Z Arkadą graniczyły Ateny. Nie miałam pojęcia, dlaczego urzędnicy Sojuszu nazwali miasto w ten właśnie sposób, gdyż brzydota tego miejsca była odwrotnie proporcjonalna do piękna, z którego rzekomo słynął jego ziemski odpowiednik. W istocie Ateny były zbiorowiskiem kwadratowych sektorów wytyczonych przez ulice z nervopleksu. Razem z Reksem szliśmy chodnikiem oświetlonym jedynie przez neonowe latarnie, a obok nas przemykały z szumem poduszkowce. Nervoplex marszczył się pod wpływem strumieni powietrza wyrzucanych przez dysze, a kolorowe, migoczące fale rozbiegały się po całej powierzchni jezdni, odbijając się od krawężników. Od tej feerii barw aż rozbolała mnie głowa.
Posterunek policji mieścił się w jednopiętrowym budynku pokrytym błękitno-srebrnymi zdobieniami – czyli kolorami służb porządkowych Arkady. Po przeciwnej stronie pomieszczenia, do którego weszliśmy, ciągnęła się lada. Ruszyliśmy ku niej, śledzeni przez holokamerę zawieszoną w rogu pod sufitem.
Kobieta z siwiejącymi włosami powitała nas przy ladzie.
– Boro na sas voetheso? – zapytała.
„Przetłumacz” – pomyślałam.
„Greka” – oznajmił węzeł. „Tłumaczenie: w czym mogę wam pomoc?”
Kobieta skupiła swoją uwagę na Reksie, omiatając wzrokiem nasze mundury. Powtórzyła pytanie nieco wyższym głosem. Czego chcieliśmy, przychodząc tu w strojach zbójów...
„Blokada” – pomyślałam. Psikona rozbłysła i przestałam się czuć jak przestępca.
„Przetłumacz na grecki: chcielibyśmy złożyć meldunek”.
Węzeł podsunął mi właściwe słowa i przemówiłam z wahaniem, naśladując greckie słowa najlepiej jak umiałam, choć daleko mi było do wymowy zaprezentowanej przez węzeł.
– Ti? – spytała kobieta.
„Co?” – przetłumaczył węzeł.
Przeczesałam dłonią włosy.
– Skolian?
– Okhi Skolian – pokręciła tamta głową.
„Nie mowię po skoliańsku” – przetłumaczył węzeł.
– Angielski?
– Okhi English.
„Jak jest po grecku ‘tłumacz’?” – zapytałam.
„Diermeneas” – padła odpowiedź.
– Diermeneas. Skolian – oznajmiłam, przyglądając się kobiecie.
– Epanalabete? – zapytała, co węzeł przetłumaczył jako: „Możesz powtórzyć?”.
– Diermeneas – spróbowałam raz jeszcze.
– Aha. – Zmarszczki na czole policjantki wygładziły się i gestem kazała nam iść za sobą.
Zaprowadziła nas do pokoiku, w którym stał stół otoczony krzesłami z nervopleksu. Trzy ściany nie wyróżniały się niczym specjalnym, lecz na czwartej zainstalowano wielką, matową szybę. Od razu się domyśliłam, że jest ona przeźroczysta dla tych, którzy oglądają pokój z drugiej strony – zresztą pomieszczenie przywodziło na myśl pokój przesłuchań.
Kobieta wyszła, a Rex spojrzał na krzesła i skrzywił się.
„Nie podoba ci się wystroj?” – zapytałam w myślach.
„Tłumienie ludzkich reakcji jest wystarczająco ciężkie i bez tych siedzisk, które tylko je potęgują”. Skrzywił się.
Musnęłam palcem tył oparcia. Choć nervoplex był w stanie reagować jedynie na napięcie mięśniowe, zazwyczaj wchodził w interakcje z empatami, którzy sztywnieli, gdy próbował ich rozluźnić, a odprężali się, dopiero gdy ten znieruchomiał. Tak naprawdę nervoplex po prostu potęgował nasze własne emocje, a przecież Jagernauci byli niczym gąbki i uczucia innych ludzi stawały się ich własnymi. Nawet u najbardziej zdyscyplinowanych spośród nas, żołnierzy, którzy nie wykazywali żadnych reakcji na większość obserwatorów, dało się zauważyć drobne zmiany w postawie i napięciu mięśniowym na skutek wychwycenia czyichś emocji.
Drzwi otwarły się i do środka wszedł młody człowiek. Podszedł do Reksa, uśmiechnął się i wyciągnął dłoń.
– Miło mi was powitać – rzekł w perfekcyjnym skoliańskim.
– Nazywam się Tiller Smith.
Rex zamrugał i spojrzał na mnie.
„Chyba musisz włożyć swą dłoń w jego i poruszyć nią kilkakrotnie w górę i w doł” – pomyślałam.
Rex złapał dłoń Tillera i potrząsnął nią energicznie.
– Gracias – powiedział jedno z nielicznych znanych sobie ziemskich słów.
Tiller skrzywił się i oswobodził swą dłoń.
– Pani Karpozilos powiedziała, że chcecie złożyć doniesienie w sprawie przestępstwa.
„Dlaczego on mówi do mnie?” – pomyślał Rex. - „Nie widzi, że przewyższasz mnie stopniem?”
„Być może nie zna naszego protokołu wojskowego”.
– Nic się jeszcze nie stało – powiedziałam na głos. – Mamy raczej nadzieję, że zapobiegniemy przestępstwu.
Tiller zerknął na mnie, potem na rękawy kurtki Reksa, a w końcu na moje. Minęła chwila, nim rzekł:
– Przepraszam, ja... Ja nigdy dotąd nie pracowałem jako tłumacz. Jestem tu tylko konserwatorem i... Cóż, nie wiem, jak to się robi. – Rozłożył ręce. – Nie umiem nawet odczytać tych waszych identyfikatorów.
Identyfikatorów? Przyjrzałam się swej kurtce. Jedynymi oznaczeniami na niej były szeregi srebrnych ćwieków oraz złoty pasek wokół obu ramion, który oznaczał moją rangę. Rex miał identyczny, z tym że jego złote paski były węższe. Czyżby Tillerowi chodziło o nasze rangi?
– Jestem Sauscony Valdoria, priman. A to Rex Blackstone, secundan.
Tiller rozdziawił usta.
– Pani jest imperialnym admirałem?
Nie miałam pojęcia, dlaczego to dla niego takie zaskoczenie.
– Jestem primanem. To nie to samo.
– Ale czy priman to nie synonim dla admirała?
– Ranga jest zbliżona – powiedziałam. – Ale chodzi o coś innego. Tylko Jagernauci noszą ten rodzaj stopnia.
– Supermyśliwcy. – Na twarzy Tillera pojawiła się ekscytacja. – Telepatyczne komputery, tak? Uczyłem się o waszych... Ach! – Pacnął się dłonią w czoło. – Nie przyszliście tu po to, żeby wysłuchiwać moich fantazji.
– Nic się nie stało – powiedziałam. W sumie zrobiło mi się nawet miło, że ktoś reaguje pozytywnie na nasz widok. Większość ludzi nie mogła się doczekać chwili, aż znikniemy.
Gestem wskazał nam krzesła.
– Usiądziemy?
Rex i ja spojrzeliśmy po sobie. Żadne z nas nie zrobiło ani kroku w stronę stołu. Minęła dłuższa chwila, nim Tiller odezwał się ponownie:
– Mam lepszy pomysł. Może przejdźmy do mojego biura? Mam tam fajne fotele – powiedział, zerkając na nervoplex. – W dodatku obite normalną tapicerką.
Bystry z niego gość.
– Dzięki – powiedziałam.
Jego „biuro” okazało się klitką między ubikacją a korytarzową szafą. Wzdłuż ścian stały regały uginające się pod ciężarem holopowieści i staroświeckich, papierowych książek, a w powietrzu unosił się ledwie wyczuwalny zapach oliwy. Wokół walały się elementy różnorakiego wyposażenia: przyrządy optyczne, rozmontowane holoekrany, fragmenty konsoli, złącza do interfejsów wspomagania ludzkiego i kawałki laserów spawających. Ich stosy zalegały dosłownie wszędzie, zwisały też ze wszystkiego, co choćby przypominało hak. Obiecane fotele przywalone były stertą kartonów z holofilmami.
– Proszę bardzo – powiedział uprzejmie Tiller, kiedy już przeniósł ostatnie pudło na zawalone szpargałami biurko.
Wybrałam fotel z wypłowiałym obiciem, który – jak się szybko okazało – trzeszczał przy każdym ruchu. Rex opadł na zielony. Nasz gospodarz podciągnął swoje siedzisko nieco bliżej, tworząc w ten sposób niewielki krąg. Wyjął z kieszeni krótki drążek i kiedy uderzył nim o kolano, z szumem wysunął się z niego elastyczny ekran. Na samej jego górze zawisły czarne litery, a w rogu zapłonęła ikona holokamery, co prawdopodobnie oznaczało, że włączyło się wizualne nagrywanie.
– Dobrze – odezwał się mężczyzna, spoglądając na nas. – Opowiedzcie mi, co się wydarzyło.
– W Arkadzie pojawił się Handlarz Aristo – powiedziałam.
Tiller pobladł.
– I?
Jego reakcja mnie zdziwiła.
– Wiesz, że nazywamy Eubian Handlarzami?
– Tak – odpowiedział z trudem. – Znam... To znaczy, znałem kiedyś kogoś, kto podróżował statkiem przechwyconym przez eubiański huntercraft . Jego rodzina próbuje go odnaleźć od sześciu lat. Władze mówią, że przypuszczalnie został sprzedany jakiemuś Aristo.
– Przykro mi – powiedziałam, mając świadomość, że szanse na znalezienie jego przyjaciela były równe zeru. – Sądzimy, że to właśnie dlatego Aristo się tu znalazł. Szuka dostarczycielek.
Tiller zacisnął dłoń na poręczy swego fotela, a ja poczułam ból w moich własnych kłykciach.
– Chodzi wam o to, że planuje jakieś porwanie?
Rex rozmasował swoje dłonie.
– To niewykluczone.
– Ale dlaczego miałby przybyć w tym celu na Delos?
– Dostarczycielki muszą być empatkami – odparł Rex. – A nie trafiają się one często, zwłaszcza wśród Handlarzy. Mogło mu przyjść do głowy, że na Delos łatwiej jest taką znaleźć. – Wedle oficjalnego stanowiska Sojuszu empaci nie istnieją – powiedział ostrożnie mężczyzna.
Rex zesztywniał. Nie każdy cieszy się na wieść, że nie istnieje.
– To nie nasz problem.
– Nie powiedziałem, że w to wierzymy. – Tiller uniósł obie dłonie. – Chodzi o to, że eksperci nie zgromadzili przekonujących dowodów na istnienie prawdziwych empatów.
Zadałam sobie w myślach pytanie, jak dalece rożni się oficjalne przekonanie od nieoficjalnego. Reakcja mężczyzny była doprawdy intrygująca. Odnosiłam wrażenie, że chce, byśmy powiedzieli mu o empatach o wiele więcej, niż dał po sobie poznać. Ale dlaczego?
– Istnieje wiele rodzajów empatów – powiedziałam. – Od zwykłych aż po tych, którzy są w stanie czasami wychwycić myśli towarzyszące emocjom.
Odebrałam falę podniecenia i poczułam, jak w moim żołądku tańczy rój rozbłyszczyków.
– Ma pani na myśli telepatię, tak? – zapytał w tej samej chwili Tiller. – Czy pani jest... I nagle urwał.
– Przepraszam, nie chciałem być wścibski. Po prostu nigdy wcześniej nie spotkałem telepatów. Bo wy jesteście telepatami, prawda? Musicie nimi być, skoro jesteście Jagernautami?
Nie mogłam opanować uśmiechu. Polubiłam tego chłopaka. Większość ludzi umyka przed nami najdalej jak może w obawie, że pogwałcimy ich prywatność. Sama słyszałam, jakie to niezwykłe talenty przypisywane są Jagernautom – od umiejętności zmiany linii brzegowej aż po ingerencje w przyszłości. Tymczasem szczytem naszych możliwości było wychwycenie szczególnie intensywnych myśli, co również było trudne, jeśli nadawca sam nie był empatą czy telepatą.