Rozdział pierwszy
To, co najważniejsze w życiu, zawsze zdarza się przez przypadek. W wieku piętnastu lat Skye wiedziała niewiele, a każdy następny rok sprawiał, że kolejne sprawy traciły na jasności. Ale jedno wiedziała na pewno. Możesz aż do znudzenia podejmować usiłowania poprawy, tysiące bezsennych nocy możesz spędzić na rozmyślaniach, jak wieść życie czyste, uczciwe i porządne, możesz układać sobie najróżniejsze plany i każdego wieczoru przyrzekać przed łóżkiem Bogu, że dochowasz im wierności, ba, możesz nawet urocżyście poprzysiąc to w kościele. Możesz przeżegnać się siedem razy z oczyma mocno zaciśniętymi, możesz z naciętego kciuka utoczyć krew, wypisać nią przysięgę na kamieniu, a ten później cisnąć o północy w rzekę. A potem znienacka, niczym jastrząb dopadający szczura, wyskakuje zza pleców nienazwana katastrofa, zwala się na życie i wszystko na zawsze odmienia bez reszty.
Skye myślała potem, że tego konkretnie wieczoru stary jastrząb musiał siedzieć sobie na dachu i pozwalał szczurowi jeszcze trochę podokazywać, wszystko bowiem zaczęło się bardzo niewinnie wraz z tym, jak dwie kobiety wkroczyły nonszalancko do baru.
Nie znała ich. To jednak, kim były, nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Makijażu miały na sobie więcej niż ubrania, a po sposobie, w jaki stąpały na wysokich obcasach, nietrudno było zgadnąć, że są już podchmielone. Obie nosiły bardzo obcisłe, skąpe topy, jedna czerwony, druga srebrny z frędzlami. Ta, która szła pierwsza, miała długie czarne włosy i biust wyeksponowany niczym melony na tacy, a także spódnicę tak krótką, że wystarczył bardzo delikatny skłon, aby kolor majtek nie stanowił już zagadki.
W barze łomotała głośna muzyka, a kiedy czarnowłosa spróbowała do rytmu lekko zakołysać się w biodrach, omal nie wylądowała na podłodze.
Towarzyszący im mężczyźni dbali o to, aby miały dookoła siebie dość miejsca, gdy przechodziły w tłumie. Obaj byli w kowbojskich kapeluszach i od stołu w rogu, który Skye zajmowała z przyjaciółmi, nie mogła dostrzec ich twarzy. Zresztą niewiele ją one interesowały; sama była bardziej niż podchmielona. Paliły się przyćmione czerwone światła i w gęstej zasłonie dymu zobaczyła tylko smutnych czterdziestolatków pilnujących swoich panienek i najpewniej od czasu do czasu rzucających jakieś dowcipy na temat własnych żon. Skye odwróciła wzrok, pociągnęła łyk piwa i przypaliła kolejnego papierosa.
Jeśli nadal przyciągali jej uwagę, to głównie z tego powodu, że się nudziła. Było to szczególnie smutne, jako że właśnie miała urodziny. Jeci i Calvin zwiśli na stołkach bez ducha, Roxy nadal szlochała z powodu czegoś, co powiedział jej Calvin, sam zaś Calvin nieustannie rozwodził się nad swoją bryką, która się bez przerwy psuła. Następny cudowny wieczór w wielkim mieście, powiedziała sobie Skye i pociągnęła kolejny łyk piwa. Niech mi się szczęści.
Bar był dziurą tak bliską dworca, że szklanki i butelki dźwięczały, ilekroć przejeżdżał pociąg. Gliny zostawiały to miejsce w spokoju, a personel, jeśli tylko nie było się w śliniaczku, sprzedawał alkohol bez pytania o wiek. W efekcie większość klientów była w wieku zbliżonym do Skye, a więc dużo młodsza od czwórki, która właśnie weszła i stała teraz przy barze, czekając na obsłużenie. Wszyscy byli zwróceni do niej plecami, a ona znowu się w nich wpatrywała.
Patrzyła, jak ręka wyższego z facetów obejmuje biodra czarnulki, potem zjeżdża na pupę i stamtąd wędruje do obnażonych pleców. Facet nachylił się i - Skye widziała to wyraźnie! - polizał dziewczynę po szyi. Ale obrzydliwi potrafią być mężczyźni! Czemu ona daje się obmacywać takiemu palantowi? Cały ten seks był dla Skye czymś dziwnym i wydawało się, że taki już zostanie. To znaczy, robiła to, oczywiście. Wszyscy robili. Ona jednak kompletnie nie rozumiała, dlaczego jest tyle szumu wokół całej sprawy.
Facet musiał szeptać kobiecie jakieś świństwa, gdyż nagle odrzuciła głowę, zarechotała i udała, że chce go spoliczkować. On także się roześmiał i uchylił, a wtedy kapelusz zsunął mu się z głowy i Skye po raz pierwszy miała okazję zobaczyć jego twarz.
To był jej ojczym.
Przez te parę chwil, zanim ich oczy się spotkały, zobaczyła w jego twarzy coś, czego jeszcze nigdy nie widziała - chłopaka luźnego, radosnego i dziwnie jakoś wrażliwego. Potem jednak poznał ją i wyraz chłopięcości natychmiast zniknął zjego twarzy, a powróciło oblicze, które dobrze znała i którego się bała. Była to twarz wracającego nad ranem do przyczepy mężczyzny, od którego cuchnęło wódką i wściekłością, który zaczynał wymyślać matce od dziwek i bić ją, aż zanosiła się krzykiem, a wtedy on swą uwagę kierował na Skye.
Wyprostował się, rękę przeniósł na bar i powiedział coś do kobiety, która odwróciła się i obrzuciła Skye spojrzeniem stanowiącym mieszaninę pogardy i obojętności. On zaś tymczasem kroczył już w kierunku ich stolika. Skye przygasiła papierosa, mając nadzieję, że ojczym nie zauważył tego gestu, i podniosła się.
- Idziemy - powiedziała spokojnie.
Była jednak zablokowana, gdyż po prawej Roxy szlochała Craigowi w ramię, po lewej Calvin i Jeci zwisali jak śnięci. Ojczym. stanął przy stoliku i jednym spojrzeniem ogarnął butelki, pełne popielniczki i podciętych przyjaciół.
- Co ty tu robisz, do jasnej cholery?
- Daj spokój, mam urodziny.
Sprawa wyglądała dość marnie, ale warto było spróbować. Mignęła jej nawet myśl, aby dorzucić "tato", jak zwracała się do niego przez krótki czas po ślubie matki, zanim się zoriento wała, jaki z niego kawał skurwysyna. Ponieważ jednak się zorientowała, teraz to słowo nie chciało jej przejść przez usta.
- Przestań mi pieprzyć! Masz dopiero piętnaście lat! Co tu, kurwa, robisz?
- Ej, zaraz, daj pan spokój. Mamy malutką imprezkę.
To był Jeci, który się ocknął z pijackiego snu. Ojczym nachylił się, złapał go za gardło i podniósł do połowy.
- Uważaj, gówniarzu, jak się do mnie zwracasz!!!
Podniesiony kolanami Jecia stolik przechylił się i wszystko, co na nim stało, zwaliło się na podłogę z brzękiem tłukącego się szkła. Craig poderwał się i usiłował chwycić ojczyma Skye za bark, ten jednak wolną ręką uderzył chłopaka w twarz. Roxy zaczęła krzyczeć.
- Dość!!! - krzyknęła Skye. - Dość tego!!!
Wiedziała, że wszyscy na nich patrzą, a w kierunku stolika zmierzają kelner i facet, z którym ojczym się tu zjawił.
- Ej, ludzie, wyluzujcie trochę, dobra?! - zawołał kelner. Ojczym pchnął Jecia z powrotem tak mocno, że chłopak huknął głową o ściankę boksu. Craig klęczał, z ust ciekła mu krew, a Roxy chlipiąc, nachylała się nad nim. Pierś ojczyma unosiła się gwałtownie, zmrużył złowieszczo oczy i spojrzał na kelnera.
- Sprzedajecie tutaj alkohol dzieciakom?
Tamten podniósł dłonie w obronnym geście.
- Nie lepiej się uspokoić, proszę pana?
Był wątły i o dobrą stopę niższy od ojczyma. Długie włosy miał związane w kucyk.
Podałeś alkohol tym smarkaczom?
- Powiedzieli, że mają dwadzieścia jeden.
- A tym im uwierzyłeś? Kazałeś pokazać legitymacje?
- Zaraz, o co panu...
- Sprawdziłeś ich legitymacje?
Skye przepchnęła się obok stolika i wyszła z boksu.
- Dobra, już idziemy. W porządku?
Ojczym obrócił się i zamierzył, a chociaż instynkt podpowiadał Skye, żeby się uchyliła, coś równie pierwotnego kazało jej stac prosto I patrzec mu prosto w twarz. Czuła zapach jego wody kolońskiej i potu, a była to mieszanina tak znana i tak wstrętna, że omal nie zwymiotowała.
- Żebyś nie ważył się podnieść na mnie nawet palca! Był to niemal szept, a jednak podziałał. Czy może sprawiły to spojrzenia, które na nim spoczęły. Tak czy owak, ręka opadła.
- Wracaj do domu, ty mała indiańska dziwko. Tam się policzymy!!!
- Jedyne dziwki tutaj, to te dwie, z którymi przyszedłeś.
Teraz naprawdę chciał ją uderzyć, ale zrobiła unik i rzuciła się do drzwi, w przelocie widząc, jak kelner i drugi mężczyzna chwytają ojca, nie pozwalając mu biec za nią. Wypadła w noc i ruszyła biegiem.
Powietrze było duszne i wilgotne, na policzkach czuła łzy. Raptownie przypłynęła złość na samą siebie - jaka z niej słabizna, że beczy przez takiego skurwysyna! Przejeżdżał właśnie pociąg towarowy, a ona biegła wzdłuż torów, zerkając na światła migające między wagonami. Także po jej stronie były lampy, każda zwieńczona chmarą czarnych owadów wirujących w jasnej kuli. Wydawało się, że pociąg ciągnie się całymi milami, przód był już poza miastem; z oddali doleciało wycie lokomotywy, jakby żałosna skarga na świat, który przemierzała. Gdyby jechał wolniej, wskoczyłaby i pozwoliła się nieść, dokądkolwiek zmierzał.
Biegła i biegła, jak to zawsze ona. Nieważne dokąd, nigdzie bowiem nie mogło być gorzej. Po raz pierwszy uciekła, gdy miała pięć lat, i później robiła to wielokrotnie. Zawsze też miała potem z tego powodu kłopoty, ale, do licha, czy miała kiedykolwiek coś innego?
Biegła,jak długo pozwoliły na to płuca wciągające przesycone dymem powietrze, aż wreszcie się zatrzymała, obok przeleciał ostatni wagon, a ona stała z rękami na kolanach, dysząc i zerkając spode łba na malejące światełka, aż te wreszcie zniknęły w mroku, jakby ich nigdy nie było. Gdzieś w ciemności szczekał pies i jakiś mężczyzna na próżno starał się go uspokoić.
- Nic nie szkodzi. Zdążysz na następny.
Drgnęła zaskoczona męskim głosem, który rozległ się tuż obok. Rozejrzała się w ciemności. Stała na jakimś pustym, zaniedbanym placyku i nikogo nie widziała.
- Tutaj.
Siedział pod butwiejącym, zarośniętym zielskiem płotem, a włosy i brodę miał tak długie i skręcone, że zdawało się, że sam zaraz rozmyje się w chaszczach. Biały, starszy od Skye. Osiemnaście, może dziewiętnaście lat, bardzo chudy. Miał na sobie porwane dżinsy i T -shirt z ziejącym ogniem smokiem. Obok niego leżała w piasku torba. Skręcał sobie jointa.
- Czemu płaczesz?
- Nie płaczę, a zresztą co cię to, kurwa, obchodzi?
Wzruszył ramieniem. Zamilkli na chwilę. Odwróciła głowę, jakby miała coś ważnego do zrobienia lub przemyślenia. Ukradkiem otarła policzki. Wiedziała, że powinna sobie pójść; zboczeńcy i świry zawsze kręcili się koło torów. Coś jednak kazało jej zostać, jakaś beznadziejna potrzeba towarzystwa. Zerknęła na chłopaka. Polizał papierek, skleił, przypalił i wziął długiego sztacha, a potem wyciągnął rękę z jointem.
- Trzymaj.
- Nie ruszam narkotyków.
- Jasne.