Prawdziwy cesarz disco polo
Kiedyś mówiło się, że disco polo nikt nie słucha, a wszyscy je znają. Dziś sytuacja się zmieniła: piosenki zespołów takich, jak Weekend czy Extazy z łatwością zdobywają miliony wyświetleń w serwisie YouTube, i to w kilka tygodni od premiery. To, co kiedyś w dużych aglomeracjach stanowiło synonim obciachu, dziś trafia na oficjalne uniwersyteckie imprezy - juwenalia czy otrzęsiny. W połowie lat 90. gatunkowi poświęcona była jedna audycja telewizyjna emitowana w ogólnopolskiej telewizji raz w tygodniu, dziś istnieje kilka kanałów puszczających disco polo od rana do wieczora. Wreszcie: sama otoczka się sprofesjonalizowała.
Kim jest Sławomir Świerzyński, lider Bayer Full?
Co prawda podkłady wciąż oparte są na prostych, klawiszowych dźwiękach, a i teksty ciężko nazwać poezją, ale gdy przyjrzymy się teledyskom, dostrzeżemy niesamowity progres. Współczesne klipy discopolowe nie przedstawiają już nażelowanych chłopców w ortalionach pokracznie kicających do automatycznej perkusji. Dziś oglądamy zawodowe modelki, dynamiczny montaż, profesjonalne zdjęcia i oświetlenie. "Stylówę" zmienili też sami artyści: ortaliony i workowate marynarki zmienili na markowe koszule i skórzane kurtki, a podrabiane adidasy i "kościołowe" mokasyny na skórzane buty.
Cofnijmy się jednak z powrotem do lat 90., a nawet i wcześniej, bo do roku 1984. Wtedy właśnie, z inicjatywy Sławomira Świerzyńskiego, powstał najstarszy polski zespół disco polo, Bayer Full. Między innymi o tych czasach opowiada biografia Świerzyńskiego, napisany przez Katarzynę Sielicką "Cesarz disco polo" .
Debiut w przedszkolu
"O czym tu pisać?" - zapyta ktoś. - "To tylko prosta muzyka dla prostych ludzi, koniec tematu". Cóż, niekoniecznie tak musi być, jeśli spojrzymy na liczby. Bayer Full nie jest jedynie popularną kapelą biesiadną, to prawdziwa instytucja. Prężna machina, która sprzedała 16,5 miliona płyt (przypomnijmy, że w Polsce status złotej zdobywają płyty sprzedane w 15-tysięcznym nakładzie). Mowa tu oczywiście tylko o legalnych nośnikach - tych nielegalnych, rozprowadzanych na bazarach i kopiowanych na kaseciakach, nikt nigdy nie policzy. Czy tego chcemy czy nie, Bayer Full jest jednym z najistotniejszych polskich zespołów powstałych po roku 1989. A jego lider to jeden z nielicznych prawdziwych celebrytów środowiska discopolowego. Teraz już nie tylko w Polsce, ale również w... Chinach. Ale o tym później. Zacznijmy od początku.
Sławomir Świerzyński urodził się w 1961 roku w Gostyninie. Od dzieciństwa ciągnęło go do występowania na scenie -* pierwsze estradowe występy miał za sobą już w przedszkolu. Śpiewał od zawsze, więc miał najmocniejszy głos ze wszystkich dzieci. Świerzyński przywołuje zresztą w tym temacie następującą anegdotę: "Poszedłem z babcią do kościoła. Leciały teksty na wyświetlaczu. Ja ich jeszcze nie potrafiłem dobrze przeczytać, ale śpiewałem sobie te pieśni głośno i donośnie. I w pewnym momencie zorientowałem się, że *koło mnie zaległa zupełna cisza. Wszystkie kościelne śpiewaczki, które zawsze tak uwielbiają zawodzić, zamilkły. A jak jedna się wyrwała, to pozostałe fuknęły: 'Cicho bądź! Niech mały śpiewa!'. Od początku Bozia mi głos dała". To niejedyna predyspozycja Świerzyńskiego do występowania na scenie. Drugą jest... całkowity brak tremy. Niezależnie od tego, czy występuje przed polską, czy przed zagraniczną publicznością.
Przaśny chłopak i oblana matura
Rodzice zauważyli, co się święci i postanowili rozwinąć w synu muzyczno-sceniczne zainteresowania. Akordeon victoria 80 mały Sławek dostał jeszcze przed pójściem do szkoły podstawowej. W czwartej klasie Świerzyński akompaniował dziewczęcemu chórowi prowadzonemu przez nauczycielkę wychowania muzycznego. "Dla chłopaka w moim wieku przejście z tyłu chóru, kiedy wszystkie dziewczyny stoją na tych trzech czy czterech stopniach i wszystkie mają miniówy, to był raj na ziemi" - wspomina dziś lider Bayer Full.
Po szkole podstawowej Świerzyński poszedł do Technikum Budowy Fortepianów w Kaliszu. Już tutaj wokalista zaczyna przedstawiać samego siebie jako "równego chłopa" - i do bitki, i do szklanki. Nie bał się najstraszniejszej w Kaliszu ulicy Lipowej, bo w wieku siedemnastu lat poszedł na karate do szkoły shotokan. Pod pokojem nauczycielskim razem z kolegami urządzali sobie "muzyczne zawody w bekaniu" - kto głośniej lub kto powie więcej słów na jednym beknięciu. A z okazji oblania matury z polskiego (powód: dysleksja) poszedł się upić z kumplami i zdał poprawkę tylko dlatego, że jeden z profesorów podał mu wcześniej pytania. Takim "przaśnym chłopakiem" Świerzyński pozostaje aż do końca swojej biografii.
W wojsku u ginekologa
Świerzyński nie chciał iść na studia, wcielono go więc do wojska. Dostał, oczywiście, miejsce w orkiestrze i od razu próbował się zmyć. "Miałem takiego kolegę, Myszka się nazywał, i on chorował razem ze mną. Przez trzy miesiące unitarki zdarzyły nam się przeróżne choroby, zwykle nieznanego pochodzenia, które same przechodziły, ale zaraz zapadaliśmy na następne. I tak aż do momentu, kiedy odesłali nas do lekarza wojskowego. Poszliśmy do gabinetu, doktor mnie przebadał, w książeczce postawił pieczątkę, zajrzałem, a tam 'ginekolog'. Zacząłem się tak śmiać, że z tego wszystkiego zapomniałem, jaką chorobę symuluję. Doktor się nieźle wkurzył, ale jeszcze nic nie powiedział, tylko kazał mi wyjść. (...) Lekarz Myszkę również obadał, widzi jak na dłoni, że udajemy, ale Myszka postanowił walczyć. Wywalił język i mówi: 'Panie doktorze, a jeszcze tu mi coś na języku wyrosło...'. Tego było już za wiele. Lekarz nie wytrzymał i jak nie wrzaśnie: 'Spi*alać mi stąd!'. I tak ginekolog cudownie wyleczył nas ze wszystkich
chorób."
Nazwa z etykiety piwa
Zespół powstał 19 listopada 1984 roku, tuż po wyjściu Świerzyńskiego z wojska. Nazwę chłopcy wzięli z... napisu na butelce piwa, "Full Light Beer". "Na weselach i zabawach w okolicy nie mieliśmy sobie równych"- wspomina lider kapeli. - "Grać wesela trzeba umieć, a mój zespół szybko się nauczył". I dodaje, zdradzając kilka zawodowych tajników: "Zasady od lat w ogóle się nie zmieniają i nie ma tu znaczenia, co akurat jest hitem. Znaczenie ma tempo utworu i jego treść. Wesele rozpoczynamy zawsze wolnym utworem, na pożarcie, ale tak interesującym, żeby ludzie wstali. (...) Jak jest za szybki, to nie wstanie, bo nie ma siły. Jak za wolne, to mu się nie chce, bo będzie deptał. A jak średnie, to każdy chce. I kobieta, i mężczyzna. A jak już ich mam, to zaczynam urabiać. Gram w szybszym tempie, potem zwalniam, a kończę set bardzo szybkim kawałkiem, żeby potrzebowali tych dziewięciu minut oddechu. Bo zespół na weselu powinien grać dwadzieścia pięć minut i dziewięć minut przerwy. Ani dłużej, ani krócej.
Dokładnie tyle, bo dziewięć minut wystarcza na dojście do stolika, krótką rozmowę, wypicie czegoś i ani się obejrzysz, jak znów grają. Powstaje wrażenie, że zespół gra non stop."
Pijany na scenie
Mimo że lider Bayer Full przywołuje mnóstwo alkoholowych przygód, twierdzi, że tylko dwa razy zespołowi zdarzyło się grać po pijanemu. "Raz w poznańskiej Arenie w roku 1995. Bardzo mi zależało na tym koncercie, bo to był Poznań, (...) więc nie wziąłem nawet grama do ust przed koncertem. Ale jak szedłem już na scenę, ktoś wręczył mi kieliszek wódki. Dla kurażu.* I nie pamiętam, jak wszedłem na tę scenę.*Podobno odwalałem takie numery, że nasz ówczesny menadżer łapał się za głowę. (...) Pieprzyłem jakieś straszne głupoty. Mało tego. Potem wsiadłem w samochód i taki pijany bocznymi drogami pojechałem do domu. Nie miał mnie kto zawieźć, bo żaden z moich kolegów nie miał wtedy prawa jazdy."
Swoją drogą, przemian ustrojowych Świerzyński nie wspomina zbyt dobrze. Kiedy w 1989 roku razem z żoną zaczęli mieć problem ze spłatą kredytu, postanowili wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Niestety, tylko Sławomir dostał wizę. Za Oceanem wytrzymał pół roku, łapał się wszystkiego: stroił pianina, grał na weselach i komuniach, kosił trawniki, uczył gry na instrumentach. "Z dziewięćdziesięciu kilogramów schudłem do sześćdziesięciu siedmiu. Wyglądałem jak szczur z mąki." - wspomina po latach. Niedługo po powrocie do Polski, za zarobione pieniądze, Świerzyński wynajął remizę strażacką w Gąbinie i zorganizował tam dyskotekę. Niestety, bardzo szybko splajtował i dobrali się do niego komornicy. W książce Sielickiej winą za taki stan rzeczy piosenkarz obarcza przede wszystkim Leszka Balcerowicza. "Jak mi ktoś teraz mówi, że profesor B. wyciągnął Polskę z długów, to odpowiadam, że taką metodą to i ja bym wyciągnął"
"Blondyneczka"
Jednak to dzięki przemianom ustrojowym Bayer Full nagrał swoją pierwszą płytę, "Blondyneczkę". Chłopcy nagrali ją "na setkę", bezpośrednio na kasetę. Nie bez przygód. Świerzyński wspomina: "Jak się któryś pomylił, to było stop, dostawał joby i zaczynaliśmy cały utwór od początku. Była taka piosenka 'Skandal w rodzinie', śpiewaliśmy ją w latach osiemdziesiątych, i za każdym razem, jak próbowaliśmy nagrać tę piosenkę, Jackowi się w jednym momencie mylił akord. Wkurzał się, mamrotał coś pod nosem i nagrywaliśmy to od nowa i od nowa. W końcu się udało i tak powstała nasza pierwsza kaseta. Mój syn bardzo ją lubił, ciągle puszczał i kiedyś słyszę, jak sobie śpiewa 'Na Trynidad, nad morzem domek był. A w domku. I w tym momencie mi się p*doli'. Zdębiałem: 'Synuś, co ty śpiewasz?'. 'No przecież tak jest na kasecie' - mówi Sebastian. Słucham - faktycznie. To było właśnie to, co wymamrotał Jacek, kiedy po raz kolejny pomylił akord. Nagrało się idealnie".
Wydać płytę nie było łatwo. Przygotowany materiał zespół zaniósł do Sławka Skręty z wytwórni Blue Star. Nie spodobał się. Chłopcy dograli jedną piosenkę, "Blondyneczkę". I później okazało się, że to był największy hit. Świerzyński ze zgrozą wspomina pierwsze koncerty z nowym materiałem: "Ta ówczesna 'stylówa' z bazaru! Kiedy pierwszy raz mieliśmy zaśpiewać w amfiteatrze płockim tę 'Blondyneczkę' w krótkich spodniach i koszulach w kolorowe maziaje, to jakaś dziewczyna przed sceną powiedziała: 'Ale wiocha!'. Do tej pory to pamiętam. Ale to rzeczywiście była wiocha. Ja się tego nie wstydzę, bo wszyscy tak wyglądaliśmy - przedziwne koszule, dziewczyny w błyszczących satynowych sukienkach, treski na głowach. (...) Taka była moda z Tuszyna, Ptaka, Jarmarku. Wtedy był ten czas".
Piosenka za 150 milionów
Potem przyszedł czas kolejnych hitów zespołu: "Majteczek w kropeczki", "Wszystkich Polaków", "Mojej muzyki". Ogromne wrażenie, nawet dziś, robią sumy z nimi związane. Licencja do materiału "Wszyscy Polacy to jedna rodzina" sprzedana została za 800 milionów starych złotych, biesiada "Serca dwa" "poszła" za miliard. "Złotowłosa Anna" to być może do dziś niepobity rekord ceny za jedną piosenkę - sprzedana została za 150 milionów starych złotych. Płyty zaś szły świetnie. Wystarczyło, że wśród zespołów na składance znalazła się nazwa Bayer Full i już samo to mocno windowało sprzedaż. Świerzyński: "Rozchodziło się znacznie lepiej niż świeże bułki. Na bazarach, z łóżek, wszędzie. Tylko, broń Boże, w żadnym sklepie muzycznym! Im pieniądze z disco polo śmierdziały".
Interesująco wyglądają kontakty Świerzyńskiego z politykami. Lider Bayer Full zna na przykład Waldemara Pawlaka. "Nikt się nie spodziewał, że Waldek Pawlak zajdzie tak wysoko.* W mojej dyskotece w Gąbinie każdy gość był miły, a oni z Adamem Struzikiem szczególnie, bo lubili się bawić.* Waldek prywatnie to jest bardzo wesoły facet". I choć wokalista określa samego siebie jako "wiernego PSL-owi", to pracował właściwie dla wszystkich: dla PO, dla PC, dla UD, dla SLD, dla Samoobrony. A jakich trzech Polaków uważa za tych, którzy "podnieśli Polskę z kolan"? Nie licząc Ojca Świętego: Kazimierza Wielkiego, Edwarda Gierka i Donalda Tuska. Ten drugi "załatwił Polsce kredyty (za które wszyscy się pobudowaliśmy i niech nikt nie pieprzy, że Gierek tego nie zrobił)". A trzeciego Świerzyński szanuje "za drogi. One są i już nam nikt tego stąd nie wyniesie. Zastanawiam się nawet, czy nie postawić gdzieś pomnika tym trzem osobom".
Porwanie syna i podbój Chin
Książka Sielickiej porusza też temat pamiętnego porwania syna Świerzyńskiego w 2004 roku. Porywacze żądali pięciuset tysięcy złotych. Po kilku dniach poszukiwań (pomagał w nich m.in. Waldemar Pawlak) Sebastiana Świerzyńskiego znaleziono w pobliskiej stodole, mocno związanego sznurem. Syn wokalisty przebywał tam dwa dni bez jedzenia i picia. Sprawcy zostali uniewinnieni.
Dziś zespół Bayer Full to właściwie rodzinny biznes: oprócz Beaty i Romana Matuszewskich gra w nim trójka dzieci Sławomira: Nikola, Sebastian i Damian. Intensywnie koncertują w Polsce i poza nią. W 2011 roku zespół pojechał w trasę do Chin. "Przygoda życia" - wspomina Świerzyński. I choć praca nad chińskimi wersjami utworów trwała aż dwa lata, Państwa Środka podbić się nie udało. Mimo, że refren "Wszystkich Polaków" po chińsku leciał tak: "Bo Chińczyk i Polak to jedna rodzina".
Prawdziwy cesarz
Sławomir Świerzyński dorobił się na muzyce. 16 milionów sprzedanych płyt, tysiące koncertów na całym świecie, biesiadne refreny znane nie tylko miłośnikom disco polo - to wszystko przełożyło się zarówno na jego majątek, jak i na pozycję w muzyce rozrywkowej. Wydaje się, że już nienaruszalną, nawet przez "młode wilczki" disco polo.
B.P./Książki.wp.pl