"Rok wśród pingwinów". Wycięty wyrostek, usunięte ósemki przed wyprawą na koniec świata
Lindsay McCrae, ceniony i wielokrotnie nagradzany twórca filmów przyrodniczych, operator należący do ekipy sir Davida Attenborough przez 337 dni podziwiał unikatowe piękno Antarktydy i śledził z bliska życie jedenastu tysięcy pingwinów cesarskich.
"Rok wśród pingwinów" to opowieść o wyprawie na kraniec świata. Ta książka to fascynująca kronika życia, śmierci i ponownych narodzin tych wyjątkowych ptaków, a także opowieść o niezwykłym doświadczeniu człowieka, który spędził blisko rok w ekstremalnych warunkach.
Podczas antarktycznej zimy dzieją się rzeczy niesamowite. Gdy temperatura spada do minus sześćdziesięciu stopni, a morze wokół południowego kontynentu zamarza, pingwiny cesarskie - największe ze wszystkich pingwinów - rozpoczynają wielokilometrową wędrówkę po lodzie, aby dotrzeć tam, gdzie mają przyjść na świat ich młode.
Żadne inne zwierzęta nie rozmnażają się w tak surowych, niesprzyjających warunkach. Matki i ojcowie wymieniają się rolami, a samce poszczą przez ponad sto dni najstraszliwszej zimy, aby wysiedzieć jaja i bezpiecznie sprowadzić młode pisklęta na skuty lodem świat.
Lindsay McCrae spędził rok na Antarktydzie, w ekstremalnych warunkach atmosferycznych, aby filmować życie i wychowanie potomstwa (a często próby przetrwania) pingwinów cesarskich.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Lindsay opisał swoją niepowtarzalną przygodę życia tworząc wyjątkową literaturę faktu. Prezentujemy fragment "Roku wśród pingwinów" wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Przebywanie w miejscu, w którym w zasadzie nie można liczyć na ratunek z zewnątrz, wiązało się ze sporym ryzykiem. Na terenie bazy Neumayer działał co prawda jeden z najlepiej wyposażonych ośrodków medycznych na Antarktydzie, ale mimo to przed wyjazdem musiałem potwierdzić brak przeciwwskazań do spędzenia tam jedenastu miesięcy, z czego przez osiem byłbym całkowicie odcięty od świata.
Jeszcze nie tak dawno temu ludzie wybierający się na Antarktydę profilaktycznie poddawali się zabiegowi usunięcia wyrostka robaczkowego, bo gdyby podczas pobytu na tym odludziu wdał się stan zapalny, nie mogliby liczyć na pomoc chirurgiczną. Obecnie wyposażenie baz poprawiło się na tyle, że w niektórych z nich da się tego typu zabieg przeprowadzić. Mimo to zostałem przebadany dosłownie od stóp do głów.
Pobrano ode mnie próbki moczu i kału oraz krwi, przeszedłem też wiele różnych badań obrazowych. Dzięki temu dowiedziałem się o sobie różnych rzeczy, których wcześniej nie wiedziałem. Okazało się na przykład, że moje nerki są ze sobą połączone. Ponoć zdarza się to dość często i ma nawet swoją nazwę – "nerka podkowiasta". Dostrzegając zdenerwowanie na mojej twarzy, radiolog powiedział: – Jak ktoś nigdy wcześniej nie robił sobie badań obrazowych, to czasem dowiaduje się różnych zabawnych rzeczy.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Przeszedłem też kompleksowe leczenie stomatologiczne, uwzględniające w szczególności wymianę starych plomb, które mogłyby wypaść w trakcie wyjazdu. Ku mojemu przerażeniu po wykonaniu rentgena szczęki stomatolog zapragnął usunąć mi zęby mądrości, "tak na wszelki wypadek", żeby nic złego się z nimi nie stało podczas mojego pobytu na Antarktydzie. Na szczęście udało mi się jakoś od tego wymigać.
Pojechałem do Liverpoolu na EKG wysiłkowe, zbadałem też wzrok, choć to już u miejscowego optyka. Aż trudno mi było uwierzyć, ile informacji potrzeba, aby ocenić, czy mój organizm jest na tyle silny i sprawny, żebym mógł sobie poradzić podczas tej wyprawy. Stopniowo coraz lepiej uświadamiałem sobie, w jak wielkim przedsięwzięciu biorę udział. W moim kalendarzu zaczęły się pojawiać spotkania w siedzibie głównej AWI w Bremie (to na północy Niemiec). Jeździłem tam na konferencje poświęcone kwestiom ochrony środowiska i na przymiarki odzieży specjalistycznej.
Zważywszy, że miałem pracować na otwartej przestrzeni w miejscu, w którym temperatura spada niekiedy nawet do minus pięćdziesięciu stopni, AWI wyposażył mnie w bogatą kolekcję sprzętu. Tyle tego było, że pewnie z powodzeniem by mi to wystarczyło, nawet gdybym żadnych własnych rzeczy ze sobą nie zabrał. Czapki, rękawiczki i rękawice zewnętrzne, bielizna termiczna, wysokie buty, kombinezony, kurtki, skarpetki, gogle, okulary, balsamy do ust i kremy przeciwsłoneczne. Ktoś pomyślał naprawdę o wszystkim i zostałem świetnie wyposażony.
Przeszedłem kompleksowe szkolenie strażackie, gdyby – co wydawało się raczej nieprawdopodobne – na terenie bazy Neumayer wybuchł pożar, jak również dwudniowy kurs pierwszej pomocy medycznej w terenie prowadzony przez brytyjskiego fachowca na co dzień pracującego na pokładzie śmigłowca ratunkowego. Ogrom informacji płynął do mnie szerokim strumieniem ze wszystkich stron po to, żebym podczas pobytu na Antarktydzie w każdych okolicznościach wiedział, jak się zachować.
Wydawało mi się to dziwne, ale w trakcie tych przygotowań prawie nie rozmawialiśmy o tym, co zamierzamy filmować. Przez wiele miesięcy nikt ani słowem nie zająknął się o pingwinach. Nagle tyle uwagi musiałem poświęcić swojemu zdrowiu, że aż zacząłem się zastanawiać, co by było, gdyby coś się faktycznie stało – zwłaszcza w okresie zimowego odcięcia od świata.