Pracownicy bronili chersońskiego muzeum przed Rosjanami. "Przez pół roku ich okłamywaliśmy"
Regionalne Muzeum Sztuki w Chersoniu, które zostało ograbione przez Rosjan, teraz poszukuje skradzionych eksponatów. - Przez pół roku okłamywaliśmy okupantów - mówi w rozmowie z WP Alina Docenko, dyrektorka placówki, która odmówiła kolaboracji z Rosjanami.
W Warszawie w dniach 3-6 lipca odbyła się zorganizowana przez fundację OBMIN konferencja "FILLING BLIND SPOTS. PLACING UKRAINE ON EUROPE’S CULTURAL MAP", na którą zjechali przedstawiciele ponad 40 ukraińskich muzeów. Rozmawiali m.in. o tym, jak zmienia się misja instytucji kultury w czasie wojny i jak pracować z pamięcią historyczną i traumą wojenną. Pośród nich byli przedstawiciele muzeów grabionych i niszczonych przez Rosjan.
Jednym z nich jest Regionalne Muzeum Sztuki w Chersoniu, którego dyrektorka Alina Docenko musiała uciekać w obawie o swoje życie. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiedziała m.in. o tym, jak przez pół roku ukrywała przed Rosjanami zbiory muzeum.
Karolina Stankiewicz, Wirtualna Polska: Kiedy Rosjanie zaczęli interesować się zbiorami chersońskiego muzeum?
Alina Docenko: Rosjanie bardzo szybko weszli do Chersonia. 24 lutego podeszli do niego od strony mostu Antonowskiego, a 1 marca byli już w mieście. Do muzeum przyszli po raz pierwszy 2 marca. To było 16 uzbrojonych mężczyzn. Gdy wybuchła wojna, w muzeum trwał remont i całość budynku nie była dostępna. Rosjanie nic na miejscu nie znaleźli, więc dość szybko opuścili budynek, ale zostawili otwarte drzwi. Po przeciwnej stronie ulicy mieszkał mężczyzna o imieniu Wołodymir, który zobaczył to przez okno i zawiadomił mnie. Poprosiłam go, by zaczekał na Hannę Skrypkę, która jest moją zastępczynią. Przez całą noc ta dwójka czuwała wewnątrz budynku. Ja nie mogłam przyjechać na miejsce od razu, bo mieszkałam 15 km dalej. Dotarłam dopiero nazajutrz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niepokój w Mołdawii. Jedni obawiają się Rosjan, drudzy wychwalają Putina
Co pani wtedy zrobiła?
Najpierw odsunęłam pracowników, którym nie ufałam. W muzeum zostawiłam trzy osoby: Hannę Skrypkę, inżyniera i panią sprzątającą. Całą resztę wysłałam na pracę zdalną. Wśród nich byli ci, którym ufałam i chciałam, żeby byli bezpieczni. Ale byli też ci, którym nie ufałam i nie chciałam, by zbliżali się do muzeum. Jak się okazało, słusznie, bo od pierwszych dni byli gotowi donosić okupantom. Zaufani pracownicy pracują do dziś. Niestety cały zastęp zdrajców znalazł się 40 metrów od nas, po przeciwnej stronie ulicy, w Chersońskim Obwodowym Muzeum Krajoznawczym. Tam dyrektorka i większa część zespołu z kwiatami witali okupantów. Zorganizowano tam rosyjskie centrum kulturowe. Część naszego zespołu odnalazła tam wsparcie i namawiała ich, żeby przejęli nasze muzeum.
Jak wyglądała wasza praca w czasie rosyjskiej okupacji?
Z całych sił próbowaliśmy nie wpuszczać zdrajców i Rosjan. Przychodzili kilka razy z bronią, ale Hanna Skrypka mówiła im, że wywiozłam wszystkie eksponaty przed remontem i niczego w muzeum nie ma. Tymczasem cała kolekcja była na miejscu na parterze. Firma, która zajmowała się remontem, nie wywiozła zbiorów, a muzeum nie miało możliwości tego zorganizować. Ale przez pół roku byliśmy w stanie okłamywać okupantów, że nic nie ma na miejscu i utrzymywać cały zbiór.
Dlaczego ostatecznie zdecydowała się pani wyjechać z Chersonia?
4 maja dostałam telefon, że mamy zorganizować wystawę z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja. Osoba, która dzwoniła, nie chciała się przedstawić, powiedziała, że dzwoni "nowa władza". Odpowiedziałam, że z okupantami nie będę rozmawiać. 5 maja zadzwonili ponownie i kazali mi przyjechać do rosyjskiej komendatury, gdzie mieli mnie nauczyć "kochać nową władzę".
Co to oznaczało?
Po dwóch miesiącach okupacji już wiedzieliśmy, że wiele osób nigdy nie wydostało się z piwnic komendatury. Znajdowaliśmy ich zwłoki w Dnieprze. Wiedziałam, że jak tam pójdę, nie wyjdę stamtąd żywa. Moje dzieci, które mieszkają w Kijowie, szukały sposobu, bym mogła przedostać się do Kijowa przez wszystkie blockposty. Normalnie ta droga z Chersonia do Kijowa zajmuje 6 godzin, ale jechaliśmy przez 3 dni.
Rosjanie ostatecznie odnaleźli zbiory. Jak do tego doszło?
Zanim wyjechałam, razem z Hanną Skrypką przeniosłyśmy wszystkie dane muzeum na dyski zewnętrzne i ukryłyśmy je. Byłyśmy pewne, że nawet jeśli okupanci przedostaną się do muzeum, to nie odnajdą się tam, bo całość zbiorów była dobrze zapakowana i przechowywana pod dużą ilością pokrowców. Ale nie wiedziałyśmy, że jedna z pracownic, którą zwolniłam w 2021 r. za prorosyjskie poglądy, skopiowała wszystkie dane na swój komputer i później przekazała je okupantom. 19 lipca do muzeum weszła grupa uzbrojonych osób - 3 z FSB i 3 z rosyjskiej policji. Sprawdzali budynek na obecność materiałów wybuchowych przed przyjściem nowej dyrektorki. A nową dyrektorką była niejaka Natalia Desiatova, nikomu nieznana w środowisku. Później okazało się, że wcześniej śpiewała w knajpie. Wtedy pracownica muzeum Natalia Koltsova poszła do rosyjskich okupantów i poprosiła ich, żeby przejęli muzeum. Później Koltsova została faktyczną dyrektorką muzeum pod rosyjską okupacją, a Desiatova była tylko słupem.
Co się stało z Hanną Skrypką?
Rosjanie zabrali jej paszport, dokumenty, klucze i przeszukali jej mieszkanie w poszukiwaniu plików z danymi z muzeum. Ale ich tam nie znaleźli. Następnego dnia okazało się, że okupanci nie mogli dać sobie rady bez jej wiedzy. Poprosiłam ją, żeby z nimi współpracowała po to, żeby wiedzieć, co się tam dzieje. Zgodziła się na to wbrew swoim przekonaniom. Dzięki temu zdobywała i przekazywała mi informacje, a ja współpracowałam z ukraińską policją oraz z naczelnymi obwodu chersońskiego, którzy tak jak ja wyjechali do Kijowa. Pierwszą osobą, która nazwała nas "partyzantami", był niemiecki dziennikarz. Później zaczęli interesować się nami dziennikarze z całego świata.
Kiedy Rosjanie wywieźli zbiory chersońskiego muzeum?
Wtedy, gdy armia ukraińska zaczęła podchodzić coraz bliżej Chersonia. Tą kradzieżą zarządzał Andrej Malgin, dyrektor Centralnego Muzeum Taurydy w Symferopolu. Mieli ogromne ciężarówki bez rejestracji. Około 50 osób, nawet w nocy, wynosiło dzieła. Skrypka nie mogła tego udokumentować, bo zabrali jej telefon. Ale mieszkańcy Chersonia przyjeżdżali i nagrywali oraz robili zdjęcia eksponatów ładowanych do ciężarówek. Te nagrania dotarły do nas niemal od razu. Próbowaliśmy wywnioskować ze zdjęć, dokąd te dzieła mogły zostać wywiezione.
Są na Krymie?
Spodziewaliśmy się, że wszystkie 11 tys. skradzionych prac zostało wysłane na Krym, ale teraz już w to wątpimy. W rosyjskich mediach pojawiał się materiał, z którego wynikało, że Malgin podpisał umowę na przechowywanie dzieł z naszego muzeum z podstawionym ministrem kultury. To było miesiąc temu. Opublikowali zdjęcia, na których widać, że nie ma tam tysięcy eksponatów, tylko ledwie setki. Teraz nie wiemy dokładnie, gdzie mogą być pozostałe nasze prace.
Na czym polega pani praca teraz?
Od listopada pracujemy nad tym, by zidentyfikować po zdjęciach, co zostało wywiezione. Druga część pracy polega na tym, że jest jeszcze 2 tys. dzieł, które próbujemy chronić przed bombardowaniami, jakich doświadczamy. Dostajemy sporą pomoc z różnych stron. Prywatni kolekcjonerzy przekazują nam swoje zbiory, a artyści swoje prace. Powstają też wystawy na podstawie naszych utraconych prac.
Czy macie nadzieję na to, że uda się odzyskać skradzione dzieła?
Przed wojną Muzeum w Chersoniu miało największy i najcenniejszy zbiór w całej Ukrainie. Rozmawiam z dziennikarzami wszystkich narodowości, z przedstawicielami UNESCO, z władzami Ukrainy, żeby uzyskać jakąkolwiek pomoc w odzyskaniu tych zbiorów. Właśnie tym się teraz zajmujemy z pracownikami muzeum, identyfikacją i poszukiwaniem jakiejkolwiek pomocy. Bo Ukraina po prostu nie może, nie ma prawa utracić zbiorów o takiej wartości.
Rozmawiała Karolina Stankiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski
Fundacja OBMIN od ponad roku wspiera muzea poszkodowane na skutek rosyjskiej agresji na Ukrainę. Zrzesza 45 muzeów z każdego zakątka Ukrainy. To muzea sztuki, literatury, historyczne, etnograficzne czy regionalne. Wśród nich są kijowskie muzea Majdanu czy II Wojny Światowej. Wciąż do tego grona dołączają kolejne instytucje.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski