Robin Williams popełnił samobójstwo, chociaż uchodził za wesołka. Jaki był naprawdę?
Robin Williams był wyjątkowo utalentowanym aktorem, znanym i podziwianym za występy zarówno w komediowych stand upach, jak i w bijących rekordy popularności filmach fabularnych. Mało kto wiedział, że aktor zmagał się z depresją i uzależnieniem alkoholowym oraz z postępującymi parkinsonem i demencją.
Choć był postrzegany przez kinomanów jako jeden z bardziej radosnych ludzi świata, popełnił samobójstwo. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o Williamsie jako znakomitym aktorze, ale przede wszystkim interesującym człowieku, przeczytajcie najnowszą biografię artysty.
Dave Itzkoff, reporter "New York Timesa", kreśli pełnokrwisty portret, będący świeżym i oryginalnym spojrzeniem na człowieka, którego twórczość poruszała miliony ludzi na całym świecie.
Poniżej znajdziecie fragment biografii. Dzieło Dave'a Itzkoffa, "Robin", przełożył Maciej Studencki.
BROŃ SAMOZAGŁADY
Ze wszystkich nagród, które Robin zdobył w karierze, ta była wyjątkowa. Kiedy w wieku pięćdziesięciu trzech lat wręczono mu nagrodę im. Cecila B. DeMille’a, przyznawaną za osiągnięcia całego życia, podczas uroczystości Złotych Globów 16 stycznia 2005 roku, miał dość czasu, żeby przygotować podziękowanie. Zaczął przemowę z udawanym zagranicznym akcentem, dziękując Hollywoodzkiemu Stowarzyszeniu Prasy Zagranicznej w różnych językach "po pierwsze, za bar z darmowymi drinkami". Od razu ocenił też nową statuetkę "z małym sutkiem na wierzchu", a następnie przyłożył ją sobie do piersi, wspomnianą wypustką na zewnątrz, i ogłosił, że nazywa się Janet Jackson *.
Następnie już z większą powagą podziękował trójce swoich dzieci, które tego wieczoru były wraz z nim na sali: Cody’emu, który miał wówczas trzynaście lat, a którego nazwał "poetą ninja"; piętnastoletniej Zeldzie, "fotografce, aktorce i wielkiej fance Hello Kitty" oraz Zakowi, dwudziestojednolatkowi, "lingwiście, który niedługo otworzy zakład naprawy składni". Każde z dzieci musiało wytrzymać krótką chwilę, podczas której pokazywała je kamera. Było widać, że chcieli wesprzeć ojca, ale jednocześnie ze skrępowania najchętniej zapadliby się pod ziemię.
Robin ciągnął: "Chciałbym także podzielić się tą nagrodą z wyjątkową kobietą – osiągnięciem mojego życia – z Marshą. Najchętniej przyznałbym ci Krzyż Walecznych za życie z komikiem. To interesująca praca, prawda? Jesteśmy teraz troszkę nie w sosie… Mamy gorszy moment. Ale dziękuję, że dałaś mi schronienie w samym środku schadenfreude". Marsha dmuchnięciem posłała mu pocałunek z koniuszków palców, ale jej spojrzenie pozostało poważne. Niedawno przeżyła trudne chwile i tylko ona oraz kilku ludzi na sali wiedziało, jak trudne. Rodzina przechodziła kryzys, który w ostatecznym rozrachunku niestety miał ich wiele kosztować.
Robin znowu zaczął pić – a jego żona i dzieci o tym wiedzieli. Nie żeby zadawał sobie jakikolwiek wysiłek, by to przed nimi ukryć. Próbował przekonać sam siebie, że jeśli chce, to potrafi uniknąć pułapek wynikających z przedawkowania alkoholu, mimo to doskonale wiedział, że sprawy mają się bardzo źle. Później wyjaśniał: "Myślałem sobie: »Dam radę. Kontroluję się«. Tak, na jakiś dzień, nie dłużej. No, może tydzień. Nie piłem przez tydzień, a potem: bang! I przez kolejny tydzień wracałem do punktu wyjścia. A potem jeszcze raz".
Robin sądził, że na dobre poradził sobie z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków już wiele lat wcześniej, kiedy zakończono produkcję "Morka i Mindy", a kiedy urodził się Zak. Ponieważ jednak rzucił wówczas picie i ćpanie bez fachowej opieki czy też leczenia, nie zastanawiając się nawet nad czynnikami, które mogły go doprowadzić do nadużywania alkoholu i narkotyków, powrót do starych nawyków po latach był o wiele bardziej bolesny. Stwierdził: "Przez dwie dekady byłem czysty, ale gdzieś z tyłu, w tle cały czas czaił się ten głos, który kusił mnie do złego. Dlatego kiedy znów zacząłem, poszedłem na całość".
Robin był w pełni świadomy, że alkoholizm realnie i trwale niszczy jego relacje z rodziną do tego stopnia, że nie da się ich uzdrowić już nigdy, nawet gdy on sam wytrzeźwieje na stałe i wyrazi skruchę z powodu niewłaściwego postępowania. Powiedział: "Zachowałem się karygodnie. Robiłem naprawdę niesmaczne rzeczy, a z tego trudno się otrząsnąć. Można powiedzieć: »Przebaczam ci« i tak dalej, ale to nie to samo, co podniesienie się po takim upadku. Trudno jest wrócić do siebie".
W tym czasie jego aktorska kariera sięgnęła dna, tak jak się tego obawiał przez wiele lat. "Wersja ostateczna" okazała się klapą; nie wypalił eksperyment z cyfrową dystrybucją i po wyświetlaniu w zaledwie stu piętnastu kinach film zniknął z ekranów. Robin otrzymał niezłe cięgi od krytyków za występ w produkcji "Głowa do góry". W tym osadzonym w latach siedemdziesiątych komediodramacie, napisanym i wyreżyserowanym przez Davida Duchovnego, Robin zagrał upośledzonego w rozwoju sprzątacza (jak wyraził się jeden z recenzentów "kolejna z jego wzbudzających mdłości ról uroczych dziwaków"), a Zelda – małą rolę drugoplanową. "Ciało za milion", film, którego kręcenie w ponurych arktycznych okolicach sprawiło, że Robin wrócił do nałogu, przepadł w pomroce dziejów.
Firma MBST, najnowsze wcielenie agencji artystycznej, która kierowała jego karierą przez niemal trzy dekady, została przejęta w lipcu 2005 roku przez CKX Inc., rozrywkowy konglomerat, który miał między innymi prawa do nazwiska i podobizny Elvisa Presleya oraz jego posiadłości, Graceland, a także do nazwy i formatu telewizyjnego show "American Idol". Robin pozostał klientem MBST, ale dla CKX był tylko jednym z wielu elementów portfolio.
Mimo opłakanej sytuacji, jego zachwyt całym światem, wyrażający się odczuwaniem złośliwej przyjemności z rzeczy, których uprzejmi ludzie nie powinni uznawać za zabawne, miał się nieźle. Musiał tylko znaleźć dla niego jakieś ujście. Kiedy latem 2004 roku zmarł Ronald Reagan, Billy Crystal oglądał w telewizji transmisję z jego pogrzebu. Wówczas rozległ się dzwonek telefonu, to był Robin, który jednak nie mówił własnym głosem, ale suchym szeptem Reagana, tak jakby dzwonił on z zaświatów. Crystal szybko podchwycił żart. Po latach wspominał: "Zaczęliśmy bawić się konwencją wywiadu. Zapytałem, czy tam na górze jest pięknie, a on odpowiedział: »Noo tak, ale strasznie tu gorąco«. »Ale tam nie powinno być gorąco«. »Och. Może to dlatego, że mam na nosie jaja Nixona«. Ciągnęliśmy tę rozmowę przez dłuższą chwilę, tak była zabawna. A potem zastanawialiśmy się nawet, czyby nie wejść do studia, nie upuścić sobie trochę pary i nie poświntuszyć we dwóch".
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Wówczas jednak Robin poniósł wielką osobistą stratę, która okazała się początkiem fatalnej passy w jego życiu. Jego serdeczny przyjaciel Christopher Reeve nabawił się wyjątkowo poważnych powikłań po odleżynach, dotykających zwykle osób spędzających życie na wózku, zapadł w śpiączkę i 10 października 2004 roku zmarł. Przez dziewięć lat od upadku z konia, którego rezultatem był paraliż niemal całego ciała, Reeve nie porzucił nadziei, że któregoś dnia znów będzie chodził. Stopniowo odzyskiwał władzę nad niektórymi częściami ciała – palcem wskazującym czy płucami – a dla Robina był uosobieniem wiary, heroizmu i potęgi ludzkiego mózgu. Robin, który obserwował, jak Reeve zmaga się z powikłaniami związanymi z paraliżem – i zwykle zwycięża – na wieść o śmierci przyjaciela przeżył wstrząs, który kilka miesięcy później pogorszyła jeszcze informacja, że Dana, żona Reeve’a, ma raka płuc. Zmarła w 2006 roku.
Najmocniejszym ciosem była jednak dla Robina świadomość, że Reeve, któremu wypadek odebrał tak wiele siły i witalności, mimo ogromnej determinacji nie był w stanie pokonać następstw swojej kontuzji. Po śmierci przyjaciela Robin przyznał: "Nie zdawałem sobie sprawy, że pozostawał przy życiu tylko cudem. Wielu ludzi mówiło mi, że żył i tak dużo dłużej, niż się spodziewali, a ja odpowiadałem, że nie wiedziałem, iż jego zegar biegnie szybciej niż dla każdego z nas. Chris wydawał się niezniszczalny, przynajmniej w części".
Rok później odszedł Richard Pryor – komediowy mentor Robina i jego niedościgły ideał scenicznej szczerości. Życiorys Pryora stanowił jednak ostrzeżenie przed tym, co może się stać z człowiekiem, którego upór zaprowadzi za daleko. Możliwości Pryora zostały znacznie upośledzone przez operację na otwartym sercu w 1991 roku i wieloletnią przewlekłą chorobę – stwardnienie rozsiane. Zmarł 10 grudnia 2005 roku w wyniku zawału. Był dla Robina kolejnym idolem, którego zdrowie pogarszało się stopniowo przez wiele lat. Robin wspominał: "Pod koniec życia trudno było na niego patrzeć. Stwardnienie rozsiane powodowało, że jego ciało powoli, lecz nieubłaganie odmawiało mu posłuszeństwa. To było kompletnie popieprzone, wiedziałem, że jest tam w środku. Mimo swojego stanu nawet wtedy żartował sam z siebie. Potrafił mówić o swoich uzależnieniach: udawał lufkę do cracku, która mówiła poufale: »Richard, jestem twoją najbliższą i najstarszą przyjaciółką«. To był dość brutalny humor".
Wszyscy zrozumieliby, gdyby Robin wyjaśnił, że wrócił do nałogu, by odreagować wszystkie te nieszczęśliwe wydarzenia, ale on zaprzeczał takiej interpretacji: "To był z mojej strony wyraz skrajnego egoizmu. Bardzo się bałem, a potem myślałem: »Och, to nieco złagodzi strach«. I piłem, ale alkohol w niczym nie pomagał". Na liście jego obaw figurowała tylko jedna pozycja, jak sam stwierdził: "Wszystko. Wszystko naokoło sprawia, że trzęsę się ze strachu. Wprawia mnie to w stan ciągłego niepokoju".
Przypis: * Nawiązując w ten sposób do kontrowersji obyczajowej, która zdarzyła się w 2004 r. podczas występu w przerwie Super Bowl. Justin Timberlake odsłonił wówczas (ponoć niechcący) pierś Janet Jackson (przyp. tłum.).
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 800 70 2222 całodobowego Centrum Wsparcia dla osób w kryzysie. Możesz też napisać maila lub skorzystać z czatu, a listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz TUTAJ.