Trwa ładowanie...
fragment
15-10-2015 14:05

Saga o jarlu Broniszu 1. Zrękowiny w Uppsali

Saga o jarlu Broniszu 1. Zrękowiny w UppsaliŹródło: Inne
d3qqgtc
d3qqgtc

Zrękowiny w Uppsali O zmierzchu mgła wiosenna spowiła wyspę Wołyń nieprzejrzystym tumanem. Pełznąc od pomorskiego brzegu po dziwneńskiej fali, wspinała się na ostrokół, wsiąkała przez kraty bram strzegących wjazdu do jomsborskiej twierdzy, powlekała bielmem pstre kadłuby okrętów znieruchomiałych w zaciszu przystani. Gdy mglisty opar wzbił się ponad wierzch Srebrnego Wzgórza, tłumiąc barwność zorzy wieczornej, świat utracił wymowę swych kształtów: jednaki ponad ziemią, nad morzem, pod niebem legł w sennej ciszy. Spały piaski wybrzeża lizane językami zamierających fal.

Bronisz tracił cierpliwość. Gotowy na znak powitania wystąpić godnie w roli przyjmowanego, czekał oto na próżno i w oczekiwaniu wyczerpywał spokój tak potrzebny godności poselskiej. Cóż u licha! Przecież trębacz wyraźnie okrzyknął, kogo przywiozła szczecińska łódź! Widocznie straże źle wyrozumiały, bo gdzieżby śmieli jomsborczycy narażać na czekanie u wrót swej warowni namiestnika króla Bolesława...

Bronisz sapnął z gniewem i przysiadł na bocznej ławie, a tak ciężko, że łódź gibnęła się, powodując zamieszanie wśród wioślarzy . Zaspany Wromot o mało nie upuścił rogu, który zaciskał w garści, oczekując, rychło pan rozkaże mu otrąbić ponownie swe przybycie. Na Bronisz u nie było znać zmęczenia, ale Wromot gonił już resztkami sił. Rad byłby jak najprędzej spocząć na miękkich skórach przy dymiącej misie. W ciągu czterech dni przebyli konno drogę z Poznania do Szczecina i wprost z siodeł przenieśli się na twarde deski tej chybotliwej skorupy.

Bronisz starał się opanować wzrastający w nim gniew. Nie lubił okazywać swych uczuć podwładnym, a miał ich tu, prócz swojaka Wromota, samych obcych, przewoźników pogan. Przed chwilą dopiero, po okrzyknięciu strażom przybycia, dowiedzieli się, kim jest ten olbrzymi milczący woj, któremu wiosłowali. Chociaż imię posła nie padło, domyślali się, że to sam Bronisz. Znali go nie od dzisiaj ze słyszenia. Wśród pogan słowiańskich na Pomorzu opowiadano o nim dziwy: że to prawa ręka króla Bolesława, krewniak Piastów i chociaż chrześcijanin, tak sławny wiking, iż nikt prócz Olafa Tryggvasona nie mógł się z nim mierzyć w wojackiej sprawności. Normanowie bali się go ponoć i słuchali jak samego króla.

Wioślarzom ninie oczy na wierzch wyłaziły , by mu się we mgle przyjrzeć jak najlepiej. Dziwiło ich, że zachowuje się nie tak, jak wedle ich mniemania potężny mąż powinien. Zamiast kląć, trąbić, grozić opieszałym strażom, Bronisz rozsiadł się na ławce i zapatrzył w zamyśleniu na słabo widny kształt strażniczej wieży . Teraz dopiero zauważył brak tam zwykłego ognia, znaku czuwania załogi. Ogień ten płonął niezmiennie od lat, ustanowiony przez Palnatokego, założyciela Związku Śmiałych Żeglarzy Jomskich. Dlaczego dzisiaj nie płonie? Chciał to Bronisz odgadnąć i uzgodnić z niepokojącymi wieściami, które go tutaj z Poznania przygnały w nagłym poselstwie.

d3qqgtc

Niedobrze zapowiadał się ów rok świadectwem wróżby i zaszłych wypadków. Gadano, że w Krakowie pewna dziewka urodziła dziecko o dwóch głowach, a w jeziorze Gopło znów ktoś widział olbrzymiego węża. Podczas wiosennej zarazy tylu znacznych ludzi pomarło! Wojna z pogaństwem nadłabskim też zapowiadała się groźnie, a ostatnio dziwny postępek Eryka szwedzkiego pogmatwał sprawy normańskie. Kupiec Mazon z Wołynia doniósł Poznaniowi, że Eryk, pogromiwszy Danów pod Hedeby, zamiast dalej ścigać i wygnać Swenda z Jutlandii, nagle zwinął obóz i powrócił w popłochu do Szwecji. Danowie widząc, co się stało, na wszystkich wyspach chwycili za broń i okrzyknęli Swenda Widlobrodego swym zwycięskim królem. Wobec tego jomsborczycy, którzy mieli Szwedom w Danii pomagać, pozostawieni własnemu losowi powrócili bez łupów prawie do swej warowni. Obrotny Swend podburzył na Sasów pogan słowiańskich. Cesarz rzymski Otto właśnie szykował się przeciwko nim na wyprawę. Bolesław polski miał mu towarzyszyć. Planowali, że uderzą od Hamburga na
Szleję, popalą grody Obodrytów, a na ostatek oblegną lutycką Retrę, w czym mieliby ich wesprzeć jomsborczycy, wykonawszy od morza przez rzekę Pianę wypad na gród Dymin.

Na wezwanie do podobnego współdziałania goniec Sigvaldiego odpowiedział, że trudno jomsborczykom zebrać potrzebne siły, ponieważ goszczący u nich Olaf Tryggvason gromadzi olbrzymie środki wojenne, zmawia ku sobie nawet statki jomsborczyków i gotuje się do jakiejś wielkiej a tajemniczej wyprawy . Goniec ów w pełni potwierdził złe wieści o dziwnym zachowaniu się króla Eryka szwedzkiego.

Król Bolesław tak przejął się tymi nowinami, iż odwołał Bronisz a z wyprawy cesarskiej. Poruczając mu swój pierścień na znak szczególnej władzy, wysłał go na Pomorze, by tam, zbadawszy na miejscu, co trzeba, zarządził wszystko w celu zabezpieczenia sojuszu polsko-szwedzkiego i dopilnowania spraw siostry królewskiej, Świętoslawy-Sigrydy, żony Eryka Zwycięzcy.

Miał więc Bronisz dość powodów, by niepokoić się tym, co zastanie w warowni jomsborskiej. Nie był tu już od roku, choć nieraz dopraszał się u króla, by go wysłano na Pomorze. Czuł, że po ostatniej klęsce jomsborczyków w Norwegii powaga Sigvaldiego, który nie został jeszcze zatwierdzony jako jarl warowni, musiała mocno podupaść wśród wikingów. Olaf Tryggvason, mimo że już od pięciu lat zrzekł się jarlostwa, zimował tu ciągle i krążył niby orzeł pomiędzy krukami, pociągając ku sobie co śmielszych wojowników. Gudmund, dawny druh Palnatokego, wyrażnie nie sprzyjał Sigvaldiemu. W kotle normańskim z drobniejszych zamieszek tworzyły się nieraz groźne zawieruchy. Ponoć szczęście ostaje przy silniejszych, a Bolesław w sojuszu z cesarzem rozporządzał olbrzymią potęgą, chcąc jednak mieć spokój na Pomorzu, powinien był mocno w garści trzymać jomsborski skobel. Bez niego grody nad Zatoką Szczecińską i Kołobrzeg, i wyspa Bana niepewne były. Na dziś dla spokoju wystarczyłaby Broniszowi pewność w stosunku do Olafa
Tryggvasona.

d3qqgtc

Chociaż, zdawało się, tak oddany Piastom, szczególnie królowej Sigrydzie szwedzkiej, chociaż zaprzysiężony druh Bronisza, odkąd ochrzcił się - przestano go rozumieć. Wiadomo, że chrzest dziwnie pogan odmienia, ale jak mógł odmienić się szalony Olaf? Co planuje na jutro? Jaką wyprawę zamierzał w tajemnicy przed Sigvaldim, choć jego ludzi ściąga ku sobie? Kiedy wyruszy na morze? A może już wyruszył? Może ta cisza w warowni, brak odezwania straży znamionuje, że Olaf już wypłynął, pozostawiając za sobą śmiertelne milczenie pobojowiska... Brednie zmęczonej głowy! Bronisz wstrząsnął się, aż rosa osiadła na odzieży rozprysła dokoła.
- Wromot! Podaj róg!

Gromki rozkaz niby smaganie bicza ożywił otępiałych wioślarzy. Łódź zachybotała się. Wromot, podchodząc od dzioba, dwa razy upadł. Gdy róg podawał, uśmiechnął się drwiąco. Wiedział, że Bronisz nie umie dobrze grać. Istotnie, dźwięk był mocny i długotrwały, ale bardziej podobny do ryku wściekłego zwierza niż do poselskiego pozwu. Zagrzmiał i prze- brzmiał, zgłuszony szumem fal.

Załoga skupiła się w nadsłuchiwaniu spodziewanej zza krat odpowiedzi. Wciąż słychać było jeno okrężny chlupot wody trącający burtę i beznadziejny stęk bałwanów przybrzeżnych. Mgła zgęstniała, że mógłbyś ją wiosłami krajać. Wilgotny opar rozprzestrzenił się wszędy, a tak zlał z otoczeniem, iż nie wiadomo było, czy to niebo opadło na wodę, czy też morze nabrzmiało aż ku niebu. Fale mlaskają o wiosła, siurpają przelewając się przez żebra kraty, szumią w nieprzejrzanej dali nudnym ciągiem. Bronisz z litościwą uwagą spogląda na wioślarzy. Jak nieruchome pnie warują na ławach; tylko ramiona zrośnięte z drągami wioseł ruszają im się czujnie w miarę oddechu fali. Ci muszą czekać cierpliwie w posłusznym milczeniu.

d3qqgtc

Doczekali się wreszcie: znany klekot na walcu zawory wydarł im z piersi głębokie westchnienie ulgi. Równym pchnięciem wioseł cofnęli łódź, a wraz zaskrzypiały liny i z trzaskiem a chlupotem olbrzymia krata dżwignęła się ku górze. Wynurzała się z wolna, ociekając strumieniami, aż zawisła bez ruchu, dość wysoko, by stojący na łodzi mogli spodem bezpiecznie przepłynąć. Bronisz, ilekroć przesuwał się pod nią, nie mógł opędzić się od myśli, co by się stało z człowiekiem na łodzi, gdyby nań niespodzianie opadła taka krata. Szczęśliwie i tym razem dotrwała na wysokości do właściwego czasu, lecz tuż za nimi spadła ze zgrzytem i bluzgiem, wbijając ciężar ostrych kłów aż do dna morskiej gardzieli. W porcie powierzchnia wód leżała martwo, toteż wiosła nurzały się bezgłośnie, pchając łódź wzdłuż zachodniego wału. Broniszowi kierunek ten wydawał się niejasny; pamiętał bowiem, że pomost grodowy znajduje się na prawo od wjazdu. Zdawało mu się też, że we mgle ktoś wołał na nich, a sternik zaraz potem przynaglił wioślarzy do
szybkości. Dostrzegając to, usłyszał za sobą od rudla stłumiony głos:
- Tu kierujemy, kneziu, byś najpierw obejrzał sobie statki Olafa, które przemycają się tajemnie po nocach. Ale osłoń nas swoim rozkazem, byśmy żywi powrócili do domów.

Bronisz poklepał sternika po ramieniu, dając tym znak, że pochwala jego przedsiębiorczość. Szybko powstał, przeskoczył przez toboły, odsunął Wromota i usadowiwszy się przy dziobie, skupił się w przepatrywaniu mgły . Zdawało mu się, że już coś dostrzega. Nagle wstecz wsparte wiosła zahamowały bieg łodzi, w sam czas, by nie zderzyła się z kadłubami okrętów.

Długi ich, ścisły szereg gubił się w zasięgu spojrzenia. A nie były to tylko statki jomskie i słowiańskie, często tu goszczące, odkąd Rana i Wołyń podlegały polskiej zwierzchności. Większość miała znaki obce: waregskie, fińskie, islandzkie. Stały w pogotowiu, z żaglami na masztach zwiniętymi, pełne sprzętu grubiejącego pod nakryciem płacht. Na każdym zaś czuwała zbrojna straż.

d3qqgtc

Wioślarze, zgodnie z ciekawością Bronisza, pędzili łódź wzdłuż przed szeregiem dziobów, aż przy sposobnym odstępie wpłynęli między okręty, które jak wnet sprawdzono, stały dwoma rzędami. Na brzegu panował ruch. Błyskały światła, kręcili się ludzie, jedni poświecając żagwiami, inni znosząc ładunek i oręż. Z najbliższe go pokładu zabrzmiała ku nim brytyjska mowa. Bronisz domyślając się, gdzie może kończyć się szereg, obliczył, że stoi tu około ośmiu tuzinów statków Olafa. Zadowolony z tego, co obejrzał, kazał swoim wycofać łódź na wolną toń. Ledwo tam wypłynęli, wnet zdybał ich portowy stateczek, krążący z ogniem w koszu po mgle w poszukiwaniu tak nagle przepadłego królewskiego posła.

Na okrzyki hucznych pozdrowień Bronisz nie okazał się niewdzięczny. Stłumił już gniew w sercu i opanował wzrastającą nieufność. Ci prości wikingowie nic przecież nie wiedzieli, co wodzowie knują. W króciutkiej drodze do głównego pomostu zdążył się od nich dowiedzieć, że dziś właśnie Olaf Tryggvason wydaje wielką pożegnalną ucztę dla braci jomskich. Cały dzień z Wołynia zwożono na ten cel najprzedniejsze mięsiwa, owoce i trunki. Olaf sam ponoć jeszcze nie wie, dokąd wyruszy, na jakim tronie osiądzie, ale to pewne, że przygotował królewską wyprawę i po królewsku chce żegnać starych przyjaciół.

Na pomoście oczekiwał ich Sigvaldi w otoczeniu starszyzny. Pochodnie oświetlały miejsce do widna. Bronisz odczekał, aż łódź umocowano, po czym jakby nie dostrzegając zaciekawionej nim świty, zajął się spokojnie wynoszeniem na brzeg swych tobołów; rozdzielił je do dźwigania pachbłkom, polecił swego sternika i wioślarzy opiece portowej, i dopiero z tym się uporawszy, zwrócił się do Sigvaldiego. Stanął przed nim i - milczał. Powitanie zapowiadało się dość osobliwe. Sigvaldi nie dał się tym zbić z tropu, choć ogarnęły go niedobre przeczucia. Podniósł zwyczajem miejscowym gołą dłoń ponad głową i wygłosił w imieniu braci jomskiej formułę powitania dostojnych gości. Bronisz mógł odpowiedzieć podobnie, lecz postąpił inaczej i ku zdziwieniu obecnych, obyczajem zwierzchnika królewskiego, położył prawicę na ramieniu jarla. Sigvaldi odczuł, że dłoń ta ugniotła go mocniej, niżby tego wymagało przyjazne pozdrowienie. Bronisz ciężką miał dłoń i ciężkim głosem wypowiedział pierwsze zdanie:
- W imieniu króla Bolesława pozdrawiam cię, Sigvaldi, synu Strutharalda, w królewskiej warowni.

d3qqgtc

Wikingowie wznieśli okrzyk "Heil", Bronisz odpowiedział im okrzykiem polskim "Sława", więc zrozumieli, że jeżeli ma jakąś urazę, to nie do nich, lecz do Sigvaldiego. Otoczyli go kołem i ściskali prawicę, której im nie skąpił, czując, że jest lubiany przez nich jak dawniej. Sigvaldi spochmurniał. Oto wszystkie plany na odzyskanie jarlostwa Jomsborga zdały mu się przepadłe. Walki ze Swendem zamknęły mu drogę do Danów. W Szwecji, gdzie rządzą przyjaciele Polski, bez łaski Bolesława nic nie wskóra. Wśród wikingów, po klęsce pod Hjorungavaag, utracił chwałę szczęśliwego wodza. Jomsborg był dla niego jedyną ostoją. Jomsborg przy Polsce i bez Olafa Tryggvasona. A tymczasem...

Tymczasem był jeszcze tym, którego mimo wszystko poseł królewski pierwszego przywitał. Głosem zmuszonym do obyczajnego brzmienia spytał Bronisza, czy bardzo jest utrudzony drogą. Polak, nie siląc się na ukrycie drwiny, odrzekł, że gdyby miał się męczyć byle czym, to juści godzina oczekiwania przed zbyt warowną bramą Jomsborga więcej by go utrudziła niż czterodniowa podróż konno z Poznania do Szczecina.

d3qqgtc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3qqgtc