, kiedy trzech chłopców z Council Estate spaliło przystanek autobusowy, a po cichu przypuszczano, że za całą sprawą kryje się coś jeszcze dużo gorszego.

d2epqwz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2epqwz