Na zatłoczonych arteriach, które prowadziły do serca Amsterdamu, dobiegał końca pełen udanych interesów dzień pracy. Na ulicy Chlebów piekarze zamykali swoje sklepy, sprzedawcy serów w ulicy Serów kroili ostatnie na dziś plastry goudy i edamskiego, a na ulicy Noży rzeźnicy czyścili ostrza swoich narzędzi, którym to miejsce zawdzięczało swą nazwę.
Prawie nikt nie zwrócił uwagi na chłopca o drewnianej nodze, który zatrzymał się i spojrzał na posępny dom na przeciwległym rogu. Czarny szyld z pięcioma złotymi monetami oznajmiał wszem i wobec, że jest to dom lichwiarski– bank. Wszędzie, na całej ulicy okna świeciły słabym blaskiem; większość przesłonięta była prostymi, drewnianymi okiennicami, przydającymi budynkom pozoru warownych fortec. Wyższe piętra pochylały się i ciężko wsparte na parterach, mrugały nad ciemnymi, mocnymi drzwiami, które prowadziły do wewnątrz prosto z bruku.
Hobe oparł się wygodniej na kuli i poprawił księgi rachunkowe, które ściskał pod pachą. Odczekał, aż przetoczy się obok niego rozklekotany wózek i już miał przejść na drugą stronę ulicy, gdy ktoś bez uprzedzenia odtrącił go na bok.
– Nie możesz patrzeć, dokąd idziesz? – rzucił przez ramię mężczyzna z dziwnym akcentem. Nieznajomy przeszedł na drugą stronę ulicy. Widać było, że się spieszy, przepychał się wśród przechodniów, z rzadka tylko przepraszając ponurym głosem. Był niski i otyły. Na głowie miał wysoki kapelusz człowieka interesów, ozdobiony z przodu srebrną klamrą. W dłoni trzymał latarnię. Pod pachą drugiego ramienia dźwigał skórzaną teczkę. Podszedł do drzwi domu lichwiarza i zatrzymał się dla nabrania tchu. Zaraz potem załomotał w drewno zaciśniętą pięścią.
Pomiędzy żelaznymi okuciami uchyliło się niewielkie okienko i zza ciężkich, czarnych wrót wyjrzało niespokojne oko.
– Otwieraj, Goltz! – rzucił mężczyzna. – Nie poznajesz Władimira Jentkowa? Wzrok żeś postradał?
Klapka się zatrzasnęła, rozległ się dźwięk obracanego w zamku klucza i odciąganego rygla, po czym drzwi otworzyły się do wewnątrz.
– Pan Jentkow! – przywitał się Goltz. – Cóż za niespodzianka.
Władimir Jentkow odsunął na bok starego sekretarza.
Po chwili wahania do środka wśliznął się także i Hobe.
– Powinien pan był się wcześniej umówić – zauważył Goltz – ale zaraz sprawdzę, czy… – To nie będzie potrzebne – przerwał mu Jentkow. –Przybywam w sprawie nie cierpiącej zwłoki.
Goltz wpadł w pułapkę otwierającą się pomiędzy koniecznością zaryglowania frontowych drzwi i powstrzymaniem potężnego Rosjanina od przedarcia się dalej za wyłożony boazerią przedsionek. Zanim zamknął drzwi, było już za późno. Jentkow zdjął kapelusz, podał go Hobemu i minął drzwi w dębowej ścianie, bez zapowiedzi wkraczając do przyległego pokoju.
– Ale ja przyniosłem księgi, proszę pana – oznajmił Hobe ,starając się zwrócić uwagę zakłopotanego sekretarza.
Goltz zignorował drugiego z gości, pozostawiając chłopaka żonglerce kapeluszem, księgami i kulą, z którymi zasiadł na ławce i zaczął po raz kolejny tego dnia czekać, aż starsi poświęcą mu choć chwilę.
Tymczasem Władimir Jentkow stał już w kantorku.
Zmarszczył nos i rozejrzał się dokoła.
– Dlaczego wszyscy lichwiarze pachną tak samo? – mruknął.
Miał nawyk mówienia do siebie po rosyjsku.
Dolna część okien po obu stronach pokoju przesłonięta była okiennicami. Paliły się latarnie. Jentkow z zainteresowaniem rozejrzał się po kątach pokoju. Jego wzrok przez chwilę spoczywał na dużym, żelaznym kufrze na pieniądze, po czym przeniósł się na półki i do biurka. Tam przyjrzał się obrusikowi w szachownicę, delikatnej wadze, kałamarzowi i przybornikowi na gęsie pióra, po czym wreszcie spojrzał w twarz osobie siedzącej za biurkiem.
Uniósł brwi i przesunął językiem po wargach.
– Aj, jej, jej – zaciągnął z rosyjska. – U nas niewielu bankierów wygląda jak ty!
Jade van Helsen była osobą wystarczająco ostrożną i opanowaną, by nie okazać po sobie nawet śladu zaskoczenia nagłym wtargnięciem Jentkowa.
– Wszystko w porządku, Goltz – powiedziała na widok spłoszonej miny sekretarza. Odłożyła pióro i oparła się wygodniej na krześle. – Panie Jentkow, pana widok to prawdziwa niespodzianka!
– Dlaczego wszyscy to ciągle powtarzają? – zasapał Jentkowi nie czekając na zaproszenie, zasiadł na krześle przed biurkiem.
Goltz opiekuńczo stanął w cieniu przy ramieniu swej pracodawczyni.
– Aj, jej, jej – mruknął znowu Jentkow, spojrzał na dziewczynę i odezwał się po holendersku. – Takie piękne, ciemne włosy! Tak zielone oczy! Może nieco zbyt blada i chuda, ale wszystkiego mieć nie można, nie?
Jade patrzyła mu prosto w oczy. Nie drgnęła jej nawet powieka.
Przybysz zmarszczył czoło.
– Wciąż nosisz żałobę, panienko? Minęło już przecież tyle czasu. Ale rozumiem, że taki jest obowiązek córki? – skinął głową. – Trzeba ci wiedzieć, że ogromnie szanowałem twojego ojca.
– Panie Jentkow, był mu pan winien pieniądze – odparła Jade beznamiętnie. – A teraz jest pan je winien nam.
Jentkow zbył tę informację lekceważącym machnięciem dłoni.
– Cóż znaczy te kilka guldenów wobec prawdziwej przyjaźni, nieprawdaż? – westchnął i pokręcił głową. – Kiedy się dowiedziałem… twój szacowny ojciec… zadźgany w taki sposób. Straszna historia – przetarł twarz chusteczką, opuścił ją i spojrzał na Jade znacząco. – Z drugiej jednak strony, zawód lichwiarza wiążę się z pewnym ryzykiem. Wkrótce sama się o tym przekonasz moja laleczko.
Jade spojrzała ostrzej.
Jentkow zignorował ostrzegawczy sygnał i ciągnął.
– Przysiągłem wtedy, że jeżeli będziesz mnie kiedykolwiek potrzebować, to ci pomogę – zapewnił. – Tak, powiedziałem sobie: Jentkow, jeśli będziesz mógł się na cokolwiek tej biednej dziewczynie przydać, to to zrobisz. Taki jest twój obowiązek – złożył sobie dłoń na sercu. – I oto przybywam.
– I oto pan przybywa – powtórzyła Jade jak echo.
Skinął głową i umościł się wygodniej na swym krześle.
– I teraz to wszystko przypadło ci w spadku – jego wzrok ponownie spoczął na żelaznym kufrze w kącie kantorka.
Oblizał wargi i z trudem oderwał oczy od ciężkiej skrzyni.
– Masz tylko siedemnaście lat, a już zarządzasz tak wielkimi pieniędzmi. Aj, jej, jej, gdyby nie pani Jentkow i sześć małych Jentkowiątek, sam bym wziął cię za żonę.
Nastąpiła długa chwila ciszy. Stało się jasne, że Rosjanin oczekuje, iż Jade uprzejmie i ochoczo skomentuje jego nadzwyczaj wspaniałomyślną uwagę. Dziewczyna jednak milczała.
Kupiec poprawił się w miejscu, spojrzał nieco mniej pewnie, rozejrzał się, zakaszlał i uznał, że musi się napić.
– Słyszałem, że przed śmiercią twój ojciec zainwestował w kawę – powiedział. – Filiżanka by mi nie zaszkodziła…a może też coś mocniejszego. Chyba tyle możesz zrobić, laleczko, dla człowieka, którzy przybywa z pomocą z tak daleka.
– Pan pozwoli, że dwie sprawy postawię jasno – odezwała się Jade, miotając spojrzeniami twardymi jak kamienie. – Po pierwsze, nie jestem niczyją laleczką. Po drugie, nie potrzebuję pańskiej pomocy. Mógłby więc pan przejść do rzeczy i wyjaśnić powód swej wizyty?
Kupiec się wyprostował.
– Widzę, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, panienko van Helsen – rzucił nerwowo. – Nie zwlekając, przejdę więc do rzeczy. Jak panience wiadomo, zajmuję się przewozem towarów. Mam klienta z pełnym zboża magazynem w Tallinie. A panienka dysponuje statkiem.
– Prowadzimy bank. Nie zajmujemy się wynajmem żaglowców– przypomniał oschle Goltz. Ta uwaga nieco poirytowała Jentkowa.
– Uważacie mnie za głupca? Ja mam uszy otwarte. Twój ojciec pozostawił ci w testamencie zarząd nad Kompanią Handlową „Kwadrant”. Dzięki czemu to ty decydujesz o tym, co dzieje się z „Draco” – urwał i spojrzał na Jade przeciągle.
– Pytanie brzmi, czy decydujesz też o losie Adama Windjammera. I to właśnie chciałem wyjaśnić.
Następnego ranka do frontowych drzwi nagląco załomotała czyjaś pięść: głuchy stukot zakłócił senną atmosferę poranka i rozniósł się echem po nowym, pięknym domu Windjammerów, stojącym nad kanałem Keizersgracht.
Adam dopiero co zasiadł do śniadania. Przerwał posiłek z widelcem w ręku i zatkniętą za lniany kołnierz chustką chroniącą jego bluzę z dobrej wełny. Matka uciszyła obie młodsze siostrzyczki chłopaka. Zbliżyły się czyjeś kroki. Ktoś uprzejmie zapukał, drzwi uchyliły się do wewnątrz i do jadalni wprowadzono Hendrika Honthorsta. Gość trzymał kapelusz w dłoni.
– Przepraszam, że przeszkadzam przy stole, madame –zdyszany poprosił Mary Windjammer o wybaczenie, skinął głową obu bliźniaczkom i zwrócił się do Adama. – Otrzymałem wiadomość z ulicy Noży, paniczu. Hobe przyniósł ją jeszcze wczorajszej nocy, po tym, jak zaniósł tam księgi z miesięcznym raportem. Zostaliśmy wezwani na spotkanie, które ma się odbyć na pokładzie „Draco”.
– Spotkanie? – Adam wyrwał chustkę zza bluzy i zerwał się na równe nogi. – Z nią? Honthorst przytaknął skinieniem.
– Panienka van Helsen nalega na osobiste stawiennictwo panicza.
Adam spojrzał na matkę.
– Słyszysz to, matko? Mówiłem, że tak się w końcu stanie. Od dawna wiedziałem, że Jade przejrzy wreszcie na oczy!
Honthorst rzucił niepewne spojrzenie w stronę Mary Windjammer, po czym znów powrócił wzrokiem do Adama.
– Może tak gwałtowne rozbudzanie nadziei nie jest najlepszym pomysłem, paniczu Adamie?
– Och, tam! Zawsze mi pan tylko powtarza, żebym był ostrożny, panie Honthortst. – Adam zaśmiał się nieco sztucznie.
– To na pewno chodzi o wiadomość, na którą tyle czasu czekam. Jade wreszcie zrozumiała, że statki i handel nie są jej domeną i chce mi sprzedać udziały w spółce.
W natłoku myśli, które pojawiły się nagle w jego głowie, śniadanie zaginęło bez reszty. Chłopak przebiegał wszystkie ewentualności, poddając się rosnącej ekscytacji. Gdyby udało mu się odzyskać kontrolę nad „Draco”, mógłby zaciągnąć na statek odpowiednią ilość marynarzy. Przy odrobinie szczęścia i dużej ilości ciężkiej pracy w ciągu miesiąca mogliby wypłynąć ku Amerykom.
– W Indiach Zachodnich kończy się już pora deszczowa– zauważył Adam. – Mógłbym popłynąć na pokładzie „Draco” z flotą handlową. To mogłoby się udać, matko.
– Jesteś za młody, by brać na siebie taką odpowiedzialność, Adamie – zaprotestowała Mary Windjammer.
– Kiedy mój ojciec poprowadził jako kapitan swój pierwszy żaglowiec, nie był wiele starszy ode mnie – odparł rozgorączkowany Adam. – To mógłby być dla rodu Windjammerów nowy początek – nagle zdał sobie sprawę, że wszyscy na niego patrzą i urwał.
Hendrik Honthorst przeczesał dłonią rzadkie włosy na głowie i westchnął.
– Czy obieca mi pan coś, paniczu? – spytał. – Bez względu na to, co wydarzy się na tym spotkaniu – bez względu na to, co powie panienka Jade, proszę starać się zachować trzeźwość umysłu. Adam wybuchnął śmiechem.
– Tracimy tylko czas!
Bo co mogła powiedzieć Jade van Helsen takiego, by mógł tę trzeźwość stracić?
– Nigdy! Nie ma mowy! Nie zgadzam się! – krzyknął wściekle Adam, zrywając się gwałtownie z miejsca. – Jade! Nie możesz mi tego zrobić! „Draco” należy do mnie! Jest mój, rozumiesz?! Mój!
Zignorował błagalne spojrzenia Hendrika Honthorsta i rzucił gniewnym spojrzeniem ponad stołem do miejsca, w którym pod oknami na rufie siedziała Jade van Helsen. Na ten wybuch furii dziewczyna odpowiedziała spokojnym wzrokiem. Następującą po nim ciszę, mąciło jedynie chlupotanie wody zderzającej się z burtami i łagodnym skrzypieniem drewna. „Draco” niespokojnie kołysał się u brzegu.
Goltz grzecznie odkaszlnął i podjął w miejscu, w którym przerwał mu chłopak.
– Jak panie i panowie widzicie z dokumentów przed sobą– odezwał się do osób zebranych przy stole w Długiej Kabinie – panienka van Helsen przekonała pana Jentkowa do zawarcia umowy na jak najkorzystniejszych dla nas warunkach. Otrzymałem też od niej polecenie, by zwrócić państwu uwagę, że jest to jedynie pierwsza z serii podobnie zyskownych umów.
Władimir Jentkow splótł ręce na piersi tak, że groziło to rozpęknięciem się jego płaszcza i oparł się wygodniej, z zainteresowaniem obserwując reakcję Adama. Palce chłopaka niczym ptasie szpony próbowały się wbić w blat stołu. Poczuł na przedramieniu uspokajający dotyk matczynej dłoni. Hendrik Honthorst szeptem błagał go o zachowanie spokoju, o to by usiadł i wysłuchał do końca słów sekretarza Jade. Adam odmówił.
– Tallin to bałtycki port! – wymierzył w Goltza oskarżycielski palec. – On mówi o handlu zbożem!
– Owszem, o tym właśnie mówię, paniczu Windjammer –zgodził się Goltz. – Niewielkie ryzyko i zacny zysk. W odróżnieniu od handlu z Amerykami, który jest o wiele bardziej niebezpieczny zarówno dla statków, jak i dla ich załóg.
Słysząc to, Turek Ahmed skinął potakująco głową. Tak samo uczynili inni zebrani przy stole pomniejsi akcjonariusze„Kwadrantu”. Adam poczuł głębokie upokorzenie.
– Ale mówimy przecież o „Draco” – odezwał się właśnie do nich. – To nie jest jakaś zbożowa barka z Hoorn! Ten statek został zbudowany, by pływać po dalekich oceanach. Każdy wie, że to jeden z najlepszych galeonów Amsterdamu. To moja rodzina zaprojektowała ten żaglowiec. To my go zbudowaliśmy. Miał być okrętem flagowym naszej Gwiezdnej Floty. Moim i tego statku przeznaczeniem jest pływać po szerokich, otwartych morzach i oceanach i dokonywać wielkich odkryć – spojrzał smętnie na Jade – a ty, ty chcesz pozwolić Jentkowowi, by użył tego okrętu do przewożenia zboża z Moskwy!
Znów zaległa cisza.
Jade nawet nie próbowała tłumaczyć się ze swojej decyzji.
W zastępstwie dziewczyny odezwał się Goltz.
– Wydaje się, że panicz Windjammer zapomniał już, jaki los spotkał ostatnią flotę, którą jego ród wysłał na krańce świata.
Niektórzy z obecnych wybuchnęli śmiechem.
Hendrik Honthorst pociągnął Adama za rękaw.
– Proszę, młody panie – rzucił błagalnym szeptem – proszę nie zapominać, o co prosiłem… – Ale ona próbuje odebrać nam „Draco”! – syknął Adam.– Wybrała już nawet kapitana, a przecież wszyscy doskonale wiedzą, że kapitanem mógłbym z powodzeniem zostać ja.
– Moja pani nie wątpi w pańskie zdolności żeglarskie, paniczu Windjammer – wtrącił Goltz. – Ona pamięta o pańskim rejsie do Ameryk i z powrotem, wraz z kapitanem Lucasem. Ale tu potrzebny będzie dowódca o większym doświadczeniu. Obecny tu kapitan Mersu przez wiele lat służył jako kapitan na pokładach żaglowców Kompanii Moskiewskiej i doskonale zna Bałtyk.
Pozostali pokiwali głowami, po czym z uznaniem spojrzeli na starzejącego się już żeglarza, który sztywno siedział przy krawędzi stołu. Adam czuł, jak goreje w nim wściekłość. Oblał go rumieniec. Rozpoczął się na twarzy i gorącą falą uderzył wprost do mózgu. Nagle ujrzał przed oczyma czerwoną mgłę. Spojrzał przez nią na Jade. Zacisnął pięści i postąpił ku niej o krok. Wtedy z miejsca poderwała się jego matka i zastąpiła mu drogę.
– Adam! – rzuciła ostro. – Proszę cię! Zachowaj choć resztki rozsądku!