Trwa ładowanie...
fragment
02-07-2012 15:50

Sean King i Michelle Maxwell 3. Geniusz

Sean King i Michelle Maxwell 3. GeniuszŹródło: Inne
dmcvoy7
dmcvoy7

Sean King wpatrywał się w widoczny jeszcze w szybko zapadającym zmroku spokojny nurt rzeki. Coś złego działo się z Michelle Maxwell i nie wiedział, jak ma się zachować. Jego partnerka z dnia na dzień wpadała w coraz głębszą depresję, opanowywała ją melancholia. W obliczu narastających kłopotów zaproponował, żeby wrócili do Waszyngtonu i zaczęli wszystko od nowa. Niestety, zmiana otoczenia nie pomogła. Brak pieniędzy i niewiele zleceń w mieście, gdzie panowała duża konkurencja, zmusiły Seana do przyjęcia propozycji pewnej grubej ryby w światku firm ochroniarskich i sprzedania swojej firmy jednemu ze światowych potentatów w tej dziedzinie.
Sean i Michelle mieszkali obecnie w pensjonacie na terenie ogromnej, położonej nad rzeką na południe od Waszyngtonu posiadłości jednego z przyjaciół. Właściwie mieszkał tu Sean. Michelle od kilku dni nie było. Przestała też odbierać telefon. Kiedy pojawiła się po raz ostatni, była tak wykończona, że porządnie ją objechał za prowadzenie samochodu w takim stanie. Gdy następnego ranka wstał z łóżka, już zniknęła.
Przesunął palcem po łodzi Michelle, przywiązanej do knagi pomostu, na którym siedział. Michelle Maxwell była bardzo wysportowana. Zdobyła medal olimpijski w wiosłowaniu, była fanatyczką wszelkich sportów i miała czarne pasy w kilku stylach sztuk walki, które pozwalały jej skopać tyłki różnych facetów w różnorodny, aczkolwiek zawsze bolesny sposób. Tymczasem łódź stała tu przycumowana od czasu, kiedy znaleźli się w tym miejscu. Przestała biegać i nie wykazywała zainteresowania żadnym innym rodzajem aktywności fizycznej. W końcu Sean zaczął naciskać, żeby zasięgnęła porady specjalisty.
– Nie mam chyba wyboru – odpowiedziała wtedy tonem, który go do głębi poruszył.
Wiedział, że jest porywcza i działa instynktownie. To bywa jednak śmiertelnie niebezpieczne. Patrzył teraz na kończący się dzień i zastanawiał się, czy wszystko z nią w porządku. Minęło kilka godzin, Sean nadal siedział na pomoście, kiedy nagle jego uszu dobiegły jakieś krzyki. Wcale nie był zaskoczony, raczej zirytowany.

Podniósł się z wolna i po drewnianych schodkach oddalił od spokojnego nurtu rzeki. Zatrzymał się przed pensjonatem obok dużego basenu i podniósł kij baseballowy i kłębek waty, którą wetknął sobie w uszy. Sean King był potężnie zbudowany, miał sześć stóp i dwa cale wzrostu i ważył ponad dwieście funtów. Niedługo miał skończyć czterdzieści pięć lat, lekko utykał i pobolewało go prawe ramię. Dlatego zawsze nosił ze sobą ten cholerny kij. I kłębek waty. Idąc dalej, zerknął przez płot i zauważył starszą kobietę, która patrzyła na niego z groźną miną.
– Już idę, pani Morrison – powiedział, unosząc swoją drewnianą broń.
– To już trzeci raz w tym miesiącu – rzekła ze złością. – Następnym razem wezwę policję.
– Pani sprawa. Przecież nie robię tego specjalnie.
Podszedł do tylnego wejścia. Dom miał dopiero dwa lata. Właściciele rzadko się pojawiali; woleli latać swoim prywatnym odrzutowcem – latem do posiadłości w Hamptons, a zimą do położonego nad oceanem pałacu w Palm Beach. Nie przeszkadzało to jednak ich nastoletniemu synowi i jego zarozumiałym kolegom regularnie demolować to miejsce. Sean minął kilka porsche, bmw i jednego używanego mercedesa i po kamiennych stopniach wszedł do rozległej kuchni. Mimo waty w uszach docierały do niego dźwięki głośnej muzyki. Każde uderzenie niskich tonów wywoływało skurcz serca.
– Hej! – przekrzykiwał muzykę, przepychając się pomiędzy tańczącymi dziewiętnastolatkami.
– Hej! – wrzasnął ponownie, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Dlatego właśnie przyniósł ze sobą kij baseballowy.
Podszedł do prowizorycznego baru, uniósł kij i jednym pociągnięciem oczyścił połowę baru. Reszta naczyń spadła po drugim ruchu.

Muzyka ucichła, a dzieciaki zwróciły wreszcie na niego uwagę. Nie przejęły się jednak zbytnio, tak były nawalone. Kilka elegancko ubranych młodych dam zaczęło chichotać, a grupka rozebranych do pasa chłopców zacisnęła gniewnie pięści.
Inny dzieciak, wysoki i krępy, z kędzierzawymi włosami, wbiegł z rozpędem do kuchni.
– Co tu się, do cholery, dzieje?! – Zatrzymał się, a jego wzrok spoczął na zdemolowanym barze. – Do diabła, King, zapłacisz za to!
– Nie, Albercie.
– Mam na imię Burt!
– Dobrze, Burt, sprowadźmy tu twojego ojca i przekonajmy się, co o tym myśli.
– Nie możesz tu ciągle przyłazić i nam przeszkadzać.
– Masz na myśli: chronić dom twoich rodziców przed zdemolowaniem przez bandę bogatych dupków?
– Hej, nie podoba mi się to, co mówisz – zaprotestowała dziewczyna, chwiejąca się na swoich czterocalowych szpilkach, ubrana tylko w sięgający tyłka T-shirt, który nie pozostawiał niczego wyobraźni.
Sean spojrzał na nią.
– Naprawdę? A co konkretnie: bogaty czy dupek? ? propos, w tym stroju widać ci cały tyłek.
Sean odwrócił się do Alberta.
– Pozwól, że ci coś wyjaśnię, Burt. Twój ojciec upoważnił mnie do zrobienia tu porządku za każdym razem, kiedy uznam, że tracisz kontrolę.

dmcvoy7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dmcvoy7