Trwa ładowanie...
fragment
01-03-2012 12:00

Rozwiązła

RozwiązłaŹródło: Inne
d13ficq
d13ficq

Jarosław Kamiński, Rozwiązła

Fragment krótki – 1702

Dzwoni telefon, Zofia sięga po spódnicę leżącą na podłodze tuż obok wanny, wyjmuje komórkę z bocznej kieszeni. Adam. Nie. Matka Adama. Z jego komórki. Odczep się wreszcie od mojego syna, wali bez żadnego wstępu Alicja Zaremba. On nie chce mieć z tobą nic wspólnego, zrozumiałaś to wreszcie, zrozumiałaś, Zofia nie rozumie. Czy z Adamem wszystko w porządku, pyta spokojnie. Tak, jest normalnym chłopakiem i do niczego stara dupa nie jest mu potrzebna, od paru dni się nie pokazywał w domu, w domu w Rozwiązłej, Zofia spokojnie kontynuuje temat zaginionego Adama, zupełnie nie odnosząc się do napaści Alicji, jakby to były zwykłe zakłócenia w odbiorze. Czy wie pani, co się z nim właściwie dzieje, nic się nie dzieje, co ma się dziać, odpowiada opryskliwie Zaremba, zaraz zacznie pluć w słuchawkę, myśli o Alicji Zofia. On ma cię dość, dość, dość. I na okrągło powtarza, zrozumiałaś, zrozumiałaś, czy mogę rozmawiać z Adamem, Zofia czuje spokój, o jaki nie podejrzewałaby siebie jeszcze parę godzin wcześniej, on nie chce z
tobą rozmawiać, on ma cię dosyć. To już koniec, koniec, zrozumiałaś. Alicja traktuje słowo „zrozumiałaś” jak wieńczące modlitwę amen. O co pani właściwie chodzi, nie udawaj, że nie wiesz, nie udaję, dobrze wiesz, nie, nie chcę pani obrażać, ale ta rozmowa nie ma sensu. Co cię łączy z moim ojcem, słucham, z moim ojcem. Rogala zaciska palce na brzegu wanny, gorąca woda paruje, w łazience robi się duszno. A co ma mnie łączyć, już ty dobrze wiesz. Pani bredzi, mam dosyć wysłuchiwania tych bzdur. Zofia traci cierpliwość i rozłącza się. Rzuca telefon na ubranie i zanurza się głębiej w wodę, próbuje odzyskać spokój. Co za baba, myśli o Zarembie, wariatka, nieszczęśliwa wariatka.

Fragment długi – 14101

Rosa błękitnego światła osiada lepkim plastrem na ścianach studia, na meblach, na twarzach fotografa, modeli, asystenta ustawiającego światła, stylisty, szefowej agencji modelek, która wpadła na plan sprawdzić profesjonalizm swoich podopiecznych, redaktorki pisma kobiecego, sponsorów. Przesuń tego murzyna bahdziej na lewo, czy ja ci, kuhwa, płacę za pogaduszki z ciocią Khysią, zniewieściały, lecz ostry i władczy głos fotografa wybija bezwzględnie asystenta z rozmowy ze stylistą. Chłopak szybko podbiega do wielkiego, czarnego ekranu, który wyłapuje nadmiar światła z lamp; fotograf z miną zadowolonego z siebie dyktatora wraca do ustawiania kadru; majstruje coś przy aparacie osadzonym na statywie pośrodku pomieszczenia; co chwila unosi głowę i porównuje obraz z aparatu z rzeczywistym. Studio mieści się w starym fabrycznym budynku z czerwonej cegły przy Burakowskiej na Woli, odnowionym i zamienionym na kilka olbrzymich atelier projektantów, architektów, fotografów. Wielkie przeszklone okna wyglądają na bujną
zieleń cmentarza Powązkowskiego i kopułę kościoła świętego Karola Boromeusza.

d13ficq

Zofia maluje – najpierw dziewczynę, która w karmazynowej halce, znudzona i obojętna, kiwając się na rozpadającym się krześle, bada jego wytrzymałość. Przystojny brunet, następny w kolejności, za każdym razem, gdy tylko krzyżuje spojrzenie ze stylistą, wyraża paroma grymasami dezaprobatę dla pracy makijażystki, do Zofii uśmiecha się sztucznie, ukrywa niezadowolenie, żeby nie narazić się osobie z branży, w której dopiero stawia pierwsze kroki, nie zna jeszcze układów, nie wie, kto może pomóc, kto zaszkodzić. Otrzymuje pracę tylko dlatego, że z powodów budżetowych pismo woli zatrudnić tanich, niedoświadczonych modeli i przerzucić na fotografa całą troskę o jakość zdjęć. Stylista, mężczyzna ledwie po trzydziestce, chociaż już z kilkoma smugami siwych włosów na skroniach, ubrany z dyskretną elegancją na czarno, zna finansowe kulisy sesji, nie odpowiada na miny modela, owszem, flirtuje, uśmiecha się dyskretnie i tajemniczo, równie dobrze może zgadzać się z chłopakiem, co obśmiewać go, nie tracąc jego sympatii.
Cały czas wykonuje przy tym, irytującą szefową agencji modelek, gimnastykę dłoni: strzyka palcami, napina je i luzuje. Zofia dostrzega ukryte napięcia, które towarzyszą zdjęciom, nie reaguje na nie, uważa, że jest za stara na to, by żałosna gra małych ambicji i rozdętych ego robiła na niej wrażenie.

Co pewien czas dzwoni czyjaś komórka; rozmówca odchodzi wtedy w kąt studia, wtula się w aparat i szeptem załatwia sprawy; co pewien czas fotograf wrzeszczy, wyłączcie swoje buhaki, dobrze, wasze ciotki nie mogą wytrzymać bez was nawet chwili, zazdhosne, czy jak, tu się ciężko phacuje, żeby te dahmozjady miały za co się sthoić. Jacek Drożdż, fotograf, słynie z uznawania wszystkich mężczyzn za prawdziwe bądź ukryte cioty, kobiet za lesby.

Gdy plan zostaje w końcu przygotowany, prosi modeli na stanowisko. Chłopak, ustawiany w rozmaitych pozach, ma zawsze grać rolę podnóżka dla stóp dziewczyny, w pierwszym wariancie siada na krześle, modelka opiera się na jednej nodze, drugą wsuwa partnerowi między uda. Mocniej, fotograf rzuca z furią, nie odrywając oka od wizjera w aparacie fotograficznym; dziewczyna delikatnie wciska stopę w krocze modela; zbędna delikatność denerwuje Drożdża, mocniej, do kuhwy nędzy, jeszcze mocniej, doskonale; tylko nie zhób mu jajecznicy w majtach. Flesz rozbija serią białych rozbłysków błękit studia, dźwięk migawki obija się echem od ścian. Fotograf co pewien czas odrywa się od aparatu i zerka w stronę asystenta, jeśli przyłapuje go na rozmowie ze stylistą, natychmiast goni do roboty, do przestawiania ekranów regulujących ilość światła na planie lub zmiany obiektywów, niekiedy zwyczajnie musztruje go: nie płacę mojej niesfohnej dzidzi za gaworzenie z ciotami – błędnie rozpoznając zagrożenie dla swojego związku.

W studiu, nic zaskakującego u Jacka Drożdża, o czym Zofia wie z branżowych plotek, panuje atmosfera zimnej wojny, wiecznej pyskówki, stałego zagrożenia, pretensji bez powodu. Żeby rozładować napięcie, producent zarządza krótką przerwę, od razu robi się harmider, jedni jedzą kanapki, drudzy wychodzą na kawę do bistro na parterze budynku, jeszcze inni wydzwaniają do znajomych i zleceniodawców w sprawie kolejnych kontraktów. Ktoś skręca jointa, inni dołączają się do palenia, słodki dym wypełnia studio. Podaj wino, mój chłopcze, fotograf nie prosi, nakazuje asystentowi; następnie rzuca w obecności modeli: wheszcie tchnąłem thochę życia w te woskowe figuhy; trzeba to uczcić, niephawdaż.

d13ficq

Drożdż wzywa Zofię kilka razy do poprawiania włosów albo pudrowania twarzy, dogryza jej uwagami na temat smutnego życia starych lesb. Rogala, zgodnie ze swoim podejściem do spraw nieistotnych, ignoruje złośliwości, prawdziwej zemsty dokona nieco później. Tego dnia poznaje Adama, który miota się od dłuższego czasu w dziwnym związku z Jackiem, w wolnych chwilach asystuje mu przy sesjach, ponadto robi laskę i podbiera rozmaite albumy z fotografią, wahając się, czy wybrać studia fotograficzne w łódzkiej Filmówce, czy malarskie na warszawskiej ASP. Ma niecałe dziewiętnaście lat; parę dni później pierwszy raz się tnie; na szczęście niegroźnie; wkrótce potem przeżywa swój pierwszy seks z kobietą, z Zofią, wówczas trzydziestosześcioletnią, wciąż piękną, o skórze delikatnej, choć z kilkoma zbędnymi fałdami na brzuchu, i dość mocno posiwiałą, co ukrywa od wielu lat, farbując włosy, dla ozdoby pozostawia jedno bądź dwa pasemka siwizny na grzywce. Adam i Zofia prawie nie rozmawiają ze sobą w trakcie sesji, ale rzucają w
swoim kierunku ukradkowe spojrzenia, śledzą swoje ruchy, badają relacje z innymi. Adam dłużej niż zwykle odkręca motylkową śrubę przy jednym ze statywów na blendę, przygląda się ze zdumieniem Zofii, nie potrafi powiedzieć, co go w niej tak pociąga, przeczuwa obecność w niej czegoś, czego brakuje mu w człowieku, któremu oddaje się seksualnie; nie wie, czym jest to coś, w każdym razie musi być silne, jasne i czyste, skoro go przyciąga, uwodzi, rozkochuje.

Z jego punktu widzenia: w niemal przejrzewającej już kobiecie.

Z punktu widzenia Zofii romans z kilkanaście lat młodszym homoseksualistą, którego ewentualnie uda się przerobić na parę nocy w biseksualistę, nie wygląda na niebezpieczną aferę, co najwyżej wymaga subtelnego, choć stanowczego działania; chłopaczyna ma przecież opiekuna; Zofia stuka pantoflem w kufer z kosmetykami i niby od niechcenia obserwuje młodziutkiego asystenta. Wiszące na biodrach dżinsy, bawełniana koszulka z krótkimi, podwiniętymi do barków rękawami, włosy blond poplątane, posklejane, rozwichrzone. To niesprawiedliwe, żeby taki buc posuwał takie ciacho, podniecenie u Zofii wywołuje nie tyle perspektywa seksu z Adamem, zapowiadającym się na dość głupkowate popychadło, co odbicia obiektu erotycznej eksploatacji „gwiazdorzącemu” fotografowi.

d13ficq

Zofia rozpoczyna intrygę; najpierw musi mocniej zaistnieć w polu widzenia młodego; zaznaczyć swoją obecność, wręcz zasugerować, czym mogłaby być na tym planie, gdyby tylko chciała. Zaczepia szefową pisma, rozmawiają o estetyce sesji. Niby od niechcenia Zofia wtrąca uwagę, że robi się wtórna wobec bliżej nieokreślonych współczesnych trendów. Rogala i Kawczyńska znają się od lat i mają podobny gust. Obie łapią przedstawiciela sponsora i dzielą się swoimi wątpliwościami. Mirecki panikuje, że w takim razie sesja idzie w złym kierunku. Zofia podchodzi do Drożdża, który czaruje modela, bierze fotografa na bok i rzuca pozornie od niechcenia, jednak na tyle głośno, że stojący obok asystent wszystko słyszy: powinieneś dodać pieprzu tej sesji, inaczej nawet mój makijaż nie wystarczy, żeby zadowolić sponsora; o co chodzi temu pehwehtowi, pyta fotograf; o nic, tyle że marudzi niezadowolony. Naphawdę, zdumienie fotografa wydaje się szczere; więcej krwi, Jacku, więcej krwi, Zofia nie przestaje delikatnie motywować
artystę; doooobrze – fotografa ogarnia entuzjazm. Zahaz go rozbawimy – dodaje i odchodzi do modeli; bierze ich na stronę i coś tłumaczy; oni wpatrują się w niego spłoszeni. Potem pan Jacek wraca rozluźniony, z natchnioną miną kogoś zanurzonego w boskiej wizji, więcej khwi, phoszę państwa, khew jest negatywem spehmy, dlatego ją lubię. Klaszcze w dłonie trzy razy z okrzykiem: na plan, na plan, ciotki, będziecie się migdalić po zdjęciach. Na koniec, piskliwym głosem, zwraca się bezpośrednio do modela: widzisz, ile phoblemów, kiedy biohą do hoboty takie siódme nieszczęście.

Ostry ton skutkuje, chłopak truchta na plan; modelka rusza za nim, zblazowana i obojętna na wszystko; w szpilkach porusza się niezgrabnie; przypomina cyrkiel, którym odmierza się odległość na mapie. Pracownicy techniczni wciągają na scenę łóżko, na którym kładzie się model, ręce swobodnie rozrzuca na pościeli, nogi opadają na podłogę, między nimi staje dziewczyna. Opiera stopę na klatce piersiowej partnera, ten początkowo broni się przed rolą upokorzonego, robi gniewne, obrażone albo triumfujące miny i niespecjalnie przejmuje się scenariuszem sesji, dziewczyna waha się między zimną obojętnością a autentyczną tremą, powodowaną niecodziennym zadaniem, stara się nie zranić kolegi obcasem, uważa, by unosić podeszwę buta odrobinę ponad jego ciałem, w najgorszym razie, by je tylko delikatnie muskać. W takiej pozycji z trudem utrzymuje równowagę, szybko drętwieje jej noga, fotograf kilkakrotnie sprawdza światło, błyskają flesze. Drożdż irytuje się, rzuca kilka obelżywych uwag, które nie zmieniają gry modeli, w
końcu podchodzi do dziewczyny, łapie ją za łydkę i brutalnie wciska obcas w pierś chłopaka, ten podskakuje z bólu i zaraz opanowuje się, nie śmiejąc protestować. Unosi się z wrażenia, wywraca przy tym białka oczu i stara się nie pokazać po sobie cierpienia, jego mina łączy w sobie ból, ekstazę i kicz. Nic dziś się lepiej nie sprzedaje niż ból, ekstaza i kicz, komentuje Zofia, zwracając się do stojącego obok Adama. Dobrze, woła wreszcie szczęśliwy fotograf, znowu błyskają flesze, wypnij piehsi, zwraca się do dziewczyny, zhób coś z ramionami, wygnij się, tak, bahdziej, bahdziej, jeszcze bahdziej, nikt ci tu, kuhwa, nie zehwie tych twoich wisienek.

Zofia delektuje się obrazem, scenka przypomina jej oglądane pod mikroskopem na lekcji biologii jednokomórkowce: plamka łączy się z inną plamką; potem się rozdzielają, bez ładu i składu, przynajmniej dla niej, dwunastolatki zainteresowanej sposobami rozmnażania się dużo bardziej rozwiniętych form życia, o czym wspomina koleżance, Marcie; wybuchają razem nieopanowanym śmiechem; nauczycielka wyrzuca je za drzwi; rozbawione lądują w toalecie dla dziewcząt, gdzie kontynuują rozważania, uszczegółowiając je o opis członka piętnastoletniego Roberta, którego Marta podglądała kiedyś, gdy ten się onanizował, wpatrując się w obnażone krocze puszczalskiej Ewki z ich klasy.

d13ficq

Znowu ciągi skojarzeń, które prowadzą w tamto miejsce, myśli Zofia, hozluźnijcie się thochę, tehaz pehfekt, jedziemy, pokrzykuje fotograf.

Race fleszy kroją przestrzeń studia na nieuchwytne dla oka strzępy wrażeń, które w komputerze zastygają w czytelne płaszczyzny fotografii; Zofia szuka wzrokiem Adama. Nie zauważa, że sama jest cały czas obserwowana: z ciebie musi być prawdziwy drapieżnik, nieźle namieszałaś w sesji Drożdżowi. Adam. Przenikliwe spojrzenie. Ironiczny uśmiech.

Zaczynają rozmowę, która trwa, z przerwami na pracę, aż do rana. Żadnego przerabiania geja na hetero, żadnej zabawy w matkę i syna, w starszą siostrę i brata, zwyczajna rozmowa. Najpierw o malarstwie: zauważyłeś, że fotografia tylko pozoruje rzeczywistość, stwierdza prowokacyjnie Zofia; pozoruje prawdę i pozoruje chwilę, będąc wystudiowanym kłamstwem. Wielkie malarstwo oddaje kwintesencję sceny, chwili, czasu, Adam coś chce odpowiedzieć, korzystając z arsenału argumentów usłyszanych od Jacka. Milknie, uświadamia sobie, że w gruncie rzeczy zgadza się z opinią Zofii. A ona odkrywa w nim wrażliwość, znacznie większą niż jej własna.

d13ficq

Potem rozmawiają o ludziach: szukają w sobie traum niczym dziur w serze, twierdzi Adam, a dziurą się nie najesz. Masz rację, przyznaje Zofia, zaskoczona trafnością uwagi swojego rozmówcy, niespodziewane porozumienie szczerze ją cieszy. Masz rację, ludzie nie potrafią żyć bez traum, jakby brakowało im powodów do istnienia, jakby tylko brak nadawał sens życiu; pełnia już nie potrafi. Z czasem, wymęczeni sesją, wpadają w głupawkę, bawią się pozami fotografa, stylisty, modeli; nie potrafią oderwać się od rozmowy, Adam ustawia kadr i wraca do Zofii, ona kilkoma maźnięciami gąbki z pudrem wygładza coraz bardziej zsiniałą skórę modelki i wraca do Adama. Palą papierosy, komentują graffiti namalowane na murze otaczającym fabryczne zabudowania, znów wpadają w głupawkę, Jacek to musi ssać dużo jajek z rana, żeby piszczeć takim wysokim głosem przez cały dzień, znowu prowokuje Zofia; jakie jajka masz na myśli, udając podejrzliwość, pyta Adam i oboje wybuchają śmiechem; a ten kolo, który jest modelem, podobno zaczynał
karierę w pokazach mody w hipermarkecie, i dlaczego tam nie został, na kasie zrobiłby furorę, tak, w nagrodę za duże zakupy klientki miałyby prawo odcisnąć mu obcas na klacie; widać, że lubi takie zabawy; od dzisiaj będzie proponował odcisk obcasa po każdym wybitnym seksie; powstanie mu na piersiach taka mała aleja gwiazd. Znów śmiech; żarty plączą się z chwilami autentycznej refleksji, sens z bezsensem. Oboje mają pewność, że powinni znów się spotkać.

Bardzo szybko, tuż po tym, gdy zalicza pierwszy semestr na Akademii Sztuk Pięknych, Adam zaczyna pomieszkiwać u Zofii, najpierw niby przypadkiem: robi się późno, poza tym fajnie pospać dłużej po seksie, coś wspólnie ugotować i zjeść, i obejrzeć film, i w ogóle być razem, dotykać się, pieścić, całować, niespodzianie, bez powodu, nieustannie. Po dwóch miesiącach sytuacja się odwraca i Adam tylko wyjątkowo nie nocuje u Zofii. Co na to twoi rodzice, dopytuje się często Rogala. Nic. Kupili opcję, że wynajmuję na mieście pracownię, pada odpowiedź, tylko dziadek się czegoś domyśla, Zofia słyszy po raz pierwszy o Czerskim, kumaty gość, konstatuje, pewnie stary playboy z doświadczeniem życiowym, podpowiada intuicja.

d13ficq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d13ficq