Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:03

Sekret Genezis

Sekret GenezisŹródło: "__wlasne
d47u9bz
d47u9bz

27

Rozkładające się zmumifikowane zwłoki dziecka leżały na podłodze. W powietrzu unosił się gnillny odór. Nad posągami i regałami muzealnych podziemi migotały gołe żarówki. Zbliżający się mężczyźni byli wielcy, uzbrojeni i wściekli. Robowi wydawało się, że poznaje kilku robotników pracujących na wykopaliskach. Kurdowie. Wyglądali na Kurdów.

Do pomieszczenia prowadziły tylko jedne drzwi. A drogę do nich zagradzało ośmiu albo dziewięciu mężczyzn. Niektórzy mieli broń palną: stary pistolet, śrutówkę, nowiuteńką strzelbę myśliwską. Reszta trzymała w dłoniach duże noże, jeden tak wielki, że wyglądał jak maczeta. Rob posłał Christine przepraszające, żałosne spojrzenie. Uśmiechnęła się smutno, z rozpaczą. Potem stanęła przy nim, wyciągnęła rękę i uścisnęła mu dłoń.

Zostali pojmani i rozdzieleni. Mężczyźni chwycili Roba za kołnierz, Christine za ramiona. Największy z nich, ewidentnie przywódca, zerknął w boczny korytarzyk na rozbitą amforę i budzące litość małe zwłoki z dziwną sączącą się cieczą. Syknął na kamratów. Od głównej grupy natychmiast oddzielili się dwaj Kurdowie i weszli do korytarzyka, przypuszczalnie żeby zlikwidować ślady, zająć się ohydną kupką gnijącego ciała.

Rob i Christine zostali wyprowadzeni z podziemi. Jeden z mężczyzn przycisnął Robowi pistolet do policzka. Zimną lufę czuć było smarem. Dwaj inni brutalnie trzymali Christine za nagie ramiona. Pochód zamykali wysoki mężczyzna ze strzelbą myśliwską i kilku jego towarzyszy.

d47u9bz

Dokąd ich zabierali? Rob wyczuwał, że Kurdowie także są przerażeni, może równie mocno jak on i Christine. Ale wyczuwał też determinację. Prowadzili ich wzdłuż długich rzędów pustynnych potworów, rzymskich generałów i kananejskich bogów burzy. Obok Anzu, Isztar, Nimroda.

Weszli po schodach do głównej sali muzeum. Christine dzielnie przeklinała po francusku. Roba zalała fala uczuć opiekuńczych i wstydu. To on tu jest mężczyzną. Powinien coś zrobić. Być bohaterski. Kopnięciem wytrącić Kurdom noże z dłoni, powalić ich na podłogę, chwycić Christine za rękę i uratować, wydostać stąd, wyprowadzić na wolność.

Ale rzeczywistość wyglądała inaczej. Prowadzono ich niczym pojmane zwierzęta, wolno, ale metodycznie, na pewien los. Czyli... dokładnie na jaki? Czy to jest porwanie? Pokazówka? Czy ci mężczyźni są terrorystami? Co się tak naprawdę dzieje? Rob miał nadzieję, że może jakimś cudem mają do czynienia z policjantami. Ale w głębi duszy wiedział, że nie. Niemożliwe. To nie wyglądało na policyjne zatrzymanie. Napastnicy nie sprawiali wrażenia niewiniątek, wyglądali złowrogo, może nawet na morderców. Przed oczyma stanęły mu obrazy z egzekucji, ścinanie głów. Twarze tych wszystkich nieszczęśników w Iraku, Afganistanie i Czeczenii. Przyciskanych do ziemi. Nóż przecinający chrząstkę i tchawicę. Zdekapitowane ciało tryskające powietrzem i krwią, a potem padające bezwładnie na ziemię. Allahu Akbar. Allahu Akbar. Ziarnisty obraz w Internecie. Makabra. Ofiara z ludzi składana na oczach milionów za pośrednictwem sieci. Christine nadal klęła. Rob opierał się i wił, ale mężczyźni trzymali go mocno. Nie miał szans zostać
bohaterem. Mógł tylko krzyczeć.

– Christine? – zawołał. – Christine?!

d47u9bz

Zza pleców usłyszał:

– Tak.

– Nic ci nie jest? Co...

Na jego wargach wylądowała pięść. Poczuł, jak usta wypełnia mu gorąca, słona krew. Ból był przeszywający, nogi się pod nim ugięły.

Naprzeciwko niego stanął przywódca. Uniósł krwawiącą głowę Roba i rzucił:

– Nie mówić. Nie rozmawiać!

Na jego twarzy nie malowało się okrucieństwo, raczej rezygnacja. Jakby musiał zrobić coś, czego wcale nie chciał robić. Coś naprawdę strasznego.

d47u9bz

Na przykład wykonać egzekucję.

Jeden z Kurdów powoli i ostrożnie otworzył główne drzwi muzeum. Ten widok wywołał w głowie Roba serię wspomnień: ostatnie kilka dziwnych godzin jego życia. Barany zarzynane na uli-cach Şanlıurfy, mężczyźni w odświętnych czarnych spodniach, ukradkowe wtargnięcie do muzeum. A potem niemy krzyk niemowlęcia pogrzebanego żywcem dwanaście tysięcy lat temu.

Stojący przy drzwiach Kurd skinął głową do towarzyszy. Wyglądało na to, że droga jest wolna. – Wsiadać do samochodu, już! – przynaglił ich przywódca.

d47u9bz

Mężczyźni przeprowadzili Roba szybko przez duszny, tonący w blasku księżyca park. Obok powalanego figami samochodu stały teraz jeszcze trzy inne auta. Stare, rozwalone miejscowe rzęchy – na pewno nie były to policyjne radiowozy. Rob poczuł, jak gaśnie w nim ostatnia iskierka nadziei.

Najwyraźniej zamierzali wywieźć ich gdzieś daleko. Może poza miasto. Do jakiegoś odludnego gospodarstwa. Gdzie przykują ich łańcuchami do krzeseł. Rob słyszał już odgłos noża podrzynającego mu gardło. Allahu Akbar. Przegnał tę myśl. Musi zachować przytomność umysłu. Ratować Christine. I siebie dla córki.

Jego córka!

d47u9bz

Poczucie winy dźgnęło mu serce niczym szklany sztylet. Jego Lizzie! Nie dalej jak wczoraj obiecał jej, że za tydzień będzie już w domu. A teraz być może już nigdy jej nie zobaczy. Głupi, głupi, głupi, głupi!

Poczuł na głowie nacisk czyjejś ręki. Chcieli, żeby się schylił, i wsiadł na tylne siedzenie wozu. Opierał się w przeczuciu, że zabierają go na pewną śmierć. Odwrócił się i zobaczył tuż za sobą Christine z nożem przy gardle, ciągniętą do drugiego samochodu. Żadne z nich nie mogło nic zrobić.

I nagle padło gromkie:

d47u9bz

– Stać!

Zamarli. Park zalał potok światła.

– Zatrzymać się!

Blask był oślepiający, ale Rob wyczuwał obecność większej liczby ludzi. Rozległ się dźwięk syren. Czerwone i niebieskie światła. Rejwach. Policja. Czy to policja? Wyszarpnął ramię z uścisku trzymającego go mężczyzny, osłonił oczy i popatrzył w jaskrawe światło...

Kiribali z dwudziestką albo trzydziestką policjantów. Wbiegali do parku. Kucali. Zajmowali pozycje. Celowali. Ale nie byli to zwykli policjanci. Mieli czarne mundury i pistolety maszynowe.

Kiribali krzyczał coś po turecku do Kurdów. A ci się wycofywali. Ten stojący najbliżej Roba upuścił pistolet i podniósł ręce do góry. Christine wyrwała się napastnikom i pobiegła przez par-king w kierunku policji.

Rob oswobodził drugie ramię i także ruszył w kierunku Kiribalego. Na twarzy Turka malowała się bliska pogardzie obojętność. Warknął krótko:

– Chodźcie ze mną.

Poprowadzono ich do nowego bmw zaparkowanego przed terenem muzeum. Kiribali polecił im wsiąść do tyłu, sam usiadł z przodu, odwrócił się i oświadczył:

– Odstawiam was na lotnisko.

– Ale... – zaczął Rob. Z trudem poruszał obolałymi wargami.

Kiribali go uciszył.

– Poszedłem do mieszkania i pokoju hotelowego. Puste. Oba puste. Wiedziałem, że na pewno przyszliście tutaj. Jesteście tacy niemądrzy. Tacy głupi.

Auto pędziło szeroką, oświetloną latarniami ulicą. Kiribali rzucił szybko coś do kierowcy po turecku, który odpowiedział mu posłusznym głosem.

Policjant odwrócił się z powrotem do Roba i spiorunował go wzrokiem.

– W bagażniku macie kilka toreb. Paszporty. Laptopy. Resztę rzeczy wam odeślemy. Dziś wieczorem wylatujecie z Turcji. – Rzucił coś na tylne siedzenie. – Wasze bilety. Do Londynu przez Stambuł. Bez powrotnych. Natychmiast.

Christine zaprotestowała, ale jej głos był niepewny i drżący. Kiribali popatrzył na nią z bezmierną pogardą, potem zamienił z kierowcą jeszcze kilka słów. Samochód jechał teraz przez przedmieścia. Płaska półpustynia była cicha, pogrążona w księżycowej poświacie, nadającej jej odcień zmatowiałego srebra.

Kiedy dojechali na lotnisko, kierowca wyjął z bagażnika ich bagaże W niewielkiej sali odlotów Kiribali patrzył, jak zgłaszają się do odprawy. Wskazał na halę przylotów.

– Spodziewam się, że już was tu nie zobaczę. Jeśli wrócicie, najpewniej zabiją was Kurdowie. A nawet jeśli im się nie uda, ja osobiście wpakuję was do więzienia. Na bardzo długo. – Stuknął obcasami niczym pruski oficer przyjmujący rozkaz, potem rzucił im jeszcze jedno wściekłe, pogardliwe spojrzenie i zniknął.

Rob i Christine przeszli przez bramkę i wsiedli do samolotu. Maszyna kołowała chwilę po pasie, po czym wzbiła się w powietrze. Rob osunął się na fotel, całe ciało pulsowało mu bólem i adrenaliną. Dopiero teraz wszystko zaczynało do niego docierać, dopiero teraz to poczuł: emocje, strach, zajadłą furię. Tak samo czuł się po zamachu bombowym w Iraku. Napinał i luzował mięśnie szczęki. Warga nadal go bolała, jeden ząb miał pęknięty. Starał się uspokoić, ale w głowie huczało mu od kłębiących się w niej myśli. To jeszcze nie koniec. Jest dziennikarzem. Dobrym dziennikarzem. Może to niewiele, ale powinien to wykorzystać. Wiedział, że musi jakoś skanalizować swoją wściekłość, bezsilny gniew, swoją sponiewieraną, poniżoną męskość. Jeśli im się wydaje, że go przestraszą pistoletami i nożami, są w błędzie. Będzie miał swój reportaż. Nie da się zastraszyć. Musiał się tylko uspokoić, choć miał ochotę krzyczeć. Popatrzył na Christine.

I wtedy, po raz pierwszy od chwili kiedy rozbił urnę, odezwała się bezpośrednio do niego.

Cicho, ale wyraźnie powiedziała:

– Kananejczycy.

– Co?

– Tak robili starożytni Kananejczycy. Grzebali swoje dzieci. Żywcem. – Odwróciła się i popatrzyła przed siebie. – W amforach. W dzbanach.

d47u9bz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d47u9bz

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj