Autokomis Kujawy znajdował się we wschodniej części miasta. Był to duży plac, na którym zazwyczaj roiło się od klientów. Ale świątecznego dnia było tu pusto. Jedyna w pobliżu latarnia rzucała słabe światło na bramę, przy której wisiała tabliczka z napisem „Security”. W głębi placu widoczne były kontury parterowego budynku, w którym mieściło się biuro.
Baron zatrzymał samochód nieopodal głównego wjazdu. Fritz z Kurdym pojechali obstawić boczną bramę.
W biurze jest ciemno Kowal zakasłał. Ściskając palcem jedną dziurkę w nosie smarknął na ziemię. Potem zrobił to samo z drugą.
Ciszej Grześ – szepnął Baron, próbując ogarnąć wzrokiem rozległy teren .
Już trzeci dzień nie mogę wyjść z tego kataru.
Leczony trwa siedem dni, a nie leczony tydzień - wyjaśnił szybko Pieta. - Jakby nie liczyć kolego, zostały ci cztery dni.
Bardzo śmieszne. Kowal zakasłał cicho.
Z miejsca, w którym się przyczaili, Baron niewiele widział. Stojące na placu samochody, pokryte grubą już warstwą śniegu, przesłaniały widok na biuro. W oddali rysował się nasyp i biegnąca wzdłuż drogi linia kolejowa. Śnieg zaczął prószyć mocniej, a podmuch chłodnego wiatru przeszył Barona do szpiku kości. Skulił się, przymykając powieki. Gluty mi zaraz zamarzną – prychnął Kowal.
Baron mrużył oczy przed zawieją. Nie odrywał jednak wzroku od placu. W pewnej chwili zdawało mu się, że między samochodami ktoś przemyka.
Zostańcie tutaj – nakazał i pobiegł po skrzypiącym śniegu w kierunku bocznej bramy, nie spuszczając oczu z miejsca, gdzie przed chwilą ktoś przeszedł.
I co? – spytał, gdy tylko dobiegł do Kurdego.
Ktoś jest w środku – szepnął Fritz.
Widziałeś?
Nie. Ale w oknie mrugnęło światło.
Jesteś pewny?
Tak.
Ja też widziałem – przytaknął Kurdy.
No, to wchodzimy. Ale jeden musi tu zostać - zdecydował od razu.
Ja idę. Kurdy zaczął przebierać nogami. Wziąłem nawet nowego gnata, kurde, bo Kujawa to kawał świra – szeptał, drepcząc w miejscu.
Ktoś musi zostać – Baron spojrzał na Fritza. – Będziesz pilnował naszych tyłków – dodał, mając wątpliwość, czy w ogóle powinien był prosić go o przysługę.
Skopcie im jaja – rzucił Fritz, gdy ruszyli wzdłuż ogrodzenia.
Na plac wśliznęli się niepostrzeżenie i cichaczem zakradli pod biuro. Baron instynktownie przywarł plecami do ściany budynku. Pozostali zrobili to samo. Przez chwilę nic się nie działo. Potem skrzypnęły drzwi i ktoś wsadził głowę w wąską szczelinę. W drzwiach mignęła kruczoczarna czupryna.
Kto tam jest? Baron usłyszał niski głos dochodzący z wnętrza biura.
Mocniej przylgnął plecami do ściany.
Nie ma nikogo szefie – odparł mężczyzna z kruczoczarną czupryną, rozglądając się dokoła. To zamknij te cholerne drzwi. Zimno leci do środka – dobiegł głos z budynku.
Drzwi trzasnęły głośno.
Ciekawe, kurde, ilu ich jest?
Co najmniej dwóch – stwierdził Kowal.
Było trzech – mruknął Pieta. – Dlatego z Waldim mieliśmy kłopot.
Czterech na trzech, właściwie pięciu. Mamy przewagę. Baron cichaczem podbiegł w kierunku wejścia, dając znak Kurdemu. Razem naparli na drzwi, które runęły z hałasem.
Wbiegli do środka i w sekundzie, jak robi to wyszkolony pododdział komandosów, przeczesali budynek. W stróżówce przed telewizorem siedział mężczyzna z kruczoczarnymi włosami, który chwilę wcześniej wyglądał przez uchylone drzwi. Baron powalił go na ziemię, zadając równocześnie cios prosto w twarz. Mężczyzna nie zdążył nawet krzyknąć. Kątem oka Baron dostrzegł, że reszta jego ludzi rozbiegła się po biurze.
Siedź cicho, to ci krzywdy nie zrobię – syknął, wykręcając ręce mężczyzny.
Co ty możesz. Kujawa to wam pokaże – bełkotał przyduszony kolanem.
Stul mordę – warknął, czując, jak przypływa fala gniewu. Przycisnął mężczyznę do ziemi i skrępował jego ręce. Nie miał zamiaru poluźnić więzów. Mężczyzna szarpał się, charcząc przy tym głośno. Mówiłem, żebyś stulił pysk – rzucił z niesmakiem, unosząc nad podłogę skrępowane ciało. Chciał tylko, żeby facet zamilkł. Zacisnął pięść i trafił prosto w żuchwę. Z gardła mężczyzny wydobył się bulgot, a ciało bezwładnie opadło na podłogę. Radziłem milczeć – wycedził przez zęby. W tej samej chwili tępy ból przeszył jego rękę. Spojrzał na zakrwawioną dłoń. Zadając cios, musiał zahaczyć o zęby przeciwnika. Rozejrzał się po stróżówce. Chwycił papierowy ręcznik i przyciskając go do rany, rzucił się w kierunku, z którego doszedł rozdzierający krzyk.
Na posadzce, w głębi biura, leżał Kujawa. Wił się pod naporem kopnięć, twarz zasłaniał rękami.
Wystarczy! Baron miał świadomość, że za chwilę nie będzie z kim rozmawiać. Kowal z Kurdym odstąpili. Ale rozjuszony Pieta zdążył jeszcze kopnąć Kujawę pod żebro. Mówiłem dosyć! odepchnął Pietę od półprzytomnego mężczyzny. Chcesz mieć kurwa trupa? rzucił ze złością, gdy Pieta próbował po raz drugi doskoczyć do leżącego.
Zabiję skurwiela! Zabiję własnymi rękami!
Zostaw! Baron sam nachylił się nad Kujawą. Gdzie Waldi?! – wrzasnął mu do ucha. Mężczyzna stęknął i skulił się mocniej, przyjmując embrionalną pozycję. Ale jego twarz, ku zdziwieniu Barona, nie zdradzała cienia bólu. Wyrażała tylko silne napięcie, niezdrową podnietę zboczeńca.
Nie wiem, o czym mówisz – odparł, szczerząc w uśmiechu zakrwawione zęby, i splunął krwią na podłogę.
Skurwiel, kurde, ciągle powtarza to samo.
Trzymajcie mnie, bo przypierdolę świrowi! Pieta doskoczył do Kujawy.
Dopiero teraz Baron pojął, co miał na myśli Kurdy mówiąc, że Kujawa to kawał świra.
Daj spokój! ostudził zapędy Piety. Wiedział, że siłą nic nie wskórają. Sprawdziliście budynek? – spytał, przytrzymując rozwścieczonego przyjaciela.
Nigdzie, kurde, go nie ma!
Nie mógł przecież zapaść się pod ziemię. Baron zerknął na Kujawę.
Przetrzepaliśmy tą cuchnącą budę i nic. Kowal zmarszczył brwi. Jak ci jebnę, zaraz wszystko wyśpiewasz! wrzasnął do Kujawy.
Tylko bez głupot chłopaki Baron rzucił w pośpiechu, widząc, że złość Piety udzieliła się wszystkim. Dawaj gnata – rzucił do Kurdego, który ochoczo wyciągnął broń zza paska. No, to się doigrałeś. Baron przykucnął obok Kujawy. A ten twój pieprzony interes. Wiesz co zrobię z tą cholerną budą? Puszczę ją z dymem.
Coś sobie przypominam – wycharczał Kujawa.
Baron żałował, że wcześniej nie zwrócił uwagi na tego osiłka. Nie przypuszczał nawet, że jakiś tam Kujawa stanie jemu, Baronowi na drodze. Do tej pory, nie miał z nim kontaktu. Wiedział tylko, że koleś istnieje. Był jednak nieważny, nieistotny jak większość ludzi w mieście. A teraz stał się przeszkodą, tkwił zadrą w jego oku. Posunął się stanowczo za daleko, bo odważył się stanąć przeciw niemu. Nie mógł na to pozwolić.
Odbezpieczył broń, przytknął lufę do skroni Kujawy i przesunął ją niżej wzdłuż naprężonego ciała.
Mów! – wrzasnął, zatrzymując broń na wysokości kolana.
Z twarzy Kujawy zniknął wyraz niezdrowej podniety. Krople potu wystąpiły na jego czoło, a oddech stawał się coraz szybszy. Baron widział, że przyjaciele stojący obok wyczekują sprawiedliwości. Przycisnął lufę do kolana Kujawy. Nagły dreszcz przeszył ciało mężczyzny. W biurze rozszedł się fetor kału. Baron zaczął odczuwać takie samo obrzydzenie jak wtedy, kiedy w lesie poczuł odrazę do Ralpha.
Jest pod torami – jęknął Kujawa. – Daj mi spokój – wymamrotał z trudem.
Zajrzał w jego zmęczone oczy, oprócz znużenia nie wyrażały żadnych emocji.
Wedle życzenia – odparł i strzelił z zimną krwią. Przeraźliwy krzyk rozdarł budynek. – Nie stawaj mi więcej na drodze – rzucił na odchodne.
Wejście do piwnicy przesłaniała stara cysterna. Kamuflaż doskonale spełniał swoją rolę zwłaszcza, że schron znajdował się przy tylnym ogrodzeniu. Nikomu nie przyszłoby do głowy zapuścić się w ten odległy, pozornie pusty zakątek. Waldi siedział na krześle na środku zimnej, obskurnej piwnicy. Ręce miał skrępowane z tyłu, a cuchnąca szmata kneblowała jego usta. Na widok przyjaciół potrząsnął głową i zamruczał niezrozumiale.
Co tak długo? – wyrzucił jednym tchem, gdy tylko wyciągnęli mu z ust knebel. Przez noc zamarzłbym w tej śmierdzącej piwnicy splunął na ziemię. – Grzebaliście się długo.
Spieprzamy stąd panowie – powiedział Baron, przecinając scyzorykiem sznur krepujący ręce przyjaciela.
Gnojek złamał mi rękę – Waldi jęknął, wsiadając do samochodu.
Nic ci nie będzie – Baron zerknął kątem oka na przyjaciela. A teraz gadaj o tej cholernej beemce, przez którą spieprzyłeś mi święta.
Waldi mówił jak na spowiedzi, że beemkę kazał Kujawie ściągnąć z Niemiec wkrótce potem, jak zobaczył przed domem Barona nowiusieńkiego mercedesa. Fura miała być legalna i jechać na własnych kołach, nawet jeśli miałoby to kosztować więcej. Nie było mowy o trefnym aucie. O tym że beemkę skrojono w Monachium, dowiedział się dopiero po roku. Znajomy glina rozpracowywał Kujawę i przez przypadek wpadł na ślad kradzionego auta. A ponieważ dobrze znał Waldiego, po przyjacielsku szepnął mu słówko. Postawił jednak ultimatum Waldi zrobi ze sprawą porządek, albo on zrobi mu sprawę i do tego zabierze mu auto. Nie miał wyboru i dlatego poprosił Pietę o pomoc. Nie chciał reszcie zawracać głowy. No właśnie, gdzie moja beemka? – spytał nieoczekiwanie. Na placu jej nie widziałem – dodał z przejęciem. Baron zerknął na Grzesia i obaj parsknęli śmiechem. Co się tak głupio cieszycie. Kupę siana za nią dałem.
Puknij ty się w głowę – mruknął Baron. – I zapomnij o trefnym aucie. Na twoim miejscu modliłbym się, żeby glina ci uwierzył. A forsę i tak wyciśniemy z Kujawy. Nic się o to nie martw.