Rządząc światem na emeryturze
Najpotężniejsi ludzie świata stworzyli najbardziej elitarny klub w historii. Żeby do niego dołączyć, trzeba spełnić tylko jeden wymóg: być aktualnym albo byłym prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Klub najpotężniejszych ludzi na planecie
"Darzymy się wszyscy dużą sympatią - mówi Bill Clinton. - Gdy kilka dni temu grałem w golfa z prezydentem Obamą, nie rozmawialiśmy zbyt wiele o polityce [...]. Tamtego dnia byłem okropnie zmęczony, ale zawsze stawiam się na wezwanie mojego prezydenta i gram z nim w golfa nawet w szalejącej śnieżycy".
Byli prezydenci zapewniają o przyjaźni ponad podziałami, opowiadają o niezobowiązujących spotkaniach, natomiast jak ognia unikają odpowiedzi na pytania o to, czy i jaki mają wpływ na najważniejsze decyzje aktualnego gospodarza Białego Domu, nieraz zmieniające bieg historii.
Dwoje cenionych dziennikarzy, Nancy Gibbs i Michael Duffy, wspólnie napisało fascynującą książkę "Klub Prezydentów" . Opisują w niej grę toczącą się za kulisami wielkiej polityki, tajne układy zawierane przez ludzi trzymających władzę, historię przyjaźni ale i zależności między kolejnymi prezydentami, skandale i szantaże oraz sekrety z prywatnego życia przywódców Stanów Zjednoczonych.
Na kolejnych stronach galerii uchylamy rąbka tajemnicy...
Naprzeciw Białego Domu
Jako główną siedzibę Klubu można traktować kamienicę z piaskowca znajdującą się - oczywiście - naprzeciwko Białego Domu. Została zakupiona w 1969 roku na potrzeby byłych prezydentów. Pierwszy zjazd klubu zorganizował Nixon, który zaprosił na przyjęcie w Białym Domu wszystkich żyjących członków rodzin prezydenckich. Kilkadziesiąt lat później George W. Bush zaopatrzył byłych prezydentów w bezpieczną linię telefoniczną z Gabinetem Owalnym.
W 2005 roku Bush senior zaprosił do swojego domku letniskowego w Kennebunkport człowieka, który pokonał go w walce o fotel prezydencki, Billa Clintona. Panowie pływali motorówką po oceanie i grali w golfa. Gospodarz, zapytany, czy rozmawiają o sprawach strategicznych dla kraju, odpowiedział jasno: "Nie rozmawiamy na takie tematy. Nie musimy. Bez względu na przekonania polityczne znamy i rozumiemy ciężar decyzji, jakie musiał podjąć ten drugi i szanujemy je".
Zasady, które obowiązują członków Klubu to szacunek wobec osoby aktualnie zasiadającej w fotelu prezydenckim i dyskrecja w kwestiach wzajemnych relacji oraz świadczonych sobie usług.
Na zdjęciu: Richard Nixon i Lyndon Johnson
Przyjaźnie ponad podziałami
Więzi i zależności między prezydentem a jego poprzednikami niejednokrotnie w historii były silniejsze, niż wskazywałby na to oficjalny przekaz idący w kierunku opinii publicznej. Nixon i Reagan w latach 1980-1981 korespondowali ze sobą listownie na temat strategii funkcjonowania Białego Domu. Truman zaproponował Eisenhowerowi, że zostanie jego wiceprezydentem, gdyby ten zdecydował się kandydować w wyborach w 1948 roku. Clinton korzystał z usług Cartera i Nixona w polityce zagranicznej, a Ford stał się członkiem zespołu broniącego go przed impeachmentem. Obama z kolei powierzył Carterowi w 2010 roku delikatną i tajną misję.
Wraz z końcem urzędowania prezydent USA usuwa się w cień. Nie ma już pełni władzy, natomiast wciąż posiada wpływy i kontakty, które mogą się okazać bezcennym darem dla jego następcy. Autorzy książki stawiają tezę: "Prezydenci potrafią zdziałać więcej razem niż osobno i wszyscy oni dobrze o tym wiedzą, dlatego też w razie potrzeby gromadzą się, aby wspólnie się naradzać, narzekać pocieszać, wywierać naciski i chronić się nawzajem". Bez względu na to, kogo byli przywódcy amerykańscy popierali w kampanii wyborczej, po objęciu urzędu przez nowego prezydenta stają się jego nieoficjalną gwardią przyboczną.
Na zdjęciu: Eisenhower, Truman i i generał Omar Bradley
"Nic nie jest takie, jak się spodziewałeś"
Wsparcia byłych prezydentów nie zastąpi wiedza kilkudziesięciu najlepszych ekspertów. Osoba, która doradzała aż trzem prezydentom wyjaśnia tę zależność: "Kiedy zostajesz prezydentem, odkrywasz, że nic nie jest takie, jak się spodziewałeś, ani jak ci to przedstawiano. Wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Najpierw myślisz sobie: Wrobiono mnie. Później: Muszę działać zupełnie inaczej niż tamci. W końcu: A może tamci mieli jednak słuszność? I wkrótce każdy z nich zaczyna pytać, z kim mógłby o tym wszystkim porozmawiać."
Profesjonalny tandem stworzyli Truman i Hoover. Ten pierwszy powierzył swojemu poprzednikowi przewodnictwo komisji, która dokonała największej w dziejach reformy władzy prezydenckiej. Odtąd prezydent stał się silniejszy: podlegały mu m. in. CIA i Rada Bezpieczeństwa Narodowego. Truman doskonale wiedział, że tylko doświadczenie i pozycja Hoovera pozwolą przeprowadzić tak głęboką transformację władzy wykonawczej. Z kolei Truman udzielił urzędującemu Johnsonowi rady w sprawie wojny w Wietnamie. Wdzięczny Johnson stwierdził: "Jest pan najlepszym szefem sztabu, jakiego miałem." Wiele lat wcześniej prezydent Adams uczynił Waszyngtona naczelnym dowódcą amerykańskiej armii - zrozumiał bowiem, że były prezydent, bez względu na różnice światopoglądowe, może okazać się bardzo przydatny.
Na zdjęciu: George Washington
Prywatna polityka byłego prezydenta
Jak zapewnia Bill Clinton, prezydentura zaspokaja wszelkie ambicje, potem ma się ochotę zejść z ringu politycznej walki i zacząć działać na rzecz własnego kraju, zrobić dla niego coś wielkiego i dobrego. Bardziej dosadnie określa tę sytuację Brent Scowcroft, doradca Busha seniora: "Byli prezydenci mają duże kompetencje ze względu na swoją wysoką pozycję. Ale korzystanie z ich usług bywa dość niebezpieczne, ponieważ, skądinąd słusznie, wydaje im się, że wiedzą znacznie więcej niż inni".
Wzajemne relacje między prezydentami komplikują się, gdy były przywódca amerykański próbuje prowadzić własną politykę. Takie zachowanie może wywołać trudne do przewidzenia konsekwencje dla Stanów Zjednoczonych, a czasem i dla całego świata. W 1994 roku Carter, na polecenie Clintona pojechał do Korei Północnej, gdzie miał przekazać pewną ważną wiadomość i zdobyć informacje na temat nuklearnych zamiarów Kim Ir Sena. Poczuł się jednak na tyle swobodnie, że wynegocjował umowę, która miała na celu zapobieżenie kryzysowi, a następnie ogłosił ją w CNN. Urzędnicy prezydenccy nie dowierzali własnym oczom, kiedy to słuchali jego wypowiedzi, zgromadzenie przy jednym telewizorze w Zachodnim Skrzydle Białego Domu. Jeden z nich nazwał Cartera: "zdradzieckim kutasem."
Na zdjęciu: Obamowie, Bill Clinton i Jimmy Carter
Konflikty i przymierza
Wiele lat po ustąpieniu ze stanowiska, Nixon stwierdził, że: "Nikt, kto zaznał siły i władzy wpływania na bieg wydarzeń, jakie daje urząd prezydenta, nie jest w stanie pogodzić się z jego opuszczeniem." Pozostał wierny swojemu stwierdzeniu, kiedy to podczas wyborów w 1976 roku obiecał Fordowi, że usunie się w cień, a następnie w samym środku prawyborów udał się z wizytą do Chin. Nie lepsi okazali się Carter i Ford, którzy przedstawili Bushowi propozycję podniesienia podatków, po tym jak wygrał wybory prezydenckie dzięki zapewnieniom, że nie będzie podnosić podatków. Jakby tego było mało, Carter lobbował poza jego plecami w Radzie Bezpieczeństwa ONZ przeciwko wojnie w Zatoce Perskiej.
Kiedy aktualny prezydent jest w stanie poskromić wciąż niezaspokojone ambicje swoich poprzedników, stają się oni jego najlepszymi partnerami w tworzeniu polityki międzynarodowej na najwyższym poziomie. W 1946 roku Hoover na prośbę Trumana odwiedził 22 państwa w ciągu 57 dni, w celu zapobieżenia powojennemu kryzysowi humanitarnemu. Nixon doradzał Reaganowi w sprawie wizyty w ZSRR, podczas której miał wybadać prawdziwe intencje Michaiła Gorbaczowa. Ford i Carter na polecenie Busha seniora monitorowali wybory w Panamie w 1989 roku, a Clinton został wysłany przez Obamę do Korei Północnej, gdzie podjął się skomplikowanego zadania uwolnienia dwójki amerykańskich dziennikarzy.
Na zdjęciu:George H. W. Bush, Ronald Reagan, Jimmy Carter, Gerald Ford, Richard Nixon
Współny idol
Byli prezydenci są dużym moralnym wsparciem dla osoby obejmującej ten urząd po raz pierwszy. Walka polityczna i chęć udowodnienia, że jest się kimś innym niż poprzednik ustępują w jednej chwili. Najlepiej opisał to Bush senior: "Ta więź pojawia się w chwili, gdy po raz pierwszy otrzymujesz dzienny raport wywiadowczy. Wszyscy rozumiemy rangę tego stanowiska, gdy decydujemy się ubiegać o fotel prezydenta. A przynajmniej tak nam się wydaje. Ale nie można w pełni uświadomić sobie odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże, dopóki nie zobaczy się tego pierwszego raportu." Kennedy wypowiadał się w podobnym tonie: "Nikt, kto nie zasiadał w jego fotelu, nie czytał poczty i dokumentów, które trafiały na jego biurko, i kto nie dowiedział się dlaczego podejmuje on takie właśnie decyzje, a nie inne, nie ma prawa osądzać prezydenta, nawet nieszczęsnego Jamesa Buchanana".
A kto jest prezydentem wszystkich prezydentów? Okazuje się że większość przywódców Stanów Zjednoczonych najbardziej podziwiała Abrahama Lincolna. Eisenhower kupił sobie dom pod Gettysburgiem, a także namalował portret Lincolna, którego kopie rozdawał pracownikom Białego Domu z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Kennedy nosił przy sobie karteczkę ze spisanymi słowami Lincolna: "Wierzę, że Bóg istnieje, i widzę, że nadchodzi burza. Jeśli tylko On ma dla mnie miejsce, jestem gotowy na jej spotkanie". Clinton z kolei zaczytywał się w biografii Lincolna, a George W. Bush przeczytał ich aż siedemnaście.
Na zdjęciu: Abraham Lincoln
Lektura obowiązkowa
"Klub Prezydentów" to dogłębna i wyczerpująca biografia najważniejszego urzędu na świecie. Uporządkowana chronologicznie opowieść o wzajemnych relacjach między kolejnymi prezydentami Stanów Zjednoczonych rzuca nowe światło na historyczne wydarzenia. Nie odpowiada na wszystkie pytania, choć podejmuje próbę wyjaśnienia niektórych mechanizmów rządzących polityką międzynarodową. To lektura obowiązkowa dla wszystkich tych, którzy chcą lepiej zrozumieć zjawiska zachodzące we współczesnym świecie.
Zofia Świderska/WP.pl