Przenikliwy dźwięk dzwonka dociera do mnie, zanim jeszcze zdążę się obudzić. Chudy facecik w moim łóżku przewraca się leniwie.
– Leż – syczę przez zęby, wyplątując się spod kołdry.
Moje wczorajsze trofeum przykrywa głowę i znowu zapada w sen. Mam nadzieję, że nie na wieki.
– Policja.
Krzywię wargi. Znowu dźwięk dzwonka.
– Policja!
To już całkiem budzi nawet nieszczęśnika w moim łóżku.
– Kto to, kotku?
– Gliny – chrypię przez ściśnięte gardło i otwieram drzwi.
Stoi w nich Konrad Ber, jak zwykle wypełniając sobą całą futrynę.
– Masz towarzystwo? – Lata doświadczenia nie pozwalają mu nie zauważyć męskich butów rozrzuconych w przedpokoju.
– Nie twoja sprawa.
– Wyrzuć go, Tino – to prośba; tonem grzeczniejszym niż ten, do którego jestem przyzwyczajona.
– Nie.
– Proszę.
Podnoszę ku niemu wzrok.
– „Proszę”?
Kiwa głową.
Wlokę się do sypialni.
– Spadaj.
Moje polecenie nie jest konieczne. Chudy facecik właśnie podnosi z ziemi plecak.
– Jakieś problemy? – pyta raczej z obowiązku.
– Nie. Buty są w przedpokoju.
Przemyka obok mnie i zbiera z podłogi schodzone buciory.
– Cześć.
Nie odpowiadam, zatrzaskując za nim drzwi. Potem odwracam się w stronę Bera.
– Słucham.
– Piłaś z niego? – Konrad z ciekawością przegląda książki w mojej biblioteczce. – To ćpun.
– Tym lepiej. Mniej z nimi problemów.
Dotykam zębów językiem i wspomnienie smaku krwi wstrząsa mną jak orgazm. Wzdycham.
– Przecież wiesz, Ber. Muszę czasem jeść.
Siada na fotelu z Ikei, który skrzypi pod jego ciężarem.
– Wstawaj, gwarancja jest tylko do stu kilo. – Kopię go w kostkę.
– Mam niewiele więcej niż sto czterdzieści, kotku – naśladuje intonację mojego nocnego towarzysza, ale wstaje i przesiada się na łóżko, a ja padam na fotel. Nawet nie drgnie, w końcu ważę jedną trzecią tego, co Konrad.
– Nie mam nic przeciwko temu, żebyś czasem jadła, Tino. – Wzdrygam się, w głosie Konrada słychać policyjne wazeliniarstwo, którego nabrał przez długi czas spędzony w branży. Wszystko rozumiem, ale to, że był w gestapo, do dziś ciężko mi znieść. Wiem, działo się to dawno temu, ale dla mnie nie dość dawno.
– Tak? – Podnoszę brwi.
– Nie mam nic przeciwko temu, żeby swojan się najadał, byle z pomyślunkiem i...
– A niektórzy swojani jadają bez pomyślunku, to chciałeś powiedzieć?
Patrzy na mnie, ręce, pokryte gęstymi rudymi włoskami, ma spokojnie oparte o mocarne uda.
– Możliwe.
– Spadaj.
– Bądź grzeczna.
– Spadaj, nie mam nastroju słuchać od rana tych twoich policyjnych opowiastek. Przyjdź wieczorem, może będę w domu.
– A może nie, prawda? Nie baw się ze mną, Tino.
Wstaję. Kły boleśnie naciskają na moje wargi.
– Jeszcze nawet nie zaczęłam się bawić.
– Ani ja – głos Konrada jest trochę niewyraźny i nagle owłosienia na grzbiecie rąk zrobiło się więcej, potem jeszcze więcej i potem...
– Nie wygłupiaj się! – krzyczę na niego.
Ber jest niedźwiedziołakiem. Siedzimy w sypialni, Ber owłosiony już tylko tak, jak wypada człowiekowi, ja już bez nabrzmiałych warg. Podaję mu kubek.
– Co to?
– Napar z chryzantem. Jadłam w nocy, nie mam nic innego.
Niepewnie pociąga łyk jasnej cieczy i odkasłuje.
– Posłuchaj – zaczyna. Słucham. – Znaleźliśmy dwie rumuńskie dziwki wykrwawione na śmierć. Oraz jednego bezdomnego bez głowy, krwi też ani śladu. Ktoś tu chyba ma pragnienie.
– Ja. – Oblizuję usta i zamyślam się. – To musiały być jakieś młodziaki, Konrad, nikt ze starych tak by nie robił.
Splata palce grube jak pęta kiełbasy.
– Wszystko mi jedno, kto to robi. Musi z tym skończyć.
– Zatuszujesz sprawę? – pytam obojętnie.
– Jak zawsze, ale tylko jeśli już będzie spokój. I twoja w tym głowa, żeby był. – Klepie mnie łapskiem w ramię.
Wzdrygam się.
– Moja? Popytam, rozejrzę się, ale nic więcej...
Kładzie dłoń na moim nagim udzie.
– Zrobisz o wiele więcej, Tino. Znajdziesz sprawcę i potem...
– Konrad, ja nie zabijam.
Śmieje się.
– To ciekawe słowa w ustach wampirzycy.
– Nie jestem wampirzycą.
Głośno wyciera nos w papierową chusteczkę.
– To jest jeszcze ciekawsze w ustach wampirzycy.
– Nie pracuję za darmo – chwytam się ostatniej wymówki.
– Chyba starzy zapłacą ci za trochę spokoju?
Opieram ręce o kolana.
– Nie chce mi się tym zajmować.
Konrad podnosi się z łóżka i wyciąga rękę po kapelusz. Wciąż nosi kapelusz, świat zmienia się zbyt szybko jak dla niego.
– Kiedy przyjdziesz, bo będziesz potrzebowała nowych papierów, to może mnie nie będzie się chciało. Jak znajdą tu u ciebie koks, może nie będę miał czasu, i jeśli przyjdzie na policję jakiś pogryziony narkoman, już go nie wyślę na detoks, dziewczynko. Przemyśl to sobie.
Przewracam się na łóżku.
– Hm.
– To jak będzie?
– Przyniesiesz mi jakieś papiery tej sprawy?
Kiwa głową.
– Trafisz sam do drzwi?
Znowu kiwa.
– I nie przychodź przed ósmą, będę spała.
Wkłada kapelusz na rudą, krótko ostrzyżoną głowę i macha dłonią.
– Ten piercing w pępku to srebro? – pyta jeszcze uprzejmie.
– Platyna.
Leżę na plecach bez ruchu i obserwuję, jak zwalisty mężczyzna rusza w kierunku drzwi.
– Dobranoc – wołam za nim.
– Dobranoc, Tino.
Drzwi się zamykają, a ja leniwie wstaję i zaciągam zasłony. Dzienne światło jednak trochę mi przeszkadza.