Słońce, olimpiada, kokaina
Właśnie rozpoczynają się XXXI Letnie Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Możemy z całą pewnością założyć, że organizatorzy będą bombardować nas obrazami roztańczonej, wielokulturowej i zmysłowej metropolii. To oczywiście nic złego - trudno oczekiwać, aby przy tego typu okazji zdecydowano się na inne chwyty wizerunkowe. Przypomnijmy sobie jednak brazylijski mundial sprzed dwóch lat i rozmaite nadużycia związane z przygotowaniami do mistrzostw. Coś świta, nieprawdaż? Między innymi o tym opowiada "Nemezis. O człowieku z faweli i bitwie o Rio" Mishy Glenny
Fasadowe miasto
To oczywiście nic złego - trudno oczekiwać, aby przy tego typu okazji zdecydowano się na inne chwyty wizerunkowe. Przypomnijmy sobie jednak brazylijski mundial sprzed dwóch lat i rozmaite nadużycia związane z przygotowaniami do mistrzostw. Coś świta, nieprawdaż? Między innymi o tym opowiada "Nemezis. O człowieku z faweli i bitwie o Rio" Mishy Glenny’ego. To historia prawowitego obywatela, który w zaskakujący sposób staje się donem narkotykowej mafii. Rio de Janeiro z reportażu Brytyjczyka jawi się jako miasto, które łudzi nas obietnicami dobrej zabawy i przepychu. W rzeczywistości jednak za tą barwną fasadą skrywają się społeczna niesprawiedliwość, chciwość i przemoc. Tego jednak nie zobaczymy w telewizji.
Nowy człowiek
Wspomniany przed chwilą "prawowity obywatel" to Antonio Francisco Bonfim Lopes, mąż Vanessy i ojciec malutkiej Eduardy. Mamy rok dwutysięczny. Mała od jakiegoś czasu choruje na LCH, czyli histiocytozę z komórek Langerhansa. Leczenie wymaga sporych zasobów finansowych, natomiast rodzice chorej nie należą do najzamożniejszych osób w Rio de Janeiro. Antonio i Vanessa robią, co mogą, aby gromadzić regularnie odpowiednie środki pozwalające na terapię. Ich wysiłek to jednak zbyt mało. Ojciec Eduardy wie, że królem Rocinhi, faweli, w której mieszkają, jest niejaki Lulu, narkotykowy don. Jako że o jego wspaniałomyślności jest w Rocinhi dość głośno, Antonio zwraca się do niego z prośbą o pożyczkę. Obiecuje, że spłaci dług własną pracą. W ten sposób zostaje ochroniarzem Lulu: "Na wzgórze wchodził jako Antonio. Schodzi stamtąd jako nowy człowiek, znany odtąd pod pseudonimem Nem, Maluch". Przezwisko w żaden sposób nie określa jednak przyszłości ani aspiracji Antonio. To początek skomplikowanej kariery w narkotykowym
światku.
Slumsy na wzgórzach
W tym miejscu należałoby wytłumaczyć, skąd wziął się, tak silnie kojarzony z największym krajem Ameryki Łacińskiej, termin "fawela". Glenny, pisząc o burzliwych losach Antonio/Nema, regularnie sięga po historyczne i społeczne tło, które zdeterminowało taki, a nie inny kształt współczesnej Brazylii. W roku 1897 roku, gdy Rio było jeszcze stolicą państwa, żołnierze wracający po stłumieniu powstania w Canudos, rozbili obóz na jednym z miejscowych wzgórz. Ochrzcili je mianem "Faveli", nawiązując tym samym do nazwy strategicznej bazy powstańców. Termin przyjął się i zaczęto go używać w odniesieniu do biednych osad i osiedli. Co ciekawe, Rio de Janeiro jest jednak w kwestii położenia najuboższych dzielnic sporym ewenementem. W większości miast fawele znajdują się na obrzeżach, w wypadku byłej stolicy kraju natomiast: na wzgórzach w różnych punktach miasta. Dlatego też "cariocas" (czyli mieszkańcy Rio) jako jedyni w kraju określają fawele mianem "Wzgórza".
Śnieg i złoto
Choć to Antonio wydaje się głównym bohaterem reportażu brytyjskiego dziennikarza, trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z jeszcze jedną postacią pierwszoplanową. Jest nią rzecz jasna kokaina. Glenny opisuje nam okoliczności, które sprawiły, że śnieżnobiały narkotyk na dobre zagościł Brazylii i sprawił, że w 1984 w słonecznym Rio "zaczął sypać śnieg". Pod koniec lat siedemdziesiątych, w zachodniej części kraju, w pobliżu rzek Madeira i Mamore, zapanowała istna gorączka złota. Jako że odcinek rzek, w pobliżu którego stacjonowali poszukiwacze, wyznacza granicę z Boliwią, sąsiedzi Brazylijczyków postanowili wykorzystać biznesową szansę: "(...) w zasięgu ręki było coś, co przynosiło ulgę (...) Boliwijczycy sprzedawali im liście koki, które miejscowi wieśniacy od stuleci żuli i z których parzyli herbatkę. (...) Handlarze znad rzeki sprzedawali liście koki również w formie przetworzonej (...) Wielu garimpeiros (czyli górników - przyp. MW) prędko odkryło, że mogą nie tylko przegnać troski, ale także
zwiększyć zarobki, sprzedając kokainę dalej".
Krew na szortach
Choć trudno podejrzewać bezpośrednich uczestników zdarzeń o bezstronność, wiele wskazuje na to, że przejęcie najbiedniejszych dzielnic Rio przez narkotykowych donów, znacznie wpłynęło na poprawę bezpieczeństwa w fawelach. Jak mówi Antonio: "Możesz mi wierzyć. Gdyby nie handlarze, wszyscy by kradli, wszyscy by mordowali. (...) Biznes narkotykowy zapełnił pustkę pozostawioną przez państwo". Antonio wspomina przy tej okazji Denisa, który panował w Rocinhi w latach 80. Ów boss był uwielbiany i szanowany przez lokalną społeczność i dbał o interesy najbiedniejszych. Gdy ktoś wszedł mu jednak w drogę, nie pozostawał mu dłużny. Wiąże się z tym pewien nietypowy rytuał związany z odzieżą: "Denis generalnie nie był mordercą, ale kiedy wkładał charakterystyczną parę białych szortów, każdy wiedział, co planuje. <
Nie okradamy swoich
Prezesi lokalnych narkotykowych biznesów, tacy jak wspomniany Denis, nierzadko tworzyli na swoim terenie pewien oddzielny system kar. Złodzieje pochodzący z Rocinhi musieli się liczyć z zakazem okradania miejscowych. Do ich obowiązków należało między innymi meldowanie się przed obliczem dona, składanie sprawozdania dotyczącego pochodzenia przedmiotów, które zdobyli danego dnia i oddawanie przywódcy określonej "prowizji". Autor przytacza historię Simone, mieszkanki Rocinhi, której chłopak został na jej oczach okradziony. Poradzono jej, aby porozmawiała z Lulu, który był wówczas szefem faweli: "Simone wyjaśniła, że została napadnięta, i opisała sprawcę. Lulu wysłuchał jej uważnie, a potem powiedział: - To akurat bardzo dobry moment, bo złodzieje właśnie mają się do mnie zgłosić". Traf chciał, że Simone zauważyła złodzieja, gdy wyszła już z budynku, w którym przebywał Lulu: "Podeszła do niego, uderzyła go w pierś i zażądała zwrotu zegarka, który miał na ręce. - Mówiłaś Lulu? - zapytał nerwowo. - Tak - odparła -
ale nie wiedziałam, jak się nazywasz. Oddał zegarek, ale zapowiedział, że jeśli Simone pociągnie tę sprawę z Lulu, to on ją znajdzie". Dziewczyna zdecydowała, że nie podejmie ryzyka i zapomni o całej sytuacji. Złodziej zginął kilka dni później - prawdopodobnie jego nazwisko dotarło do Lulu.
"Czyje to dziecko?"
Wydaje się, że Latynosi mają maczyzm we krwi. Trudno stwierdzić, na ile mamy tu do czynienia z faktem kulturowym, a na ile ze stereotypem. Co prawda brazylijskie realia są mocno przesiąknięte patriarchatem, w wielu przypadkach mamy jednak po prostu do czynienia z pozą. Ilekroć Nem przebywał wśród swoich podwładnych w towarzystwie żony lub kochanki, traktował kobiety w bardzo szorstki sposób. Z "Nemezis..." jasno wynika jednak, że był to po prostu sygnał dla całej społeczności: tu rządzi don. Glenny pisze, że w domu jego partnerki mogły "jojczeć" ile im się podoba, nikt jednak nie powinien o tym wiedzieć. Inną sprawą jest, że Nem nie do końca panował nad swoim życiem miłosnym, czego dowodem jest pewne nietypowe spotkanie, w którym uczestniczyła Simone, kochanka Antonio, oraz Vanessa, jego żona: "Pewnego popołudnia Simone poszła do ginekologa niedaleko Via Apia na wizytę kontrolną. W poczekalni natychmiast zauważyła Vanessę, również ciężarną. - Simone?! - zawołała Vanessa - Czyje to dziecko? - No... Nema. - O
nie, to niemożliwe. Przecież to moje jest Nema". Szef handlarzy postanowił wówczas wyjechać na parę tygodni. Jak mówi: "Uciekałem nie tylko przed policją, ale jeszcze przed dwiema kobietami!".
Ulubiona małpka
Choć w sytuacjach oficjalnych narkotykowi donowie muszą zakładać maskę bezlitosnych twardzieli i nieposkromionych macho, większość z nich posiada drugą, dużo wrażliwszą naturę. Jak się dowiadujemy, Nem uwielbiał zwierzęta. Jego faworytką była malutka małpka kapucynka o imieniu Chico Bala. Zwierzę zostało któregoś dnia porwane przez funkcjonariuszy policji - zapewne po to, aby podrażnić Nema. Gangster podjął wszelkie starania, aby ją odnaleźć, okazało się jednak, że zginęła w trakcie jazdy samochodem. Prawdopodobnie wyskoczyła przez okno samochodu lub została wypchnięta. Wrażliwa natura Antonio ujawniła się również podczas jednej z prób zakupu broni. Umowa z handlarzami polegała na przekazaniu im zaliczki, przy jednoczesnym przejęciu "zakładnika", który pełnił funkcję kaucji. W razie, gdyby broń nie została dostarczona, miał on zostać zabity. Jak się okazało, rzekomi sprzedawcy uciekli z dzielnicy wraz z zaliczką, nie dostarczywszy rzecz jasna broni. Nem nie zdecydował się na zabicie niewinnego chłopaka
dostarczonego pod zastaw do jego domu. Decyzja ta była o tyle ryzykowna, gdyż stanowiła sygnał dla przeciwników dona: Antonio bywa bardzo miękki i sentymentalny.
PR-owa pacyfikacja
Władze Brazylii zdecydowały się na radykalny ruch, polegający na ostatecznym "wyzwoleniu" faweli spod panowania donów. Trudno jednak w tym wypadku podejrzewać polityków i przedstawicieli służb porządkowych o wspaniałomyślność. Dzielnice takie jak Rocinha należały do handlarzy narkotyków przez dekady. Wielu policjantów czerpało z tego stanu rzeczy znaczne profity. Przekupywanie mundurowych w celu zapewnienia sobie ich obojętności lub ochrony było na porządku dziennym. Gangi nie pasowały jednak do wizerunku nowoczesnego miasta z aspiracjami, nijak nie dało się ich wpasować w strategie promocyjne: "(...) miasto miało być gospodarzem igrzysk panamerykańskich, dlatego Brazylia nie mogła sobie w tym czasie pozwolić na żadną katastrofę. Ponadto w październiku tego samego roku FIFA zamierzała ogłosić, gdzie odbędą się mistrzostwa świata 2014, więc gdyby międzynarodowe media wciąż opisywały Rio jako <> mogło to zaprzepaścić szanse Brazylii". Dziś wiemy już, że udało się wówczas odwrócić uwagę opinii publicznej od
prawdziwych problemów. Nowe stadiony i wypolerowane wozy bojowe, zakupione wówczas przez rząd, nie zdołały jednak zapobiec stale rosnącym nierównościom ekonomicznym i kulturowym, o jakich należy mówić w wypadku południowoamerykańskiego kraju...
Mili gangsterzy i straszna policja
Państwowy program zakładający pacyfikację głównych centrów narkotykowego biznesu, z czasem przynosi skutki. Wątpliwym jest jednak, czy to, co skuteczne z punktu widzenia rządu, nie okazało się przeciwskuteczne z punktu widzenia najbiedniejszych. Paradoksalnie bowiem, policjanci, których poznajemy na łamach "Nemezis..." niewiele mają wspólnego z dobrymi bohaterami i - w przeciwieństwie do gangów trzymających pieczę nad fawelami - stanowią dla tutejszych raczej symbol terroru i opresji. Wymowny jest choćby opis nastrojów poprzedzających oficjalne "przejęcie" faweli przez służby państwowe: "Dominowało poczucie strachu - opowiada Margaret Day, czterdziestoletnia Amerykanka, która mieszkała w Rocinhi - Ludzie się bali, dlatego, że był to wielki krok w nieznane. Nie ufali policji. (...) I chociaż nikt nie przepadał za przestępczą działalnością handlarzy, oni przynajmniej zapewniali społeczności pewną stabilność". Przeżywając sportowe emocje, pamiętajcie, aby skonfrontować ten lukrowany obrazek z "Nemezis...". Z
Rio jest bowiem jak z sowami w "Miasteczku Twin Peaks": "nie jest tym, czym się wydaje".
Mateusz Witkowski/książki.wp.pl