Trwa ładowanie...
fragment
15-06-2015 18:27

Rzeczy ulotne

Rzeczy ulotneŹródło: Inne
d37q5yw
d37q5yw

Tej nocy znów ma ów sen.
We śnie stoi wraz z braćmi i siostrą na skraju pola bitwy. Jest lato, a trawa ma ów szczególny jaskrawy odcień zieleni: zdrowej zieleni, jak na boisku do krykieta albo przyjaznych zboczach South Downs, witających przybyszów z północy. Na trawie leżą trupy. Żaden z nich nie jest ludzki; widzi leżącego obok centaura z poderżniętym gardłem. Końska połowa jest ogniście gniada, ludzka skóra ciemnobrązowa od słońca. Odkrywa, że wpatruje się w końskiego penisa, rozmyślając o zwyczajach godowych centaurów, wyobraża sobie, jak całuje ją owa brodata twarz. Jej oczy wędrują ku ranie na gardle i lepkiej, czerwonoczarnej kałuży wokół. Drży.
Nad trupami brzęczą muchy.
Wśród traw kołyszą się polne kwiaty. Rozkwitły wczoraj, po raz pierwszy - od jak dawna? Stu lat? Tysiąca? Stu tysięcy? Nie wie.
Wszędzie tu był śnieg, myśli wodząc wzrokiem po polu bitwy.
Wczoraj wszędzie tu był śnieg, nieustanna zima bez Gwiazdki.
Siostra szarpie ją za rękę i wskazuje coś. Stoją na grzbiecie zielonego wzgórza, pogrążeni w rozmowie. Lew jest złocisty, ręce trzyma splecione za plecami. Czarownica, ubrana na biało, krzyczy coś do niego, a on słucha spokojnie. Dzieci nie rozumieją o czym mówią, nie pojmują jej zimnej złości ani grzmiących odpowiedzi lwa. Włosy czarownicy są czarne i błyszczące, usta czerwone.
W śnie dostrzega takie rzeczy. Wkrótce zakończą swą rozmowę. Lew i czarownica...


Pani profesor nienawidzi u siebie pewnych rzeczy. Na przykład zapachu. Pachnie jak kiedyś jej babka, jak staruszki, i nie może sobie tego wybaczyć. Toteż tuż po przebudzeniu kąpie się w wodzie z pachnącym płynem, a potem naga, świeżo wytarta, spryskuje się paroma kroplami wody toaletowej Chanel pod pachami i na karku. To, jak sądzi, jej jedyna ekstrawagancja.
Dziś ubiera się w ciemnobrązowy, elegancki kostium. Nazywa go w myślach strojem na spotkania, w odróżnieniu od strojów wykładowych i strojów do łażenia po domu. Teraz, gdy przeszła na emeryturę, coraz częściej zakłada strój do łażenia po domu. Maluje wargi szminką.
Po śniadaniu myje butelkę po mleku i odstawia ją pod tylne drzwi. Odkrywa, że kot sąsiadów zostawił na wycieraczce główkę i łapkę myszy. Wygląda to, jakby mysz pływała w kokosowej macie, jakby reszta jej ciała pozostawała pod powierzchnią. Pani profesor zaciska wargi, składa na pół wczorajszy numer „Daily Telegraph” i zgarnia główkę i łapę na gazetę, nie dotykając ich rękami.
Dzisiejszy „Daily Telegraph” czeka na nią w holu wraz z kilkoma listami, które przegląda nie otwierając kopert i odkłada na biurko w maleńkim gabinecie. Odkąd przeszła na emeryturę, bywa tam jedynie gdy coś pisze. Przechodzi do kuchni i siada przy starym dębowym stole. Na szyi, na srebrnym łańcuszku ma okulary do czytania. Wsuwa je na nos i zaczyna od nekrologów.
Nie spodziewa się natknąć na kogokolwiek znajomego, świat jest jednak mały i dostrzega z czymś, co można by nazwać okrutnym rozbawieniem, iż autorzy nekrologów zamieścili zdjęcie Petera Burrella-Gunna z początku lat pięćdziesiątych, zupełnie niepodobne do tego, jakim go zapamiętała z ostatniego spotkania podczas przyjęcia gwiazdkowego „Miesięcznika literackiego”. Wyniszczony atretyzmem, trzęsący się, ze swym haczykowatym nosem skojarzył jej się wówczas z karykaturą sowy. Na zdjęciu wygląda bardzo pięknie, szlachetnie, z akcentem dzikości.
Kiedyś przez cały wieczór całowała się z nim w altanie: pamięta to bardzo wyraźnie, choć za skarby świata nie potrafi sobie przypomnieć, w czyim ogrodzie stała owa altana.
To było w domu wiejskim Charlesa i Nadii Reid, uznaje w końcu. Co oznacza, że zdarzyło się to, zanim Nadia uciekła z tamtym szkockim artystą, a Charles zabrał panią profesor ze sobą do Hiszpanii, choć w tamtych czasach z całą pewnością nie była jeszcze profesorem. Działo się to wiele lat przedtem, nim ludzie zaczęli jeździć do Hiszpanii na wakacje. W owych czasach było to miejsce egzotyczne i niebezpieczne. Oświadczył jej się tam, a ona nie wie już nawet czemu właściwie odmówiła i czy w ogóle powiedziała nie. Był naprawdę miłym młodym człowiekiem i w ciepłą, letnią noc na kocu rozłożonym na hiszpańskiej plaży wziął to, co pozostało jeszcze z jej dziewictwa. Miała dwadzieścia lat i uważała się za taką starą...
Dzwonek przy drzwiach brzęczy. Pani profesor odkłada gazetę, idzie do drzwi frontowych i otwiera.
Jej pierwsza myśl brzmi: dziewczyna wydaje się taka młoda...


Jej pierwsza myśl brzmi: kobieta wydaje się taka stara.
- Profesor Hastings? - pyta. - Jestem Greta Campion. Przygotowuję artykuł o pani. Dla „Kroniki literackiej”.
Stara kobieta przygląda jej się przez moment, delikatna i krucha, po czym się uśmiecha. To przyjazny uśmiech i Greta czuje do niej sympatię.
- Wejdź, moja droga - mówi pani profesor. - Usiądziemy w salonie.
- Mam coś dla pani. Sama je upiekłam - Greta wyciąga z torby tortownicę z nadzieją, że jej zawartość nie rozsypała się en route. - To ciasto czekoladowe. Czytałam w sieci, że je pani lubi.
Stara kobieta kiwa głową, mruga szybko.
- Istotnie - mówi. - Jakież to miłe z twojej strony. Tędy.
Greta idzie za nią do wygodnego pokoju, gdzie pani profesor pokazuje jej fotel i stanowczo każe się z niego nie ruszać. Gospodyni znika, po czym wraca z tacą, na której dźwiga filiżanki i spodeczki, imbryk, talerz herbatników czekoladowych i czekoladowe ciasto Grety.
Herbata paruje już w filiżankach, Greta głośno podziwia broszkę pani profesor, a potem wyciąga notatnik, długopis i egzemplarz ostatniej książki gospodyni, W poszukiwaniu znaczeń literatury dziecięcej, pełen sterczących na wszystkie strony zakładek, przylepianych karteczek i skrawków papieru. Rozmawiają o pierwszych rozdziałach, w których autorka stawia hipotezę, że pierwotnie nie istniała odrębna gałąź literatury przeznaczona wyłącznie dla dzieci. Dopiero wiktoriańskie przekonanie o czystości i świętości dzieciństwa wymagało, by literatura dla dzieci stała się...
- ...no cóż, czysta - mówi profesor.
- I uświęcona? - pyta z uśmiechem Greta.
- I świętoszkowata - poprawia stara kobieta. - Trudno dziś bez skrzywienia czytać .
Potem opowiada o tym, jak ilustratorzy rysowali kiedyś dzieci - jako dorosłych, tyle że mniejszych, nie uwzględniając proporcji dziecięcego ciała - i o tym jak historie Grimmów wydano dla dorosłych, po czym, gdy Grimmowie zorientowali się, iż książka trafiła do pokojów dziecięcych, zostały stosownie uładzone i ocenzurowane. Mówi o „Śpiącej królewnie w lesie” Perrault i jej pierwotnym zakończeniu, w którym matka księcia, olbrzymka-kanibalka próbuje oskarżyć Śpiącą Królewnę o to, że pożarła swe własne dzieci. A Greta tymczasem kiwa głową, notuje i nerwowo próbuje odzywać się dość często, by pani profesor uznała to za rozmowę czy przynajmniej wywiad, nie wykład.
- Jak pani myśli - pyta Greta - skąd wzięło się pani zainteresowanie literaturą dziecięcą?
Pani profesor kręci głową.
- Skąd biorą się nasze zainteresowania? Skąd wzięło się twoje zainteresowanie książkami dla dzieci?
- Właśnie te książki od zawsze wydawały mi się najważniejsze. Tylko one naprawdę się liczyły, wtedy gdy byłam mała i później, kiedy dorosłam. Jak Dahla. Czy w pani rodzinie dużo się czytało?
- Niespecjalnie... A zresztą oni wszyscy umarli wiele lat temu. Czy raczej zginęli. Tak to trzeba nazwać.
- Cała pani rodzina zginęła w tym samym czasie? Na wojnie?
- Nie, moja droga, podczas wojny ewakuowaliśmy się z Londynu. To się stało w katastrofie kolejowej kilka lat później. Mnie tam nie było.
- Zupełnie jak w Narni Lewisa - zauważa Greta i natychmiast czuje się jak kretynka, w dodatku pozbawiona wszelkiej wrażliwości. - Przepraszam. To okropne z mojej strony, prawda?
- Czyżby, moja droga?
Greta czuje, że się rumieni.
- Po prostu tak dobrze pamiętam ten fragment. W Ostatniej bitwie. Kiedy dowiadujemy się, że gdy jechali do szkoły, doszło do katastrofy kolejowej i wszyscy zginęli. Oczywiście oprócz Zuzanny.
- Jeszcze herbaty, moja droga? - pyta pani profesor i Greta wie, że powinna zmienić temat, ale mimo wszystko mówi:
- Wie pani, kiedyś strasznie mnie to wkurzało.
- Co takiego, moja droga?
- Zuzanna. Wszystkie inne dzieci idą do raju, ale nie ona. Nie jest już przyjaciółką Narni, bo za bardzo lubi szminki, nylonowe pończochy i zaproszenia na przyjęcia. Kiedy miałam dwanaście lat, rozmawiałam o tym nawet z moją nauczycielką angielskiego. O problemie Zuzanny.

d37q5yw

Na tym zamierza skończyć temat i przejść do roli literatury dziecięcej w tworzeniu systemów wartości, które przyjmujemy jako dorośli, lecz pani profesor jej nie pozwala.
- A cóż takiego powiedziała ci nauczycielka, moja droga?
- Wyjaśniła, że choć wtedy Zuzanna odrzuciła raj, póki żyje wciąż jeszcze ma czas, by się pokajać.
- Pokajać? Za co?
- Chyba za to, że nie wierzyła. I za grzech Ewy.
Pani profesor nakłada sobie kawałek czekoladowego ciasta. Wygląda, jakby coś wspominała.
- Wątpię, by po śmierci rodziny miała wiele okazji do nakładania nylonowych pończoch i szminki - mówi. - Ja z pewnością nie miałam. Trochę pieniędzy - mniej niż można by sądzić - odziedziczonych po rodzicach, za które musiała się utrzymać i gdzieś zamieszkać, żadnych luksusów...
- Z Zuzanną musiało być coś jeszcze nie tak - stwierdza młoda dziennikarka. - Coś, o czym nam nie powiedzieli. W przeciwnym razie nie zostałaby tak potępiona, nie odmówionoby jej wstępu do nieba. Wszyscy ludzie, których kiedykolwiek kochała, dostali swoją nagrodę w świecie magii, wodospadów i radości. A ona została.
- Nie wiem, jak to było z dziewczynką z książek - mówi pani profesor. - Lecz pozostanie przy życiu oznaczało także, że musiała zidentyfikować ciała swoich braci i młodszej siostrzyczki. W katastrofie zginęło wielu ludzi. Zabrano mnie do pobliskiej szkoły - to był pierwszy dzień roku szkolnego, a oni przewieźli tam ciała. Mój starszy brat wyglądał zwyczajnie. Jakby spał. Pozostała dwójka nieco gorzej.
- Przypuszczam, że Zuzanna ujrzawszy ciała pomyślała: są teraz na wakacjach. Najlepszych wakacjach z możliwych. Bawią się na łąkach z gadającymi zwierzętami w świecie bez końca.
- Możliwe. Ja pamiętam tylko, że myślałam, jak bardzo pociąg zderzający się z drugim pociągiem może zmasakrować jadących w nim ludzi. Przypuszczam, moja droga, że nigdy nie musiałaś identyfikować zwłok?
- Nie.
- Ciesz się z tego. Pamiętam, że patrzyłam na nich i myślałam: a co jeśli się mylę, jeśli to jednak nie on? Mojemu młodszemu bratu obcięło głowę. Bóg, który ukarał mnie za to, że lubiłam pończochy i przyjęcia każąc mi przejść przez szkolną stołówkę pełną much i zidentyfikować Eda, no cóż... trochę za dobrze się bawił, nie sądzisz? Jak kot zabawiający się myszą, wyciskający z niej ostatnią uncję radości. W dzisiejszych czasach chyba lepiej powiedzieć „ostatni gram radości”. Sama już nie wiem.
Pani profesor milknie.
- Przepraszam cię, moja droga - mówi po dłuższej chwili. - Dziś chyba nie dam już więcej rady. Poproś, by twój wydawca zadzwonił i może umówimy się na dokończenie naszej rozmowy.
Greta kiwa głową, mówi „oczywiście” i w głębi serca wie z niezwykłą pewnością, że więcej już się nie spotkają.


Tej nocy pani profesor wspina się po schodach , powoli, boleśnie, pokonując kolejne piętra. Z bieliźniarki wyjmuje pościel i koce i ściele sobie łóżko w zapasowej sypialni z tyłu domu. W pokoju stoi tylko prosta toaletka z czasów wojny z lustrem i szufladkami, dębowe łóżko i zakurzona szafa z jabłoniowego drzewa, w której wiszą puste wieszaki, a na dolnej półce tkwi zakurzone, tekturowe pudełko.
Stawia na toaletce wazon z fioletowymi kwiatami rododendronu, słodkimi i wulgarnymi.
Z pudełka w szafie wyciąga foliową siatkę z czterema starymi albumami. A potem kładzie się w łóżku, które należało do niej w dzieciństwie, i owinięta w kołdrę zaczyna przeglądać zdjęcia, czarno-białe, sepiowe i garstkę zdecydowanie nieprzekjonująco kolorowych. Przygląda się swoim braciom, siostrze i rodzicom i zastanawia się, jak mogli być tacy młodzi, jak ktokolwiek mógł być taki młody.
Po jakimś czasie dostrzega kilka książek dla dzieci leżących na stoliku przy łóżku i lekko ją to zaskakuje, bo z tego co wie, nie trzyma w tym pokoju książek, ani nie ma żadnego stolika. Na górze stosiku spoczywa stara powieść w miękkiej okładce - co najmniej czterdziestoletnia; widnieje na niej cena w szylingach. Na obrazku widać lwa i dwie dziewczynki wplatające mu w grzywę wianek ze stokrotek.
Wstrząśnięta profesor czuje mrowienie w ustach i dopiero wtedy pojmuje, że śni, bo nie trzyma w domu tych książek. Pod pierwszą leży kolejna w twardej oprawie z obwolutą. To książka, którą w snach zawsze pragnęła przeczytać: Mary Poppins sprowadza świt. P.L. Travers nie napisała jej za życia.
Pani profesor bierze książkę, otwiera na chybił trafił i czyta czekającą na nią opowieść: W dniu, gdy Mary Poppins ma wychodne, Janeczka i Michaś idą za nią do nieba. Poznają tam młodego Jezusa, który wciąż trochę się jej boi, bo była kiedyś jego nianią, Ducha Świętego narzekającego, że odkąd Mary Poppins odeszła, nikomu nie udało się porządnie wybielić prześcieradeł, oraz Boga Ojca, który mówi:
- Nie da się jej do niczego zmusić. Nie ją. To Mary Poppins.
- Ale przecież pan jest Bogiem - zaprotestowała Janeczka. - Stworzył pan wszystko i wszystkich, i wszyscy muszą robić to, co pan każe.
- Nie ona - Bóg Ojciec podrapał się po złocistej brodzie przetykanej siwizną. - Ja jej nie stworzyłem. To Mary Poppins.
A profesor porusza się we śnie, po czym zaczyna śnić o tym, że czyta własny nekrolog. To było dobre życie, myśli czytając o nim, odkrywając swą historię zapisaną czarno na białym. Wszyscy tu są, nawet ludzie, o których zapomniała.


Greta śpi u boku swego narzeczonego w małym mieszkanku w Camden. Ona także śni.
We śnie lew i czarownica schodzą razem ze wzgórza.
Stoi na polu bitwy, trzymając za rękę siostrę. Spogląda w górę na złocistego lwa, w płonące bursztynowe oczy.
- Nie jest oswojonym lwem, prawda? - szepcze do siostry i obie drżą.
Czarownica patrzy na nich wszystkich, po czym odwraca się do lwa.
- Odpowiadają mi warunki naszego porozumienia - mówi chłodno. - Ty bierzesz dziewczynki, ja zatrzymam chłopców.
Rozumie, co musiało się stać, i zaczyna uciekać, lecz bestia dopada ją po zaledwie kilku krokach.
We śnie lew pożera ją całą oprócz głowy. Głowę i jedną z rąk zostawia niczym domowy kot pozostawiający części mysz, na które nie ma ochoty, na później albo w darze.
Wolałaby, by pożarł jej głowę, bo wtedy nie musiałaby patrzeć. Martwych powiek nie da się opuścić, toteż patrzy niewzruszenie na potworną istotę, którą stali się jej bracia. Wielki lew zjada jej siostrę nieco wolniej i, jak się zdaje, z większym zapałem i smakiem, niż ją wcześniej. Ale też młodsza siostra zawsze była jego ulubienicą.
Czarownica zrzuca białe szaty, odsłaniając równie białe ciało o drobnych, sterczących piersiach i sutkach tak ciemnych, że wydają się niemal czarne. Kładzie się na trawie, szeroko rozkłada nogi. Pod jej ciałem na trawie osiada szron.
- Teraz - mówi.
Lew liże jej białą szparę różowym językiem, aż w końcu czarownica nie może już dłużej wytrzymać. Przyciąga do swej twarzy jego potężny pysk i oplata złociste boki lodowatymi nogami...
Ponieważ są martwe, oczy w głowie na trawie nie mogą odwrócić wzroku. Ponieważ są martwe, widzą wszystko.
Dopiero gdy oboje kończą spoceni, lepcy i zaspokojeni, lew podchodzi leniwie do głowy w trawie i chwyta ją, miażdżąc czaszkę potężnymi zębami. I w tym momencie ona się budzi.

d37q5yw

Serce tłucze jej się w piersi. Próbuje obudzić narzeczonego, on jednak chrapie, mruczy coś pod nosem i śpi dalej.
To prawda, myśli irracjonalnie Greta w ciemności, ona dorosła. Żyła dalej. Nie umarła.
Wyobraża sobie panią profesor budzącą się w nocy i nasłuchującą odgłosów dobiegających ze starej szafy z drzewa jabłoni: szelestów płochliwych duchów, które można wziąć za tupot myszy bądź szczurów, stąpania olbrzymich, aksamitnych łap i odległej niebezpiecznej muzyki myśliwskiego rogu.
Wie, że to śmieszne, lecz nie zdziwi się czytając o zgonie pani profesor. Śmierć przychodzi nocą, myśli tuż przed zaśnięciem. Jak lew.


Biała czarownica dosiada naga złocistego grzbietu lwa. Pysk bestii pokrywają plamy świeżej, szkarłatnej krwi. A potem widać błysk olbrzymiego różowego języka i pysk znów jest nieskazitelnie czysty.

d37q5yw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d37q5yw

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj