(…..) W tym momencie Anna, co sił w nogach, wybiegła z bramy. Prawą ręką włożyła telefon do bocznej kieszeni kurtki (a zakamarków w niej było…– nieskończona ilość), drugą zaś podciągnęła wysoko kołnierz, aby choć trochę osłonić twarz przed deszczem. Miała ostatni zakręt do pokonania i około 50 metrów do domu. Biegła, niczym rozpędzona sarna i nagle odskoczyła jak poparzona. Na samym rogu ulicy niespodziewanie wpadła na jakiegoś mężczyznę w czarnym płaszczu, który prawdopodobnie, tak jak ona, uciekał przed deszczem albo też dokądś bardzo się spieszył. Spojrzeli na siebie w tym samym momencie i w tym samym momencie, z ogromnym poczuciem winy, wypowiedzieli winowajcze „przepraszam”- tłumacząc raz jedno, raz drugie (wchodząc sobie w słowo), że to wszystko przez pośpiech i do tego ten paskudny...deszcz. Nachyliła się obok przystojnego bruneta o iskrzących oczach. Trudno jej teraz było skupić się nad czymkolwiek - jedynie ekscytujący wzrok można było dostrzec w świetle przyćmionych lamp ulicznych - i cały czas
przepraszając, pomagała mu zbierać stertę jakichś, jak się wydawało, ważnych dokumentów…….