Rozliczenie zamiast pojednania
Serbowie ustawiali bośniackich muzułmanów na skraju mostu na Drinie i dźgali bagnetami. Gdy ci wpadli do wody, rozpoczynała się kanonada. Zarząd hydroelektrowni położonej w dole rzeki wystosował uprzejmą petycję do inspektora policji z Wyszechradu, by nie wrzucano aż tylu ciał do Driny. Zwłoki zatykały przepusty i pracownicy nie nadążali z ich wyciąganiem na brzeg. Historia milczy, jak adresat zareagował na pismo. Wszystko to działo się u progu XXI wieku, "trzy kroki od Wenecji", jak to wyraził się jeden ze zbrodniarzy.
Most trzy kroki od Wenecji
Ed Vulliamy , autor książki "Wojna umarła, niech żyje wojna. Bośniackie rozrachunki" napisał, że czteroletnia wojna na Bałkanach była najbardziej krwawym konfliktem, jaki wstrząsnął Europą po klęsce III Rzeszy. Linie podziałów i niezasypane przepaście dzielące narody całego regionu dziś są praktycznie nietknięte. Obawiam się, że nietknięte jeszcze długo pozostaną, o czym mogą świadczyć wyniki ostatnich wyborów w 2014 roku, w których wygrały ugrupowania odległe od postaw koncyliacyjnych.
Pojednanie S.A.
Vulliamy postanowił zająć się bałkańskim tu i teraz, tym, co pozostało na gruzach minionej wojny - brakiem pojednania oraz rozrachunkiem, czymś o wiele bardziej wymagającym od pojednania. Pisze o wymazywaniu tragedii ze zbiorowej pamięci, o zapomnieniu i rozproszeniu. To praca o traumie, pamięci, przetrwaniu i wygnaniu. Tytuł, nawiązując do okrzyku "Umarł król, niech żyje król!", podkreśla dziedziczność i ciągłość wojen, które trwają, nigdy się nie kończąc. Najczęściej zastygają na chwilę, by niebawem znów uderzyć ze zdwojoną siłą.
"Pojednanie" stało się w Bośni słowem wszechobecnym, życzeniowym i nadużywanym. Jak pisze gorzko autor, jest synonimem lukratywnego interesu i obiecującej kariery. Kolejne instytucje, które w czasie wojny zostawiły Bośnię własnemu tragicznemu losowi, obecnie działają w ramach "społeczności międzynarodowej" wypłacając sobie wynagrodzenia i mnożąc koszty. Autor nie ma tutaj złudzeń i używa bardzo mocnych sformułowań - ruch na rzecz praw człowieka to dlań "kolonialna klika".
Pół wieku po Auschwitz
Jeden ze zbrodniarzy stwierdził nie bez racji, że wojna na Bałkanach rozegrała się "trzy kroki od Wenecji". Faktycznie, nieopodal turystycznej mekki, pół wieku po zakończeniu II wojny światowej, wyrosły obozy koncentracyjne, o których się w sensacyjnych przekazach z frontu raczej nie wspominało.
Jednym z nich była Omarska, przeznaczona dla muzułmańskich i chorwackich cywilów. Serbowie - a przynajmniej ci, którzy nie negowali istnienia tego obozu - zapewniali, że to jedynie ośrodek zbiorczy, w którym przesłuchiwano potencjalnych mudżahedińskich "wojowników". Na wieść o obozach przedstawiciel ONZ stwierdził, że serbscy cywile zmuszeni do ucieczki przez Chorwatów lub muzułmanów również skarżą się na brutalne traktowanie. I tyle.
Sny o wielkiej Serbii
Obozy takie jak Omarska były efektem spirali przemocy, jaką nakręcili Serbowie przeciw bośniackim Muzułmanom i Chorwatom, by stworzyć Wielką Serbię. Region ten był etnicznym tyglem, zamieszkałym przez Słowian - z których jedni nazywali siebie Serbami, inni zaś Chorwatami - oraz muzułmanów, nazywanych od 1993 roku Boszniakami.
Komunistyczny polityk Slobodan Milosevic, zachłyśnięty ideą Wielkiej Serbii, odsunąwszy od władzy swego mentora zaczął wzorować się politycznie na Josipie Ticie. Nic dobrego z tego nie mogło wyniknąć. Miejsce marksizmu zastąpił żarliwy nacjonalizm, łączący rasizm z bełkotliwą retoryką o wyjątkowości własnego losu.
Na skraju szaleństwa
W ciągu kilku miesięcy od rozpoczęcia działań wojennych miasta położone wzdłuż doliny rzeki Driny zostały pozbawione muzułmańskich mieszkańców. Otwarcie mówiono o czystkach etnicznych. Stolica została otoczona, zaś generał Mladić polecił artylerzystom, by doprowadzili mieszkańców "na skraj szaleństwa". Do końca 1992 roku walki i czystki pochłonęły około 70 000 ofiar, wysiedlono ponad milion osób.
Kolejne miasta zrównywane były z ziemią. ONZ natychmiast wprowadziło embargo na dostawy broni dla wszystkich stron "konfliktu". David Owen mówił przy tym o potrzebie równych szans, co brzmiało kuriozalnie w sytuacji, gdy Serbowie dysponowali czwartą co do wielkości armią w Europie, zaś siły ich przeciwników stanowiły naprędce zgromadzone oddziały rządowej milicji.
Zadawnione animozje etniczne
Gdy odkryto obozy koncentracyjne, prezydent Bush oznajmił, że zrobi wszystko, co konieczne, by zakończyć koszmar. Zrobił niewiele. Premier Wielkiej Brytanii oświadczył, że interwencja wojskowa nie wchodzi w grę, był za to bardzo szczęśliwy, gdy prezydent Republiki Serbskiej, Radovan Karadżić, obiecał wycofanie wojsk spod oblężonych miast. Nie wycofał. Stwierdziwszy, że strony są równorzędnymi przeciwnikami, a rzeź jest jedynie "zadawnionymi animozjami etnicznymi", organizacje międzynarodowe przygotowały grunt pod trzy lata przyzwolenia na bałkańskie pogromy.
Francuzi i Brytyjczycy z powodzeniem obstawali przy polityce wyrachowanej neutralności propagując doktrynę "moralnej równoważności". Twierdzili, że nie można obarczać winą żadnej ze stron, więc nie ma podstaw do interwencji. Vulliamy wyraża opinię, że w brytyjskiej dyplomacji pielęgnuje się przekonanie, iż najlepszą gwarancją "stabilności" jest wspieranie największego despoty w regionie.
Politycy, generałowie i profesjonaliści
Karadżić i Mladić byli witani na międzynarodowych salonach. Ten ostatni dostał od generała Wesleya Clarka pistolet i czapkę wojskową. Trzy dni przed masakrą w Srebrenicy, Mladić jadł pieczonego prosiaka i jagnięcinę z samym dowódcą UNPROFOR, Bernardem Janvierem. Samoloty, które wystartowały z lotnisk, by zapobiec masakrze, zostały przez owego Janviera zawrócone, najprawdopodobniej zgodnie z obietnicą złożoną gdzieś między jednym kęsem a drugim.
Holenderscy żołnierze przegnali cywilów z Srebrenicy szukających u nich schronienia i patrzyli, jak oprawcy Mladicia oddzielają kobiety i mężczyzn z tłumu. Naiwnością by było stwierdzenie, że nie wiedzieli, po co Serbowie to czynią - pozostaje tylko pytanie, kto wydał im rozkaz. Fakt, że po samej masakrze Janvier powiedział, że uważa generała za "profesjonalistę, który robi wszystko co w jego mocy, by chronić swoich ludzi", może stanowić pewną poszlakę do rozwiązania tej zagadki.
Przerwana ofensywa
W 1995 roku Stany Zjednoczone wspomogły chorwacką ofensywę, która wypchnęła Serbów z Krajiny i przerwała oblężenie Bihacia otwierając wreszcie front dla sił chorwacko-bośniackich. Ofensywa ta została jednak powstrzymana, do czego przyczynił się Richard Holbrooke. Ten sam człowiek ponoć zapewnił Karadżicia o nietykalności ze strony międzynarodowego trybunału pod warunkiem, że wycofa się z polityki.
W grudniu podpisano porozumienie z Dayton. Bośnia została podzielona wzdłuż linii niedawnych frontów. Miała składać się z Federacji (Chorwaci i Boszniacy) oraz Republiki Serbskiej, co dawało Karadżiciowi 49% kraju. W ten sposób masowe morderstwa zostały hojnie nagrodzone przy stole negocjacyjnym. Serbowie przejęli kontrolę nad terytorium, gdzie stały obozy i pogrzebano zamordowanych w nich ludzi. Gdy pozostałości po obozach znalazły się w rękach ich twórców, rozpoczął się tzw. pokój. Stwierdzono przy tym, że wszystkie strony dopuszczały się zbrodni. Vulliamy podkreśla, że owszem, zginęły tysiące Serbów, ale głównie w walce. Nie może być również wątpliwości, która "strona" jako pierwsza użyła przemocy, ani która z nich poniosła większe straty. Szacuje się, że 65 proc. ofiar stanowili Boszniacy, 21,7% proc. Serbowie i 8,5 proc. - Chorwaci. 73,9 proc. ofiar wśród kobiet cywilów to Boszniaczki.
Z frontu do banku
Co ciekawe, w 1995 roku główni orędownicy polityki ustępstw, Douglas Hurd, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, i Pauline Neville-Jones, dyrektor polityczny w Biurze Spraw Zagranicznych, zostali zatrudnieni przez bank NatWest Makrets.
Rok później wizytowali prezydenta Milosevicia na "dyskretnym śniadaniu", co miało zapewnić firmie udziały w częściowej prywatyzacji serbskich sieci telekomunikacyjnych. Potem ich drogi się rozeszły. Hurd stał się znakomitością konsultingu dyplomatycznego, Neville-Jones jedną z najjaśniejszych gwiazd Partii Konserwatywnej, zaś ich znajomy i partner w interesach zmienił statut z czcigodnego gospodarza na zbrodniarza wojennego oskarżonego o ludobójstwo.
Najpierw rozrachunek, potem pojednanie
Walki w Bośni dobiegły końca, wojna jednak trwała nadal, zwłaszcza dla tych, którzy zostali wypędzeni z własnych domów oraz tych, których ojczyzna znalazła się pod kontrolą Serbów. Wrócili ci, którzy mieli zniknąć z powierzchni ziemi. Naznaczeni cierpieniem, zmuszeni do życia pod sztandarem swych oprawców. Vulliamy uznaje, że wojna trwać będzie dopóty, dopóki pojednanie nie zostanie zastąpione rozrachunkiem, konfrontacją z tym, co się stało i wezwaniem do rozliczenia.
Dla zbrodniarza jest to forma spojrzenia w lustro i przyznania do winy. Dla ofiar - uwolnienie od brzemienia historii i dopiero, ewentualnie (acz niekoniecznie) otwarcie drogi do pojednania i porozumienia. Rozrachunek przynajmniej oddaje ofierze część tego, co jej odebrano, zmarłym przywracając nazwę i miejsce w historii. Bez rozrachunku nie ma mowy o pojednaniu i zrozumieniu, nie ma również mowy o pokoju. Jego brak skazuje pokrzywdzonych na historyczny niebyt zwłaszcza, gdy w dyskursie politycznym faworyzuje się winowajcę, domagając się podejścia: "przebaczyć i zapomnieć".
Znikające obrazy przeszłości
Problem wojny pozostaje w Bośni nierozwiązany. Powszechnie zrównuje się cierpienia zadane cywilnej ludności bośniackiej przez serbskich nacjonalistów z cierpieniami doznanymi przez Serbów. Zrównanie to implikuje tezę, że wszystkie strony są winne w jednakowym stopniu, stawiając na równi kata i ofiarę. Dodatkowo, wciąż wywiera się naciski na pokrzywdzonych, by żyli teraźniejszością, przebaczyli i zapomnieli. W ten sposób pokrzywdzeni stają się uchodźcami - geograficznie i historycznie.
"Wojna umarła, niech żyje wojna" jest książką traktującą właśnie o tych, którzy wraz z wojną mieli odejść, zniknąć. O tych, którzy byli na tyle uparci, że chcieli wrócić tam, skąd ich wygnano. Walter Benjamin napisał kiedyś, że każdy obraz przeszłości, który teraźniejszość odrzuci jako dla niej nieistotny, może bezpowrotnie zniknąć. Praca Vulliamy'ego powstała m.in. po to, by nie pozwolić, by ta bolesna przeszłość została odrzucona w imię politycznej poprawności, polityki pojednania lub kolejnych wynaturzonych modyfikacji pojęcia "grubej kreski".
Mirosław Szyłak-Szydłowski/ksiazki.wp.pl