Precyzyjny opis umierania z wycieńczenia. Wystarczy jedno zdanie
Przeczytanie tego tekstu zajmie ci, czytelniku, ok. 10 minut. Po przeczytaniu tego tekstu zaczniesz szukać u siebie pierwszych symptomów zatorowości płucnej i zatrzymania krążenia. I uświadomisz sobie, że przeczytałeś najdłuższe zdanie w swoim życiu. Na 30 tysięcy znaków. I że nie ma w nim ani jednego zbędnego słowa.
Tego dnia zamierzał skończyć z "Elflandią".
Pwnage postanowił tak naprawdę poprzedniego dnia, gdy zasiadał przed komputerem, że raz na zawsze skończy z grami, ale potem znalazł kilka rzeczy, którymi trzeba się było zająć, ażeby niejako u p o r z ą d k o w a ć s p r a w y, zanim pośle swoje znakomicie uzbrojone awatary w cyfrowy niebyt, przede wszystkim musiał się pożegnać z dziesiątkami przyjaciół z gildii, o których z czasem zaczął myśleć bardzo czule i zrodziło się w nim wobec nich rodzicielskie przywiązanie podszyte odpowiedzialnością, rodzaj uczucia, jakie wychowawca na letnich koloniach mógłby żywić do swoich podopiecznych, i Pwnage wiedział, że gdyby zniknął bez pożegnania, odczuliby to boleśnie jako osobistą zdradę, czemu towarzyszyłoby poczucie straty, niedomknięcia, byłby to też wstrząs dla ich przeświadczenia, że świat jest przewidywalny, zrozumiały i w przeważającej mierze dobry, sprawiedliwy i uczciwy (kilkoro z członków jego gildii, nawiasem mówiąc, było naprawdę w wieku uczestników letnich kolonii i odczuwał silne pragnienie, żeby ich nie zdradzić ani w żaden sposób nie zranić), postanowił więc już na dosyć wczesnym etapie gry, która zaczęła się poprzedniego dnia rano, że nie może odejść i skasować konta, dopóki osobiście i indywidualnie nie pogada i nie pożegna się z wieloma stałymi graczami w "Elflandię", z którymi przez ostatnich kilka lat spędzał po dwanaście godzin dziennie, co wymagało od niego napisania serdecznego listu ze słowami podziękowań do każdego z graczy z wyjaśnieniem, że nie ma już czasu grać w "Świat Elflandii", ma bowiem zamiar od tej pory skupić się na nowej karierze, chcąc zostać s ł y n n y m a u t o r e m p o w i e ś c i k r y m i n a l n y c h, i zdobędzie nowojorskiego wydawcę z najwyższej półki, jak tylko skończy pierwszy szkic swojej powieści, tak więc musi poświęcić całą energię pisaniu książki, oddać się temu całkowicie, na sto procent, a to wiązało się z odejściem z "Elflandii", ponieważ jego rutynowy harmonogram związany z uczestnictwem w grze kolidowałby z pisarskimi powinnościami – zwłaszcza codzienne misje, setki codziennych misji, które realizował co rano dla wszystkich swoich awatarów przez pięć morderczych godzin, przysięgając sobie, że następnego dnia wykorzysta ten czas, żeby poważnie podgonić ze swoją powieścią, przewidując, że będzie w stanie pisać po dwie strony na godzinę (całkiem rozsądna liczba według różnych stron internetowych z poradami dla osób zainteresowanych pisaniem powieści), co daje około dziesięciu stron dziennie, a w tym tempie mógłby pyknąć całą książkę w ciągu miesiąca, wykorzystując jedynie czas, który zwykle poświęca codziennym misjom w "Elflandii"...
...i to poczucie determinacji i zdecydowania pozostawało dosyć silne do następnego ranka, kiedy to próbował pisać, szybko jednak łapał się na tym, że nie przestaje myśleć o tych wszystkich codziennych misjach, teraz znowu odblokowanych i od nowa dostępnych, i zawierał ze sobą umowę, że jeśli naprawdę chce się skoncentrować na pisaniu i pozbyć natrętnych myśli o misjach, zrobi sobie przerwę i przeleci przez misje w y ł ą c z n i e głównej postaci, a jeśli jego liczne poboczne awatary nie zdobędą ostatecznie dostępu do tych wszystkich supernagród, no trudno, jest to cena, którą musi zapłacić za bycie słynnym powieściopisarzem – ale potem, gdy już ukończył dwadzieścia misji dla głównego awatara, dopadało go to irytujące umysłowe zmęczenie, wrażenie, jakby jego mózg został potraktowany jak ciasto na chleb, ściskany, zagniatany, miękki i z pewnością nie będący w stanie spłodzić wybitnej literatury, śmiało więc przystępował do wykonania misji wszystkich swoich altów i pięć godzin później odczuwał taki sam głęboki wstręt do samego siebie, jaki odczuwał dzień wcześniej, przysięgając znowu, że następnego dnia daruje sobie codzienne misje i będzie c a ł y d z i e ń pracował nad powieścią, choć uczucie to następnego ranka nigdy nie wydawało się już tak silne, kiedy to cały cykl zaczynał się od nowa, aż w końcu musiał przyznać, że jego powieść ma szansę powstać tylko wtedy, jeśli całkowicie skończy z grą, skasuje wszystkie konta jednym apokaliptycznym ruchem, od którego nie będzie już odwrotu, ale oczywiście musiał wcześniej pożegnać się ze wszystkimi ludźmi, z którymi się tam zaprzyjaźnił, ludźmi, którzy, gdy informował ich o tym, że odchodzi, bo musi poświęcić więcej czasu książce, zwykle odpowiadali najpierw „NIEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!” (co, jeśli miał być szczery, mile go łechtało), a następnie wyrażali pewność, że książka okaże się wielkim bestsellerem, chociaż nic o niej nie wiedzieli, nie znali nawet jego prawdziwego nazwiska...
...tak czy siak bardzo mu się podobało, gdy słuchał o swoim nieuchronnym przyszłym sukcesie, co zatrzymywało go w fotelu na wiele godzin, czekał bowiem na zalogowanie się po kolei każdego z przyjaciół z "Elflandii", żeby móc im przekazać nowinę i odbyć jeszcze jedną wersję tej samej rozmowy, którą przeprowadził już ze dwadzieścia pięć razy, i w tym czasie siedział w dokładnie tej samej pozycji z podwiniętą pod siebie nogą tak długo, że na skórze odcisnęły się głęboko szwy plastikowego fotela z imitacji skóry, jednocześnie zaś w tejże nodze rozwijało się coś, co lekarze nazywają z a k r z e p i c ą ż y ł g ł ę b o k i c h, innymi słowy zakrzep powodujący zaczerwienienie i opuchnięcie, a także lekkie kłucie, wrażliwość, ciepło i ból, które Pwnage mógłby poczuć, gdyby jego noga nie osiągnęła już stanu wykraczającego daleko poza etap mrowienia, popadłszy w pełne odrętwienie, niemal jak po zaaplikowaniu znieczulenia, od długotrwałego nacisku, któremu była poddawana, gdy żegnał się z przyjaciółmi i tłumaczył powody rychłej likwidacji konta, po czym często godził się na ostatnią przygodę lub walkę ze smokiem "przez wzgląd na dawne czasy”, jak mawiali, zaskoczony, jak silną odczuwa przy tym nostalgię (nawiasem mówiąc, między innymi dlatego zapominał poruszać nogą, wstać, rozciągnąć się i w jakikolwiek inny sposób sprawić, by krew zaczęła żywiej krążyć w dolnej części jego ciała lub gdziekolwiek poza kciukami i palcami wykorzystywanymi ściśle do obsługi gry wideo), nostalgię wywołaną tym, że jego przyjaciele chcieli odwiedzić raz jeszcze miejsca ich dawnych triumfów z takim samym entuzjazmem, z jakim inni czekają na szkolne zjazdy absolwentów, toteż z każdym przyjacielem powtarzał przygodę, którą przeżyli razem kilka tygodni lub miesięcy wcześniej, i to rozbudziło w nim chęć odwiedzenia w s z y s t k i c h miejsc na bezkresnej mapie "Elflandii", do których czuł się przywiązany, z którymi łączyły się jakieś ważne wspomnienia lub które w jakiś istotny sposób przyczyniły się do osiągnięcia przezeń statusu arcymistrza, rodzaj "podróży sentymentalnej” do miejsc, które z czasem poznał i pokochał, co oczywiście musiało zająć całą masę godzin (autorzy gry chełpili się olbrzymimi rozmiarami i skalą ich wirtualnego świata, twierdząc, że gdyby świat "Elflandii" był prawdziwy, zajmowałby dosłownie powierzchnię Księżyca)...
...odwiedził zatem Fiołkowy Las (miejsce pierwszej śmierci swego awatara, na poziomie ósmym, zadanej mu przez czające się tam pantery) i Pieczary Jedenar (skąd ledwo udało mu się umknąć przed zgrają demonów), świątynię Aelleny (ze względu na niesamowitą ścieżkę dźwiękową, która rozbrzmiewa w jej wnętrzu), plażę Wyrmmist (gdzie spotkał swojego pierwszego smoka), ruiny Gurubashy (gdzie ukatrupił pierwszego orka) i tak dalej, po prostu uwielbiał te wszystkie dziwaczne nazwy i przelatywał z jednego miejsca do drugiego na swym ultraszybkim latającym gryfie, a potem przypomniał sobie, jakie to było niesamowite, gdy dopiero zaczynał grać i nie zdobył jeszcze żadnych zwierząt, latających ani wierzchowych, i musiał przemieszczać się pieszo, i naprawdę mógł wszystko dobrze obejrzeć, napawając się tym, jak jeden ekosystem przechodzi w następny, i zatęsknił za prostotą i naiwnością tamtych dni, tak więc zaparkował gryfa na północnym koniuszku największego kontynentu "Elflandii" i zaczął posuwać się pieszo na południe, najpierw przez białą śnieżną tundrę Lodowców Zimowych Szabli, przez Szronowe Góry, zszedł do Ostowego Wąwozu, natykając się jedynie sporadycznie na kilka dzikich bestii lub niedźwiedzie polarne, minął jaskinie zamieszkane przez mało rozumną rasę lodowych yeti, z którymi łączyły go przyjazne stosunki, i ciągnął dalej na południe, pieszo, od czasu do czasu robiąc zrzuty ekranu, tak jak turyści cykają zdjęcia, przy czym orki pierzchały na jego widok, jakby się paliło, bo znały jego imię i reputację zabijaki, wtedy już zresztą forum aż się trzęsło od wiadomości o tym, że najbardziej zasłużony, należący do najwyższej elity gracz postanowił się wycofać, i do Pwnage’a bez przerwy spływały prywatne wiadomości z pytaniami, czy to prawda, i z błagalnymi prośbami, żeby zmienił zdanie, wiadomości, które w efekcie skłaniały go do z m i a n y z d a n i a, bo nagle zdał sobie sprawę, że jest o wiele bardziej popularny, wspierany i kochany jako awatar w "Elflandii", niż byłby kiedykolwiek jako prawdziwy człowiek w realu...
...i to go zasmuciło, wpadł też w pewnego rodzaju histerię, przypomniawszy sobie niepokój ostatniego wtorku, kiedy nie mógł się zalogować w "Elflandii" prawie przez cały dzień i krążył po domu albo godzinami wpatrywał się w skrzynkę pocztową, gdy więc teraz kroczył na południe przez bezkresne tereny "Elflandii", odczuwał paraliżujący i niepohamowany stres, lęk, że jeśli naprawdę wdroży swój plan zerwania z grami wideo, wówczas k a ż d y dzień będzie wyglądał jak ostatni wtorek, i świadomość ta lunęła na niego niczym zimny deszcz, i poczuł, jak jego siła woli i zaangażowanie w nowy plan zaczynają słabnąć, uznał więc, że tylko jeśli jego bohaterowie przestaną należeć do elity najfajniejszych postaci, które cieszą się miłością i wsparciem wszystkich, tylko w ten sposób kiedykolwiek zdoła się zmobilizować do porzucenia "Elflandii", a jedynym sposobem osiągnięcia tego stanu rzeczy było pozbycie się wszystkich skarbów, które tak niezmordowanie gromadził, wychodził bowiem z założenia, że bez nich nie będzie już tak powszechnie lubiany i popularny, przestanie należeć do elity, jeśli nie będzie miał tych wszystkich bajecznych łupów, przez co jego odejście stanie się b a r d z i e j prawdopodobne, poza tym po tak długim czasie przebywania na szczycie znalezienie się znowu na samym dole byłoby tak frustrujące, tak wkurzająca byłaby konieczność ponownego gromadzenia skarbów, tak bezsensowna, że wolałby odejść, oznajmił więc swoim kumplom z gildii, że rozdaje wszystkie swoje dobra i że jeśli spotkają się podczas jego długiej wędrówki na południe, sprezentuje im coś naprawdę cennego, coś naprawdę cool, wkrótce więc uformował się za nim korowód pomniejszych graczy...
...ważne jest, by odnotować, że w chwili, gdy naszło go olśnienie i przekazał gildii wiadomość o swej wspaniałomyślnej decyzji, zmienił nogę, na której siedział, a w niej oderwała się skrzeplina, rozpoczynając powolną wędrówkę po krwiobiegu, mała i twarda, wielkości szklanych kuleczek do gry, sunęła przez jego ciało, co od czasu do czasu wyczuwał jako ucisk, a czasem jako ukłucie, co jednak, szczerze powiedziawszy, nie wyróżniało się na tle biologicznego szumu, jaki Pwnage rejestrował właściwie cały czas, obolałości wynikającej z niemal ciągłego wyczerpania, braku ruchu i stosowania diety składającej się głównie z kofeiny i mrożonych, przetworzonych dań do mikrofali, stanu, który regularnie przyprawiał go o ostre bóle w różnych częściach ciała, a co za tym idzie, ostry ból spowodowany teraz mobilnym od niedawna skrzepem nie wydał mu się niczym nadzwyczajnym, przecież coś go kłuło p r a w i e b e z p r z e r w y, a zresztą te dolegliwości przytępiał fakt, że Pwnage rzadko kiedy w istocie p a m i ę t a ł ukłucia bólu, jako że płat czołowy jego mózgu i hipokamp uległy poważnej atrofii na skutek braku snu, złego odżywiania się i wystawienia na działanie ekranów komputerowych w natężeniu, które wydaje się niebezpieczne, choć naukowcy jeszcze tego nie wyjaśnili, toteż za każdym razem, gdy czuł ostry ból, jego przemęczony, patologicznie przeciążony mózg szybko wyrzucał tę informację i następnym razem, gdy Pwange’a przeszywał ostry, potworny ból, było tak, jakby odczuwał go po raz pierwszy, a on odnotowywał go należycie i obiecywał sobie, że jeśli się powtórzy, na pewno poszuka pomocy u jakiegoś przedstawiciela służby zdrowia w ciągu może nawet najbliższego tygodnia...
...i gdy wszyscy jego przyjaciele zebrali się wokół niego, zaczął rozdawać najpierw złoto, liczne złote, srebrne i miedziane monety, które wykradł zabitym orkom i wydobył ze skrzyń strzeżonych przez smoki lub wygrał w domu aukcyjnym serwera, gdzie nauczył się zarabiać na różnych giełdach surowców, i uzyskany w ten sposób kapitał za pomocą dźwigni finansowej jeszcze pomnożył, przez co sprawował niemal monopolistyczną kontrolę nad łańcuchem dostaw "Elflandii" ze świadomością, że całe to złoto ma wartość w prawdziwym świecie, że niektórzy gracze sprzedają swoje złoto innym graczom przez serwisy aukcyjne w prawdziwym świecie za prawdziwe amerykańskie dolary, miał też świadomość, że pewien ekonomista ze Stanfordu wymyślił nawet kalkulator przeliczający złoto z "Elflandii" na dolary, co, jeśli dobrze zrozumiał, oznaczało, że mógł opylać swoje złoto i dzięki temu wyciągać mniej więcej tyle, ile zarabiał, pracując w punkcie ksero, coś, czego nigdy by nie zrobił, bo "Elflandia" służyła r o z r y w c e, a on wiedział z doświadczenia, że praca jej nie służy (tylko że gdyby naprawdę się nad tym zastanowił, przyznałby, że jego doświadczenia z gry w "Elflandię" nie są s t u p r o c e n t o w ą r o z r y w k ą, jako że każdy dzień gry zaczyna się od pięciu bitych godzin tych samych, codziennych misji zaliczanych na pamięć jedna po drugiej, aż wkrada się monotonia typowa dla pracy fizycznej, co oczywiście niespecjalnie służyło rozrywce, za to dawało mu dostęp do nagród, które zapewniały mu rozrywkę później, gdy z nich korzystał, z tym że kiedy już udawało mu się zgromadzić wszystkie nagrody, twórcy gry dodawali nową łatkę pozwalającą zdobyć nowe trofea, odrobinę, ułamkowo lepsze od tych starych, toteż po zdobyciu wszystkich trofeów wiedział, że są one już niejako zdewaluowane, ponieważ na horyzoncie rysują się jeszcze wspanialsze nagrody...
...i gdyby się nad tym naprawdę mocno zastanowił, przyznałby, że jego doświadczenia w "Elflandii" w większości przygotowują go na rozrywkę, ale nigdy tak naprawdę to nie jest rozrywka, najwyżej w czasie akcji, kiedy to wespół ze swoją gildią rozprawia się z jakimś wyjątkowo wrednym nieprzyjacielem i zdobywa łupy, ale nawet wtedy dobrze się bawił tylko na początku, kiedy odnosili zwycięstwo, bo potem misje te stawały się powtarzalnym ćwiczeniem, które już nie bawiło, nie było rozrywką perse, a wręcz wywoływało silny stres i złość, gdy po sukcesie z poprzedniego tygodnia gildia doznawała porażki, i tak w większość tych wieczorów, gdy brał udział w wyprawie, chodziło nie tyle o zabawę, ile o unikanie złości, doszedł więc do wniosku, że rozrywka musi się kryć gdzie indziej, może nawet nie w samych intymnych momentach gry, ale w ogólnym, abstrakcyjnym stanie uczestnictwa w grze, bo kiedy był zalogowany w "Elflandii", zaznawał głębokiego poczucia satysfakcji, kompetencji i przynależności nie znanego mu z życia w realu i być może właśnie to poczucie należałoby zinterpretować jako „rozrywkę”), no więc z tego wszystkiego wynikało, że Pwnage jest posiadaczem naprawdę wielkiej fortuny, a gdy zaczął rozdawać swój majątek po tysiąc złotych monet każdemu, zanim jego worek opustoszał, po złoto musiało wyciągnąć rękę kilkudziesięciu graczy, przez co Pwnage czuł się trochę jak Robin Hood, który wędruje przez las i rozdaje pieniądze potrzebującym...
...i gdy nie miał już fortuny, zaczął rozdawać gadżety, klikając na chybił trafił w zebrany wokół niego spory tłumek, oddawał broń, szpady i pałasze, tasaki, szkockie miecze obosieczne, rapiery, różnego rodzaju sztylety, szable, sierpy, bułaty, majchry, siekiery, pałki, tomahawki, młoty, maczugi, kilofy, kije, lance, piki, włócznie, halabardy i pewną tajemniczą broń, której zdobycia nie pamiętał, a która się nazywała flamberg, i gdy już nie miał ani jednej sztuki do rozdania, zaczął się pozbywać zbroi, oddawał różne części kolczugi i zbroi płytowej, które wygrał lub zrabował, superanckie naramienniki nabite kolcami, nagolenice owinięte drutem ostrzowym, niesamowity hełm z byczymi rogami, który upodabniał go, bez ściemy, do Minotaura (już sam ten arsenał obrastał legendą, kilku graczy nagrało bowiem długą wędrówkę Pwnage’a na południe i zamieściło filmiki w sieci z podpisami typu: GENIALNY GRACZ ROZDAJE WSZYSTKIE ŁUPY!), i początkowo Pwnage’a przeszywał żal, gdy rozdawał swoje rzeczy, bo je u w i e l b i a ł, wiedział także, ile czasu i wysiłku kosztowało zdobycie każdej sztuki (o sam tylko rogaty hełm starał się jakieś dwa miesiące), ale to uczucie szybko ustąpiło miejsca niespodziewanej cichej determinacji, wielkoduszności i szczodrości, czuł nawet ciepło i spokój (niewykluczone, że odzywało się już zmęczenie, w tym momencie grał bowiem w "Elflandię" trzydzieści bitych godzin), rozstając się z całym swoim dobytkiem, i teraz, gdy podążało za nim tylu wielbicieli, czuł, że być może stanowi i n s p i r a c j ę dla tych ludzi i może powinien powiedzieć coś ważnego i mądrego, zaczął się już zastanawiać, czy jest jakaś podobna historia o Buddzie, a może chodziło o Gandhiego albo Jezusa, historia o rozdaniu wszystkiego przed wyruszeniem w drogę – to wszystko wydawało mu się jakoś znajome...
...i Pwnage zaczął w końcu myśleć o całym tym epizodzie nie jak o rozpaczliwej ostatniej próbie odejścia z gry, do rzucenia której najwyraźniej nie miał wystarczająco silnej woli, lecz raczej jak o altruistycznej i duchowej podróży pod znakiem wyrzeczenia, jakby robił coś dobrego i ważnego na polu filantropii, jakby był wzorem dla tych wszystkich ludzi, i to uczucie się utrzymywało, całkiem silne i przyjemne, aż tłum zaczął się przerzedzać, co nastąpiło, gdy stało się jasne, że nie ma więcej łupów do rozdania, a ludzie zaczęli do niego słać prywatne wiadomości z pytaniami: „To już wszystko? Nic więcej nie masz?”, zdał sobie wtedy sprawę, że nie są tu po to, żeby dołączyć do jego długiej metafizycznej wędrówki, po prostu mają ochotę na nowe fajne zabawki, i Pwnage’a rozzłościł ich prostacki materializm, aż przypomniał sobie, że o to w tym całym manewrze z rozdaniem wszystkiego chodziło, mieli go porzucić i dzięki temu pozbawić pokusy kontynuowania gry w związku z drastycznym spadkiem popularności jego postaci, teraz jednak, gdy to nastąpiło, teraz, gdy faktycznie został porzucony, teraz, gdy przemierzał te wielkie przestrzenie bez broni, pancerza, złota ani przyjaciół, zwykły elf w przepasce na biodrach, żałosny, słaby, wciąż nie za bardzo miał ochotę odchodzić, nadal więc sunął na południe, aż dotarł do końca kontynentu, skalistego płaskowyżu nad oceanem...
...i wiedział, że dotarł do celu podróży, wiedział też, że czas się wylogować, skasować konto i zacząć prowadzić prawdziwe życie w prawdziwym życiu, pisać powieść, odnieść sukces, odzyskać względy Lisy, zacząć nową dietę i dokonać radykalnej całościowej zmiany, która była konieczna, żeby zaczął żyć, tak jak chciał żyć, i chociaż nie przychodził mu do głowy już ani jeden pretekst, by pozostać w grze, i chociaż nie było już dosłownie nic, co jego awatar mógłby teraz zrobić w tym stanie najwyższego ubóstwa i nagości, wciąż nie potrafił się wylogować, wciąż się wpatrywał w cyfrowy ocean, wciąż myśl o porzuceniu gry i powrocie do prawdziwego świata przepełniała go lękiem, lękiem silniejszym niż wszystko, czego doświadcza większość normalnie funkcjonujących dorosłych istot ludzkich, a to z powodu poważnych zmian fizjologicznych w mózgu i reorganizacji mikrostruktury układu nerwowego zachodzących w jego czaszce w czasie nałogowych maratonów gry w "Elflandię", które doprowadziły obok nieuniknionych szkód fizycznych, takich jak przyrost wagi, zanik mięśni, zmęczenie kręgosłupa i prawie stały ucisk z tyłu klatki piersiowej, skorelowany najwyraźniej z powtarzalnym używaniem prawą ręką myszy, także do poważnego zwyrodnienia tkanki przedniej części kory zakrętu obręczy, rejonu mózgu działającego niczym mobilizator angażujący inne, bardziej racjonalne części mózgu do pomocy w razie konfliktu (trochę jakby impulsywna i zrozpaczona osoba wzywała bardziej opanowanych przyjaciół, by uzyskać od nich obiektywne rady i odzyskać dystans), niezbędnego do właściwej kontroli impulsów i bodźców poznawczych...
...tylko że w mózgu Pwnage’a ten obszar całkowicie się wyłączał, gasł jak bożonarodzeniowe światełka po świętach, po prostu przestawał funkcjonować, co zachodzi też w mózgach narkomanów, gdy im się podaje heroinę: przednia część kory zakrętu obręczy przestaje działać i nie otrzymują sygnałów z – nazwijmy to – s p r y t n y c h części mózgu, które nie zapewniają im d o s ł o w n i e ż a d n e j p o m o c y przy próbach przezwyciężenia najbardziej prymitywnych autodestrukcyjnych impulsów, choć do ich przezwyciężenia pomoc potrzebna jest n a j b a r d z i e j, i dokładnie to samo działo się z nim, gdy spoglądał na morze: funkcjonalnie pamiętał o swej chęci odejścia z "Elflandii", ale żadna część mózgu aktywnie nie kazała mu tego robić, do tego dochodził jeszcze problem kurczenia się substancji szarej w kilku rejonach kory oczodołowo-czołowej – odpowiedzialnych za motywację i ukierunkowanie na cel – co skutkowało tym, że mózg zdawał sobie sprawę z istnienia celu, ale nie ferował żadnego wsparcia pozwalającego go osiągnąć, bezczynnie dostrzegał cel na horyzoncie i odnotowywał go, tak jak farmerzy ze Środkowego Wschodu odnotowują pogodę („Aha, zanosi się na deszcz”), co było kolejną neurobiologiczną pułapką "Elflandii", mianowicie im dłużej grał, tym gorzej jego mózg radził sobie z przetwarzaniem wszystkiego oprócz najbardziej bezpośrednich i bliskich celów, takich jak te z "Elflandii" – gra pomyślana była w taki sposób, że nagradzano graczy co godzinę lub dwie jakimś nowym fajnym łupem, przejściem na następny poziom lub innym osiągnięciem, czemu towarzyszyły fanfary i animacje fajerwerków – i przyzwyczajenie do tego rodzaju na pozór nieszkodliwych, drobnych, osiągalnych na wyciągnięcie ręki zadań sprawiało...
...że wszelkie cele długofalowe, które wymagają drobiazgowego planowania, dyscypliny i umysłowego hartu (jak pisanie powieści lub rozpoczęcie nowej diety), wydają się, z perspektywy mózgu, d o s ł o w n i e n i e w y o b r a ż a l n e, nie wspominając o problemach narastających głęboko w odnodze tylnej torebki wewnętrznej, jedynej części mózgu Pwnage’a, która się wzmocniła w czasie tego potężnego, nieustępliwego uzależnienia od "Elflandii", kiedy to pierwszorzędowa kora ruchowa wysyłała aksony kontrolujące precyzyjne ruchy palców, a Pwnage mógł się pochwalić ich wspaniałą zwinnością, klikając prawą ręką w rozbudowaną mysz, a lewą w pełną klawiaturę o stu czterech klawiszach, cały czas mając przed oczami mapę tych urządzeń, toteż mógł w ułamku sekundy bezwzrokowo wcisnąć każdy z setek klawiszy i przycisków, i to zachowanie zmieniało fizyczną strukturę jego mózgu, mocno pogrubiając aksony w torebce wewnętrznej, i problem polegał tu na tym, że tak gigantyczne włókna odpowiedzialne za kontrolę palców nigdy w sensie ewolucyjnym nie były niezbędne (w historii naszego gatunku nie ma odpowiednika elektronicznej myszy do gier z piętnastoma przyciskami), a że obszar dostępny w torebce jest ograniczony i nie sprzyja nieoczekiwanemu rozrostowi, oznaczało to, że substancja biała związana z ruchem palców wypierała u Pwnage’a inne niezbędne rodzaje tkanki mózgowej, przede wszystkim szlaki komunikacyjne między obszarami czołowymi i podkorowymi mózgu, które kierują decyzyjnością i które między innymi pomagają tłumić niewłaściwe zachowania, co może wyjaśniać w szczególności reakcje Pwnage’a w sklepie ze zdrową żywnością, ogólnie zaś jego postępowanie w ciągu ostatniego roku, powolne zapadanie na zdrowiu przed komputerem, brak snu, fatalne nawyki żywieniowe, mrzonki związane z tym, że zostanie słynnym pisarzem i odzyska Lisę, miniataki, z których nawet nie zdawał sobie sprawy...
...ataki wywołane albo niedoborem snu, albo migającymi światłami monitorów, albo poważnym zaburzeniem równowagi chemicznej związanym ze sposobem odżywiania się (a prawdopodobnie tymi trzema czynnikami naraz), które fizycznie objawiały się brakiem czucia w kończynach, nagłą potrzebą skubania skóry i rejestrowaniem iskrzenia na obrzeżach pola widzenia, symptomami, co do których Pwnage mógłby zasięgnąć opinii lekarskiej, gdyby grzbietowo-boczna część jego kory przedczołowej nie była całkowicie nieczynna, rejon mózgu odpowiedzialny za zdolność podejmowania decyzji i kontrolę emocji, uśpiony u intensywnych wielozadaniowców w czasie tak zwanego przeciążenia informacją, przy czym w razie takiego uśpienia kontrolę przejmują w mózgu ośrodki emocji, co jest odpowiednikiem udostępnienia sześciolatkowi kluczyków do wózka widłowego, a umysł Pwnage’a był rzeczywiście przeciążony, jako że na monitorze jego komputera tłoczyły się różne ramki z dodatkowo zainstalowanych programów, które wyświetlały w czasie rzeczywistym napływające non stop dane o stanie zdrowia przeciwnika, jego możliwych ruchach, zegary pozwalające się zorientować, kiedy będą znowu dostępne konkretne manewry, informacje, jakie ataki w tym momencie wywołałyby możliwie jak największe szkody, status każdego z członków wyprawy, dane o ilości obrażeń na sekundę całej grupy, pełny widok z lotu ptaka rozkładu walki z głównymi bohaterami oznaczonymi kolorami w zależności od ich roli w walce, z tym że to wszystko odbywało się dodatkowo poza grą właściwą, która się toczyła za tymi migającymi i świecącymi okienkami, a Pwnage monitorował nie tylko wszystko, co się dzieje na głównym ekranie – co samo w sobie już by w zupełności wystarczyło, żeby wpędzić osiemnastowiecznego wieśniaka wiodącego spokojne życie w załamanie nerwowe – ale ponieważ zwykle grał „multiboxingowo”, czyli kilkoma postaciami jednocześnie, monitorował symultanicznie wydarzenia na sześciu różnych monitorach i tym samym przyswajał o wiele więcej informacji na sekundę niż wszyscy kontrolerzy lotów na lotnisku O’Hare razem wzięci, zmuszając tę bardzo wrażliwą i logiczną część mózgu do wywieszenia białej flagi i ukrycia się, dzięki czemu ośrodki emocji z łatwością tłumiły to, co zostało z jego logicznego, racjonalnego, zdyscyplinowanego umysłu...
...a to oznaczało, mówiąc wprost, że im dłużej grał w "Elflandię", tym mniej możliwe wydawało mu się zakończenie gry w "Elflandię", i problem nie był już tylko kwestią zwykłego rzucenia złego nawyku, lecz sięgał dużo głębiej, wkraczając w sferę morfologii mózgu i fundamentalnego zniekształcenia układu nerwowego, posuniętego tak daleko, że umysł Pwnage’a d o s ł o w n i e n i e p o z w a l a ł mu porzucić "Elflandii", z czego Pwnage zaczynał zdawać sobie sprawę, gdy stał na południowym skraju kontynentu, zastanawiając się, co teraz zrobić, nic jednak nie wymyślił, więc po prostu stał tam, aż w końcu zabrzęczał jeden z alarmów ostrzegających o bliskości wroga i włączyła się automatycznie kamera, ukazując orka podglądającego go z tyłu z dużej odległości, i zwykle w takiej chwili rzuciłby się w stronę przeciwnika, rąbnął go tarczą i poćwiartował toporem nietypowych rozmiarów, aż ork wyzionąłby ducha, i chociaż w tym momencie nie miał tarczy ani topora, ani w gruncie rzeczy niczego, czym mógłby zaatakować wroga, odruchowo chciał ruszyć do ataku – tylko że nie mógł, coś stanęło temu na przeszkodzie, mącił mu się wzrok, czuł mdłości, kręciło mu się w głowie i zauważył, że nie jest w stanie poruszać rękami ani, jeśli się nad tym zastanowić, oddychać (należy tutaj wspomnieć, że skrzep, który utworzył się w nodze, doprowadził do pełnoobjawowej zatorowości płucnej, co wywoływało silny ból w klatce piersiowej, ilekroć Pwnage próbował wciągnąć powietrze, w połączeniu z desperackim pragnieniem o d d y c h a n i a, co Pwnage rejestrował głównie jako nagłe przygaszenie światła, prawie jakby w jednej chwili zaszło słońce z pominięciem zmierzchu i świat zanurzył się bezpośrednio w nocnych ciemnościach), a ponieważ Pwnage nie zaatakował orka, ten podszedł bliżej, robiąc po jednym kroku lub dwóch naraz, nabierając pewności siebie, testując go, gotów w każdej chwili wziąć nogi za pas, aż znalazł się bardzo blisko i Pwnage desperacko chciał się na niego rzucić...
...tylko że nie mógł się ruszyć pod ciężarem czegoś, co uciskało mu pierś jak kowadło, a że Pwnage ani drgnął, ork wyciągnął zza pasa mały sztylecik i – po krótkiej chwili, kiedy to zapewne się zastanawiał, czy to dobry pomysł, czy to nie jakiś podstęp najsłynniejszego na tym serwerze elfickiego wojownika – dźgnął go, potem znowu i raz jeszcze, zaś elf Pwnage’a w samej przepasce na biodrach stał tylko, kiwając się i przyjmując ciosy, gdy wszędzie rozdźwięczały się alarmy, jego pasek życia topniał w oczach, a on siedział przed monitorem i patrzył ze zgrozą, nie mogąc się poruszyć, gdy spowijała go ciemność, pole widzenia zawężało się, tracił resztki kontroli nad funkcjami ruchowymi, siniały mu usta i czubki palców, aż jego elficki wojownik po odniesieniu tylu ran w końcu padł nieżywy, i Pwnage patrzył, jak ork tańczy nad jego leżącym trupem, i ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, zanim całkowicie zgasły wszystkie światła, była wiadomość od orka brzmiąca: ZOMG SPWNOWAŁEM CI GĘBĘ HAHAHAHAHAHAH!!!!!!!, i wtedy Pwnage postanowił, że odzyska wszystkie swoje skarby, stanie się dwa razy potężniejszy niż poprzednio po to tylko, żeby móc wytropić tego jednego zasranego orka i go ukatrupić, będzie go zabijał za każdym razem, i przystąpi do gry, jak tylko będzie mógł znowu poruszać rękami i nogami, no i oddychać, aha, no i widzieć, jeśli już o tym mowa, i nawet gdy wszystkie układy jego ciała doznawały kaskadowej, katastrofalnej zapaści, jego mózg podpowiadał mu, że w tej chwili jego celem numer jeden jest z a b i c i e t e g o o r k a, czego nigdy nie zdoła dokonać, bo ten dzień był dniem, kiedy kończył z "Elflandią", a ponieważ nie pozwalał mu tego zrobić umysł, musiało go wyręczyć ciało.
Fragment książki "Niksy" Nathana Hilla udostępniliśmy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.