Pierwszy cud dzieciństwa
Przestrzenie wewnętrzne i zewnętrzne
Właściwie nie musisz wcale przymykać oczu, ani się cofać pamięcią. Zawsze powraca ten sam obraz. Siedzisz przy łóżku chorej matki i ona pyta (jak zawsze pytała) co widziałaś, albo czego byłaś świadkiem po drodze ze szkoły, a ty opowiadasz (jak zawsze opowiadałaś) o siedmiu pozłacanych aniołach przy Placu Maltańskim lub o starym ujęciu wody pitnej obok kościoła Św. Ducha przy ulicy Dušni, w kształcie dwóch dłoni z brązu obejmujących cienki strumień wody.
„Nie przypominam sobie żeby tam było jakieś ujęcie wody”, oponuje matka, lecz ty się upierasz: jest tam, naprawdę; zawsze tam było.
Dziwne, że te obrazy powracają wtedy, kiedy ty sama jesteś chora – nie obrazy prawdziwej Pragi albo Pragi, jaką pamiętasz i do której tęsknisz, ale Pragi, która istniała jedynie w twoich opowieściach dla matki, kiedy nie miałaś nic do opowiedzenia, albo przeciwnie: kiedy miałaś coś do opowiedzenia a nie mogłaś tego powiedzieć.
W tym czasie choroba na dobre przykuła twoją matkę do łóżka i kiedy wracałaś ze szkoły do domu zwykle siedziałaś u niej godzinę lub dwie. W tych chwilach obie odnosiłyście wrażenie, że mieszkanie przy Ovocnej rozpada się na dwie części: nie tylko na wasze mieszkanie i praktykę dentystyczną ojca, ale na część rzeczywistą i nierzeczywistą. Z gabinetu o dwa pokoje dalej dochodził szczebiot jasnych kobiecych głosów, wspomaganych głębokim basem ojca, jego napomnieniami, przekleństwami i gardłowym śmiechem. Latem, kiedy drzwi od gabinetu były szeroko otwarte, słyszałyście również jak Vlasta, pielęgniarka ojca, wysuwa skrzypiące szuflady z kartotekami, lub pobrzękuje narzędziami na metalowych tackach. To był świat rzeczywisty. Po drugiej stronie, w pokoju z zaciągniętymi zasłonami, pod krucyfiksem wiszącym nad łóżkiem matki, w miejsce jałowych słów wkraczała fantazja. - Opowiedz mi o Blanickich Rycerzach - mówiłaś czasem i jeśli matka czuła się tego dnia dostatecznie silna, prosiła, żebyś ułożyła wyżej poduszki pod
jej plecami i po raz kolejny opowiadała twoją ulubioną bajkę:
W ciemnym wnętrzu góry leżeli śpiący rycerze. Już tysiąc lat pogrążeni byli we śnie i tylko nieliczni wybrani wiedzieli, że się tam znajdują. Pewnego dnia przechodziła w pobliżu dziewczynka z sierpem i koszykiem. Przyszła naciąć trawy na łąkach u stóp góry. Nagle pojawił się przed nią jeden z rycerzy. Obudził się i wyszedł napoić swego konia a napotkawszy dziewczynkę zapytał czy nie chciałaby u nich wysprzątać. Przez tysiąc lat nawet w ciemnym zamkniętym wnętrzu góry gromadzi się mnóstwo śmieci i kurzu. Dziewczynka się zgodziła, weszła za nim do środka i tam pośród śpiących rycerzy zabrała się do robienia porządków. Nie było jej w domu zaledwie jeden dzień. Ale kiedy wróciła mieszkali tam obcy ludzie, matka i ojciec już dawno nie żyli, a ona sama zmieniła się nie do poznania. Na trzeci dzień zmarła, wycieńczona i słaba. – Bo jeden dzień dla rycerzy to dla nas wiele lat. Oni nadal śpią głęboko we wnętrzu góry a gdy krajowi zagrozi wielkie niebezpieczeństwo obudzą się i powstaną aby nas oswobodzić.
Drzwi do praktyki znów się otworzyły, słychać było brzęczenie szklanych słoików i metalowych narzędzi. Profesor Jesensky uważał odprowadzanie swoich pacjentów nie tylko za swój obowiązek, ale za punkt honoru. W holu szczebiotały teraz jasne kobiece głosy, dudnił bas twojego ojca. Jeśli Vlasta nie zdążyła ich w porę odpędzić, to do chóru dołączały się także dwa dobermany: skomląc, dysząc i sapiąc plątały się po holu niespokojnie przebierając łapami dopóki nie minęła chwila pożegnania i drzwi wejściowe wreszcie się nie zamknęły.
- Aż uszy bolą – mówiła uśmiechając się matka.
Wiedziałaś, że leżąc w łóżku codziennie próbowała sobie wyobrazić, co ojciec robi poza cuchnącym kamforą gabinetem, poza pokojem przyjęć i poczekalnią, w realnym świecie. Być może w jej przewlekłej chorobie to właśnie było najgorsze: świadomość, że świat opuścił ją na długo przedtem, zanim ona go opuściła. Ze strachu, że pozostanie samotna i zapomniana, nalegała, żebyś siedziała u niej każdego popołudnia.
- Świat znika najpierw, to jest śmierć – mówi i unosi twoją dłoń w swojej.
- Kiedy rozpłyną się linie na twojej dłoni już cię nie będzie.
(...)