Trwa ładowanie...
Informacja prasowa
ford
20-06-2016 15:40

Przeczytaj fragment książki ''Agencja modelek Eileen Ford'' Roberta Laceya

“Agencja modelek Eileen Ford” to portret bezkompromisowej kobiety, która stworzyła świat mody. Eileen Ford, szczera do bólu, kiedy broniła swoich wyśrubowanych standardów, nigdy się wahała. Kiedy coś postanowiła, robiła wszystko, aby to osiągnąć. Była też znana ze świetnego oka do talentów i z oddania, z jakim traktowała swoje modelki. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy publikujemy fragment książki.

Przeczytaj fragment książki ''Agencja modelek Eileen Ford'' Roberta LaceyaŹródło: materiały prasowe wydawcy
dink17w
dink17w

* “Agencja modelek Eileen Ford” to portret bezkompromisowej kobiety, która stworzyła świat mody. Eileen Ford, szczera do bólu, kiedy broniła swoich wyśrubowanych standardów, nigdy się wahała. Kiedy coś postanowiła, robiła wszystko, aby to osiągnąć. Była też znana ze świetnego oka do talentów i z oddania, z jakim traktowała swoje modelki. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy publikujemy fragment książki.*

Na Manhattanie dopiero się rozwidniało i zapowiadał się rześki poranek. John Casablancas smacznie spał, sam w wielkim łóżku w hotelu Carlyle, choć temu zabójczo przystojnemu trzydziestotrzylatkowi zwykle się to nie zdarzało. Był właścicielem i jednocześnie menadżerem agencji Elite Model Management, która zatrzęsła paryskim światem mody, więc to właśnie on, człowiek, zwany paryskim Sundance Kidem, decydował o przyszłości najbardziej wielbionych kobiet świata. Ale tamtego poranka późną jesienią 1976 roku miał na głowie ważniejsze sprawy.

Przyleciał do Nowego Jorku poprzedniej nocy, rzekomo w celach „rozrywkowych”, i prosto z lotniska czmychnął do hotelu, zadając sobie wiele trudu, żeby nie dowiedział się o tym nikt ze świata mody. Cel jego podróży był ściśle tajny, więc mało komu w ogóle o niej wspominał. Po szalonym sukcesie Elite w Paryżu zastanawiał się, jak złamać zasadę wyłączności obowiązującą za oceanem od samego początku istnienia branży i otworzyć agencję w Nowym Jorku. Chciał rzucić wyzwanie menadżerom największych i najlepszych agencji modelek, które zdominowały amerykański rynek: Zolemu, Wilhelminie, Stewartowi Cowleyowi oraz najpotężniejszej i działającej najdłużej z nich wszystkich – Eileen Ford.

Gdy o 8.30 zadzwonił telefon, jeszcze się do końca nie obudził.

dink17w

– Dzień dobry, Johnny – warknął ociekający wrogością głos, głos kobiety dumnej ze swojej przebiegłości. – Co słychać? Dzwonię, bo chciałam ci to powiedzieć pierwsza: jeśli chodzi o te twoje interesy w Nowym Jorku... Mój drogi, nawet na to nie licz.

Bezwzględną, wymagającą i żądną zwycięstwa Eileen Ford była w nowojorskim światku kimś więcej niż królową. Była cesarzową amerykańskiego modelingu, skrzyżowaniem Mary Tyler Moore z Barbarą Walters, tyle że jeszcze twardszą niż one obie razem wzięte. John Casablancas lubił porównywać swoją zażartą konkurentkę do Katarzyny Wielkiej. Cokolwiek by o niej powiedzieć, do panteonu mody wdarła się o własnych siłach, czym zaskarbiła sobie szacunek gigantów branży. Sarah Doukas, młoda angielska agentka znana z tego, że odkryła Kate Moss, gdy ta stała w kolejce do odprawy na lotnisku JFK, wspomniała kiedyś, że widziała, jak Valentino podchwycił wzrok Eileen Ford i ukłonił się jej z największym szacunkiem.

– Oddali sobie honory, jakby byli członkami rodziny królewskiej.

Eileen Ford założyła agencję w 1947 roku razem z mężem, Jerrym, i przez ponad ćwierćwiecze byli na szczycie. Jeśli kupujesz forda, wiesz, że dostaniesz solidny i sprawnie działający samochód. Jeśli zamówisz modelkę Forda, otrzymasz szyk na miarę ferrari lub porsche oraz prestiż i cenę spod znaku rolls-royce’a. Dorian Leigh, Suzy Parker, Jean Patchett, Dovima, Carmen Dell’Orefice czy Lauren Hutton – do 1976 roku Fordowie dbali o kariery największych gwiazd zarówno amerykańskich, jak i europejskich. Kiedy Jean Shrimpton wpadała do Nowego Jorku, żeby się na chwilę oderwać od swingującego Londynu, pracowała wyłącznie z nimi.

dink17w

Dwór królowej mieścił się przy Pięćdziesiątej Dziewiątej Wschodniej w przerobionym z magazynów pięciopiętrowym lofcie z widokiem na most Queensboro. Ściany recepcji i holu wyłożono boazerią, niczym chatki w austriackich Alpach. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że największą agencją modelek na świecie zarządza muzykująca rodzina von Trappów.

– A czemu nie? – odpowiadała Eileen, kiedy ją pytano o wystrój. – Podoba mi się ten styl od czasów kiedy w dzieciństwie czytałam Heidi.

Cesarzowa modelingu słynęła z tego, że bywała kapryśna. Pewnego letniego ranka w 1977 roku minęła bez słowa dwie jasnookie i pełne nadziei dziewczyny, które czekały na nią w korytarzu. Nawet nie spojrzała na portfolia, które ze wszystkich sił próbowały jej wcisnąć, i poszła wprost do swojego biura, jakby dziewczyny wtopiły się w boazerię. Najpierw kazała im na siebie czekać, jakąś godzinę albo dwie. Udzielała wywiadu Anthony’emu Hadenowi-Guestowi. A potem wróciła na korytarz i uczyniła jednej z dziewcząt tę łaskę, że się przy niej zatrzymała i wycelowała w nią ołówkiem.

dink17w

– Co pani tu robi?

– Czekam na panią, miss Ford.

Haden-Guest napisał potem, że wyglądało to tak, jakby w dziewczynę znienacka wycelowano latarkę, a potem równie nagle ją zgaszono.

– Proszę do mnie przyjść kiedy indziej – powiedziała Eileen Ford. – Proszę do mnie przyjść, gdy pani zrzuci sześć kilo.

Lubiła powtarzać, że lepiej wykazać się wobec tych aspirujących piękności pozornym okrucieństwem, niż lekkomyślnie podsycać ich złudzenia.

dink17w

– Na dwieście zgłaszających się do mnie dziewczyn szanse na to, żeby zostać zawodową modelką, ma najwyżej jedna. Utrzymywanie ich w przeświadczeniu, że jest inaczej, byłoby podłe. Moim obowiązkiem jest też pomóc tym stu dziewięćdziesięciu dziewięciu pogodzić się z losem.

Sukces Ford Modeling Agency opierał się na tym, że Eileen potrafiła dostrzec potencjał w kandydatce numer dwieście. Na tę niezwykłą umiejętność składały się oko do talentów i jakiś tajemniczy szósty zmysł, którym potrafiła wyczuć wyjątkowość, dajmy na to, Lauren Hutton (dla której Jerry Ford wynegocjował w 1973 roku najwyższy kontrakt modelingowy w historii– umowę z Revlonem na dwieście tysięcy dolarów), podczas gdy inni agenci nie widzieli w niej nic poza dziwnym krzywym spojrzeniem i szparą między jedynkami. Jerry Ford zajmował się finansową stroną interesów, jego żona była „okiem” agencji. Dawał jej wolną rękę. Cztery razy w roku przemierzali razem Atlantyk, żeby szukać utalentowanych dziewczyn w Europie. Najlepszymi terenami łowieckimi okazały się dla Eileen Londyn, Paryż i Skandynawia, które regularnie dostarczały pięknych młodych kobiet zdolnych zarobić sto tysięcy dolarów rocznie, standardową gażę topmodelki na początku lat siedemdziesiątych.

Na każdej z nich Fordowie zarabiali około dwudziestu tysięcy dolarów. Mniej więcej dwie trzecie pochodziło z piętnasto-, dwudziestoprocentowej prowizji pobieranej od modelek. Resztę, dziesięć procent, płacił każdy wynajmujący je klient. W latach siedemdziesiątych agencja zarabiała na swojej liczącej sto osiemdziesiąt modelek stajni jakieś pięć milionów dolarów rocznie. Aż tu nagle w 1976 roku pojawia się w Nowym Jorku John Casablancas i wtrąca się w interes, który wygląda na niewyczerpaną kopalnię złota.

dink17w

Zresztą dla Eileen Ford sute prowizje nie były jedynym, a tym bardziej najważniejszym powodem, żeby nie pozwolić Elite Model Management i jej nonszalanckiemu właścicielowi zaistnieć w Nowym Jorku. Dla matki chrzestnej modelingu (taki tytuł magazyn „Life” przyznał jej w listopadzie 1970 roku) pieniądze miały mniejsze znaczenie niż specyficznie przez nią pojmowana moralność.

– Problem z Johnnym polegał na tym, że jemu nie chodziło tylko o to, żeby nam podkradać modelki – tłumaczyła później. – On chciał je dymać.

Od początku kariery Eileen Ford pochlebiała sobie, że zawsze wiedziała, jak chronić swoje dziewczyny przed napastliwymi spojrzeniami mężczyzn z branży, od obleśnych fotografów poczynając, na klientach domagających się specjalnych względów za „opiekę” kończąc.

dink17w

– Naprawdę potrafiła zaleźć za skórę – wspomina Rusty Donovan Zeddis, długoletni koordynator agencji Ford. – Jeśli któraś dziewczyna powiedziała w biurze, że ktoś domagał się od niej czegoś niewłaściwego, natychmiast chwytała za słuchawkę i zaczynała faceta opierniczać. Wpisywała go też na czarną listę. Potem miał szczęście, jeśli mu się udało jeszcze kiedyś kogoś wynająć z jej agencji.

Nawet „święty” Richard Avedon, do którego zachowania nikt nigdy nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, żył w strachu przed „rozmową”, która mogłaby go czekać, gdyby kiedyś przeciągnął sesję.

– Pamiętam, jak Dick wpadł w panikę i zadzwonił do niej – dodaje modelka Forda z późnych lat czterdziestych. – Nie mógł się skupić, dopóki nie był pewien, że Eileen da mu jeszcze pół godziny. I oczywiście musiał dopłacić.

Wszystkie nieletnie modelki i wiele dziewcząt, które nie zdążyły się jeszcze zaczepić w Nowym Jorku, mieszkały za darmo w pięciopiętrowym domu Fordów na rogu Wschodniej Siedemdziesiątej Ósmej i Trzeciej Alei. Eileen panowała tam niepodzielnie jak wszechwiedząca królowa matka. Udzielała dziewczętom lekcji zachowania przy stole i gdy siadały do kolacji (punktualnie o 19.30) razem z całą rodziną Fordów (wliczając dwie córki i syna), przyznawała im dodatkowe punkty za umiejętne zjedzenie kraba albo karczochów. Jeśli w Met wystawiali akurat Jezioro łabędzie, zabierała na nie dziewczęta, żeby uzupełnić braki w ich wykształceniu. Od swoich marzących o samotnych nocnych eskapadach przybranych córek wymagała też ścisłego przestrzegania ciszy nocnej. Esencją jej stylu – nawet w większym stopniu niż wystrój biura przy Pięćdziesiątej Dziewiątej Ulicy – były będące pod ciągłą kontrolą sypialnie przy Wschodniej Siedemdziesiątej Ósmej.

John Casablancas uważał to wszystko za staroświeckie i purytańskie bzdury. On jadał śniadania ze swoimi modelkami z zupełnie innych powodów.

– Mieliśmy z Eileen zupełnie inne podejście do pracy, ale myślę, że moje było uczciwsze. W modzie chodzi o seks. Spójrz na wybiegi, po których paradują modelki z cyckami na wierzchu. Potem się te cycki trochę zasłania i takie ciuchy sprzedaje się w markowych sklepach. Po co kobieta te ciuchy kupuje, jeśli nie po to, żeby wyglądać i czuć się seksowniej? Kobiety wykosztowują się na ubrania i kosmetyki, żeby przyciągać mężczyzn. Wszyscy się ślinią na widok tych dziewczyn, a one dobrze o tym wiedzą. Są superostre. Dlatego zachęcałem je, żeby się odrobinę zrelaksowały. Wolałem, żeby się czasem rozluźniły.

dink17w
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dink17w