Prolog Jaldabaot był zadowolony. Ogromna, kryształowa szyba w Komnacie Blasku rozjarzyła się i przygasła, ukazując nowy obraz - rozległą przestrzeń nagich, ostrych niby brzeszczoty skał. Ponad ich grzbietami lśniła lustrzana tafla bladego nieba. Krajobraz miał w sobie podprzywodzącą na myśl potęgę chórów niosłą czystość, niebiańskich.
Na tle monumentalnych wzniesień z początku trudno było zauważyć niezliczoną ilość poruszających się postaci, ubranych w popielate i bure tuniki aniołów służebnych. To ich morderczy wysiłek przyczynił się do wypiętrzenia szczytów, ale Jaldabaot nie zaprzątał sobie tym uwagi. Rozpierała go duma. Lubił sobie uświadamiać, że Architektem, co prawda, jest Pan, lecz nadzór nad budową spoczywa w jego rękach.
Co za piękny świat, myślał, smukłymi palcami muskając piętrzące się na biurku mapy i plany. Tak, z całą pewnością był zadowolony, gdyż potęga, którą dysponował, nie miała sobie równych wśród powołanych do tej pory do życia.
- To miejsce doprowadza mnie do szału - powiedział Daimon Frey. - Kiedy ostatni raz miałeś na sobie naprawdę czystą koszulę? Mam wrażenie, że śmierdzę, moje łachy cuchną zgnilizną, a miecz pokrywa się brudnym nalotem. Niedługo zapomnę, do czego służy. Według niektórych, pewnie do dłubania w zębach. Zdajesz sobie sprawę, jak długo już tutaj tkwimy?
- Czwarty rok, według rachuby Królestwa - mruknął Kamael. Miał szczupłą, inteligentną twarz o słynnych z piękności oczach barwy czystego nieba. Długie do linii szczęki kasztanowe włosy nosił zaczesane do tyłu.
- Jego wspaniały, nowy świat! - Daimon ścisnął palcami skronie. - On oszalał. Uważa się za Stwórcę. Wkrótce udławi się własnym dostojeństwem. Żałosny, próżny demiurg.
Słyszałeś, że kazał się nazywać Prawicą Pana? Według mnie, Proteza brzmi trafniej. Pozbył się nas z Królestwa, bo trzęsie się ze strachu. Dwanaście tysięcy Aniołów Zniszczenia, nadzorujących usypywanie gór, kopanie rowów pod rzeki, osuszanie bagien i całą resztę tych beznadziejnych, prostackich robót hydraulicznych. Kiedy to się skończy, każe nam wytyczać grządki pod nasionka, zobaczysz!
Kamael westchnął. To, co powiedział Frey, było prawdą, ale nie pozostawało nic innego, jak zacisnąć zęby i przetrwać. Daimon wysączył ostatnie krople wina z trzymanego w ręku kielicha i nachylił się, żeby sięgnąć po stojący w cieniu za głazem dzban.
- Hej! - krzyknął charakterystycznym, ochrypłym i niemal bezdźwięcznym głosem, który przypominał plusk kamieni, wrzucanych do podziemnego jeziora. - Dzbanek jest pusty! Czy mi się zdaje, czy rzeczywiście widzę dno?!
Od grupy pracującej najbliżej natychmiast oderwała się mała, przerażona anielica, przechylona pod ciężarem pokaźnej konwi.
- Racz wybaczyć, panie - jęknęła płaczliwie. - Racz wybaczyć.
W jej oczach błysnęły łzy. Zaczęła niezgrabnie napełniać dzbanek. Odprawił ją ruchem ręki.
- Sam to zrobię - powiedział ze znużeniem. - Inaczej niechybnie mnie oblejesz.
Ukłoniła się i uciekła. Wino miało cierpki smak i zdecydowanie należało do gatunku popularnie zwanego cienkuszem. Skrzywił się, odprowadzając wzrokiem pospiesznie drepczącą anielicę.
- Jak myślisz, czy Jaldabaot specjalnie powybierał dla nas najbrzydsze służące, żeby nie stwarzać niepotrzebnych pokus? - Po raz pierwszy od początku rozmowy na drapieżnej twarzy Daimona pojawił się uśmiech.
Kamael miał przed sobą ostry profil przyjaciela. Nie po raz pierwszy przeszło mu przez myśl, że nie chciałby zmierzyć się z nim w otwartej walce. Daimon spokojnie sączył wino. Czarne włosy, odrzucone do tyłu, sięgały połowy pleców. W pociągłej twarzy płonęły głęboko osadzone, ciemne oczy. Ich spojrzenie, a także gardłowy głos, który czasem przechodził w nieprzyjemną chrypkę, potrafiły wywołać ciarki na plecach najbardziej pewnych siebie.
Wielu, w tym sam Kamael, podziwiało Daimona, lecz równie liczni bali się go i nienawidzili. Nie bez słuszności, gdyż trzymające kielich silne, chude dłonie należały do najlepszego szermierza w Królestwie. Jego pochodzenie również mogło stać się źródłem zawiści, bo Daimon był aniołem krwi - czystej, niebezpiecznej i potężnej jak Miecz, któremu służył.
Panowie Miecza stanowili elitę rycerstwa. Pełnili funkcje oficerów nad dwunastoma tysiącami Aniołów Zniszczenia, zwanymi Szarańczą, ponieważ po ich przejściu pozostawała tylko goła ziemia, bez jednego źdźbła trawy. Dowodził nimi Kamael, a ich największą świętością był Miecz, którym u zarania Przedwieczny rozdzielił ostatecznie Światło od Mroku. Wtedy zostali stworzeni pierwsi, najpotężniejsi aniołowie, zmuszeni natychmiast dokonać wyboru, czy opowiadają się po stronie ładu czy chaosu. Wielu wybrało ciemność.
Wkrótce wybuchła wojna, a po początkowych, krwawych, lecz nierozstrzygniętych potyczkach Pan stworzył swych najlepszych wojowników - Aniołów Miecza - i posłał ich do boju na czele Szarańczy. Posłał w sam środek szaleństwa i masakry. Zmusili armię ciemności do cofnięcia się poza granice czasu, lecz zręby nowego świata stanęły na miejscu zbryzganym ich krwią. W Królestwie szeptano, że to ona nadała czerwoną barwę planecie Mars, a zakopane głęboko w ziemi żelazo, pochodzące z ich pozostałych na pobojowiskach zbroi i oręża, na zawsze zostało naznaczone krwawymi plamami, które ludzie nazwą potem rdzą. Niektórzy przeżyli. I tych właśnie demiurg Jaldabaot skierował do nadzorowania robót ziemnych na nowo powstającym świecie, mającym jakoby szczególne znaczenie w boskim planie Stworzenia.
Daimon wzniósł w górę kielich.
- Za Marszałka Murarzy i jego niezrównany talent twórczy!
Wypili szyderczy toast. Ich spojrzenia spotkały się na moment.
To trwa o wiele za długo, pomyślał Kamael, widząc cień goryczy, ostatnio wciąż obecny w kącikach ust przyjaciela. Moi najlepsi oficerowie tracą panowanie nad nerwami. Nawet Daimon jest u kresu sił. Cóż, otrzymaliśmy wspaniałą nagrodę za wierną służbę!
Frey odgarnął z czoła opadające kosmyki. Z nieba lał się żar, zmuszający do mrużenia powiek. Rozpościerająca się przed nim rozległa równina pokryta była nieregularnymi wykopami, przypominającymi liszaje.
Mdli mnie od tego widoku, pomyślał. Stuknął paznokciem o brzeg kielicha. Może lepiej, żebym się upił? Chociaż upijanie się takim winem jest zbrodnią przeciw dobremu smakowi.
- Spójrz tam! - zawołał nagle Kamael, wskazując palcem poruszający się na horyzoncie punkt. Frey przesłonił ręką oczy.
- Zwiadowca?
- Pędzi, jakby go demony ścigały.
Daimon skierował na dowódcę spojrzenie, w którym błysnął ślad zainteresowania.
- Myślisz, że Pan wysłuchał naszych modłów?
- Mam nadzieję, że nie - odparł ponuro Kamael.