Kawa dla wiosny
Wszystkie kłopoty zaczynają się podobnie, pomyślał Prezes, a jeśli nawet inaczej, to nieuchronnie wiodą do tego samego. Rozważał więc, czym jest problem, czemu nawet koty nie są od niego wolne, a Kreska w tym czasie przepychała imbryk na sam skraj kuchenki gazowej. Wewnątrz chlupotała kawa.
– Hej! – zamiauczał Prezes. – Jak tam na górze? W porządku?
Kreska nie odpowiedziała, pchała dalej, aż część podstawy imbryka znalazła się poza brzegiem kuchenki. Wystarczyłoby jedno małe pchnięcie albo zwykły przeciąg i imbryk spadłby na wykładzinę. Kreska znieruchomiała w samozadowoleniu.
– Co to będzie? – zapytał Prezes.
– Robię pułapkę na wiosnę – wyznała Kreska – kiedy się zjawi, zrzucę jej imbryk na głowę.
– A skąd wniosek, że wiosna zjawi się akurat w kuchni? Może wejść na przykład przez balkon albo wentylację.
– Przez balkon nie, bo jest tam siatka na wiosnę – odparła Kreska z namysłem. – Powiedz mi, co wiesz o wiośnie? Bo ja niewiele, poza tym, że jest ciepła. Co o tym sądzisz?
– Wiosna jest zielona, ciepła i pięknie pachnie – oznajmił Prezes i chciał dodać, że wcale nie powinno zrzucać się jej imbryków na głowę. Kreska weszła mu w słowo.
– Ciepła! Rozumiesz? – miauczała, przejęta własną przenikliwością. – Wiosna przyjdzie do nas z piekarnika, bo tam jest najgoręcej.
Prezes przesłał jej prawdziwie koci uśmiech. Koty często się uśmiechają, ale robią to tylko wówczas, gdy ludzi nie ma w pobliżu.
– A dlaczego chcesz upolować wiosnę? Nigdy nikomu nie zrobiła nic złego.
Wystarczyło spojrzeć w przepełnione strachem oczy Kreski, by dowiedzieć się wszystkiego.
– Możemy otworzyć piekarnik i wtedy zobaczysz, że nie ma w nim żadnej wiosny. Nie masz czego się obawiać – powiedział i nie czekając na odpowiedź, zawisnął na uchwycie, a że sam nie dał rady, Kreska przyszła z pomocą. Koty szarpały solidarnie i nawet zręcznie, aż piekarnik stanął otworem.
– A nie mówiłam! – triumfowała Kreska, aż ogon się jej wyprężył. Prezes postawił uszy. Nie dowierzał własnym oczom, bo w piekarniku, już wystudzonym, znajdowało się coś wielkiego, mięsnego i pysznego - przykrytego szkłem, które można było strącić, i owiniętego w folię, którą można było rozedrzeć i rozwłóczyć po kuchni.
Prezes popatrzył na Kreskę z uznaniem. Pokiwał głową. Bez słowa - bo co tu jeszcze mówić - koty weszły do piekarnika i jadły tak długo, aż zjadły całą wiosnę.
Królewna Kreska
Prezes gonił Kreskę po mieszkaniu, Kreska uciekała, a im bardziej uciekała, tym bardziej ją gonił. Dopadłszy, tarmosił, mierzwił futro na karku i szarpał za uszka. Kreska odpychała się, piszczała, aż Prezes poczuł znudzenie i odpuścił. Polizał ją po pyszczku. Zamruczała.
– Czemu mnie gonisz i szarpiesz, a ja nie umiem ani jednego, ani drugiego? – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – odpowiedział – ale przecież masz wszystko, czego potrzebujesz. Łapki, ząbki i pazurki – wyliczył.
Kreska sprawdziła. Istotnie, łapki miała silne, pazurki ostre, a zęby mocne i zdrowe. Prezes odbiegł, puściła się w pogoń, dopadła go i nagle znieruchomiała.
– Mam zęby i pazurki, ale nie umiem ich używać. Zupełnie nie wiem, jak to zrobić – westchnęła zrezygnowana. Prezes być może znalazłby odpowiedź, ale rozczarowana Kreska oddaliła się posiedzieć w samotności.
Nastał wieczór. Patrzyła w firankę i pochlipywała.
– Jestem nieważna! – powiedziała z rozpaczą.
– Czemu mówisz takie głupie rzeczy? – Prezes usiadł przy niej. Patrzyli na siebie.
– Nie potrafię używać pazurków ani nawet uciec przed tobą. Jestem najmniej ważnym kotem na całym świecie!
Prezes zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Sądzę, że jest zupełnie inaczej. Jesteś najważniejszym kotem pod słońcem. Nie tylko dla mnie, ale w ogóle.
Oczy Kreski rozszerzyły się ze zdziwienia:
– Dlaczego tak mówisz?
– Powiedz, co było, kiedy ciebie nie było?
Na takie pytanie nie sposób odpowiedzieć bez zastanowienia. Dlatego Kreska głęboko się zamyśliła.
– Nic – odrzekła – a przynajmniej bardzo niewiele.
– Właśnie! A teraz popatrz, jest okno i słońce oraz fotel, na którym śpimy.
– Rzeczywiście! – Wciąż nie mogła uwierzyć, że to prawda.
– Ale przecież jesteś starszy ode mnie… miauknęła z namysłem – czyli…
– Nic bardziej błędnego – Prezes wszedł w słowo – jeśli nawet byłem przed tobą, to nie żyłem naprawdę.
Kreska spojrzała na niego poważnie, mrużąc oczy, przeniosła wzrok na okno, słońce i na fotel. Zachwyciła się.
– Ale to znaczy… to znaczy… – mówiła, jakby obawiała się słów, które musiały paść – to znaczy, że jestem królewną!
Prezes skinął głową.
– Właśnie to chciałem ci powiedzieć.
Kreska wyprężyła się w zachwycie. Świat wydawał się czymś nowym i cudownym.
– Królewna Kreska! Królewna Kreska! – powtarzała. – Prezesku! Może chcesz mnie trochę pogonić?
Nie trzeba było powtarzać. Prezes skoczył na Kreskę, zamiauczała, wyrwała się i pognała w kierunku kuchni. Ruszył za nią i nagle zrozumiał, że w ruchach Kreski zaszła przemiana. Pojął jej sens: tak mogła uciekać tylko królewna.