Powstała książka o polskich nauczycielach. "Boję się, że nic nie ugramy, a politycy wezmą się za nas"
Lata nauki, konieczność podnoszenia kwalifikacji, kartkówki sprawdzane w domu i... 1750 zł na rękę. Autorka popularnych pozycji non-fiction teraz wzięła się za szkołę. Tak powstała książka "Belfrzy".
Od głośnego strajku nauczycieli minęło zaledwie kilka miesięcy, a już powstała książka, która nawiązuje do problemów poruszanych podczas tego gorącego czasu. Dorota Kowalska, autorka książki "Belfrzy" przeprowadziła rozmowy z siedmioma różnymi nauczycielami i pokazała nauczanie z kilku całkowicie różnych perspektyw. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Wielka Litera publikujemy fragment, który pochodzi z rozdziału "Kartki z kalendarza". Tytuł będzie miał premierę 4 września 2019 r.
25 lutego
Szczerze mówiąc, jesteśmy w szoku. W pokoju nauczycielskim wrze. W sobotę na konwencji Prawa i Sprawiedliwości prezes Kaczyński ogłosił swoją "piątkę", czyli, jak to nazwaliśmy, program rozdawnictwa politycznego. Dodatkowa "trzynastka" dla emerytów, rozszerzenie programu 500+ na pierwsze dziecko, obniżka PIT dla pracownika poniżej 26. roku życia. Jeśli ktoś z nas miał wątpliwości, dzisiaj ich nie ma. To chyba moment przełomowy. "Jednak są pieniądze! I to całkiem sporo” – rzuciła jedna z koleżanek. A inna dodała: "Jeśli teraz nie zawalczymy o swoje, nie zawalczymy już nigdy". Spojrzeliśmy po sobie – każdy z nas myślał tak samo.
ZOBACZ WIDEO: Strajk nauczycieli 2019. Burza po słowach Patryka Jakiego. Marek Jakubiak komentuje
3 marca
Spotkałem się dzisiaj z kumplami z liceum. Marcin skończył prawo, pracuje w korporacji, Sebastian, też prawnik, ma etat w ministerstwie, Łukasz walczy o założenie własnej kancelarii. Cały czas utrzymujemy ze sobą kontakty i często się spotykamy, ale nasze spotkania są coraz rzadsze. Wielu moich znajomych wyprowadziło się z naszego miasta, wyjechało do Wrocławia, Warszawy czy Krakowa. Rozmawialiśmy o pracy i pieniądzach. Zawodowo czujemy się spełnieni.
Wszyscy, jak siedzieliśmy, możemy przyznać, że udało nam się przetrwać ciężki okres pomiędzy studiami a znalezieniem pracy, kiedy byliśmy w tak zwanej poczekalni, tak zresztą często mówią o naszym pokoleniu – pokolenie z wiecznej poczekalni. Skończyliśmy studia, znamy języki obce, nasi rodzice i nauczyciele wciąż powtarzali: "Pracujcie, inwestujcie w wiedzę i poczekajcie na swoją szansę, ona nadejdzie!". Tyle że trafiliśmy na rynek pracy zaraz po wielkim kryzysie i mocno walczyliśmy o swoje miejsce w zawodzie. Na początku zarabialiśmy mało, żyliśmy "od pierwszego do pierwszego", czasami trzeba było prosić o pomoc rodziców.
Skończyłem historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, w oświacie pozostało jedynie czterech, może pięciu absolwentów mojego kierunku. Rozmawiałem niedawno z przyjacielem ze studiów. Razem chcieliśmy uczyć dzieciaki. Miałem więcej szczęścia i dostałem pracę w szkole, on pracował w wydawnictwach publikujących książki, potem w korporacji.
Wiem, że chciałby pracować w szkole, cały czas o tym marzy, ale nie będzie uczył. Za 1750 złotych na rękę? Ceny mieszkań w Krakowie, a tam mieszka, poszybowały tak wysoko w górę, jego wypłata nie wystarczy nawet na opłacenie czynszu i skromne życie. Moja przyjaciółka wyjechała do Włoch, opiekowała się tam dziećmi, teraz w Warszawie pracuje w korporacji współpracującej z włoskimi firmami. Nie wróci do swoich marzeń sprzed 10 lat. Nie będzie nauczycielką.
4 marca
Jest decyzja o strajku. Cóż, właściwie nie jestem zaskoczony. Rząd nie pomylił się w swojej diagnozie, że nauczyciele, w zdecydowanej większości, nie są wyborcami Prawa i Sprawiedliwości i zwolennikami Anny Zalewskiej. Ale nie jest też tak, że nie ma wśród nas zwolenników PiS-u. W szkole, w której uczę, część grona to osoby o konserwatywnych poglądach. No i część nauczycieli jest pod wrażeniem transferów społecznych dokonanych przez obecną władzę, zwłaszcza ci, którzy mają dzieci. Ale prawdą jest też, że rząd skutecznie zniechęcił do siebie wiele moich koleżanek swoimi decyzjami w obszarach dotyczących chociażby praw kobiet, aborcji czy wychowania seksualnego.
Tyle tylko, że poglądy polityczne nie mają tu żadnego znaczenia. Wiem, że za strajkiem opowiadają się także ci z nas, którzy w 2015 roku głosowali na partię Jarosława Kaczyńskiego .
9 marca
Nieźle! Na konwencji w Jasionce PiS rozpoczął kampanię wyborczą do parlamentu europejskiego. Wśród kandydatów zaprezentowanych przez PiS znalazła się minister edukacji Anna Zalewska. Jakby tego było mało, zdecydowano, że główna sprawczyni edukacyjnego zamieszania będzie ubiegać się o mandat z okręgu łączącego województwa dolnośląskie oraz opolskie. Byliśmy wzburzeni – startuje z naszego regionu. W pokoju nauczycielskim rozmawialiśmy wyłącznie o minister Zalewskiej, o tym, że właśnie została nagrodzona za "świetnie" przeprowadzoną reformę.
"Ucieka i zostawia nas z tym całym bałaganem" – stwierdził jeden z kolegów. Koleżanka spojrzała na nas badawczo: "Chyba żadne z was na nią nie zagłosuje?!". Wiadomo, nie trzeba pytać. Zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądał wrzesień w naszej szkole – skumulują się przecież dwa roczniki. Tyle że minister Zalewska już tego nie zobaczy. Ludzie są coraz bardziej wkurzeni, to się wyczuwa w rozmowach, zachowaniu, spojrzeniach.
19 marca
Dzisiaj odbyło się referendum strajkowe. Jesteśmy szkołą, która odzwierciedla nasze społeczeństwo: jedni się lubią, inni nie, są nauczyciele mniej lub bardziej ambitni, czasami dochodzi do spięć. Niektóry spędzili tutaj 30 lat swojego życia, dzień w dzień, pięć razy w tygodniu. Nie czujemy się przegrani, przez cały czas staramy się tworzyć szkołę, która wychodzi poza zakres prostego wlewania wiedzy i przepisywania treści podręczników. Nie godzimy się na szkołę "tanią i dobrą". Chcemy być najlepsi. Ta ambicja czasem nas psuje, czasem też dzieli.
Wyczuwam w naszych rozmowach pewną zachowawczość. Trochę się badamy. Unikamy pytań wprost, wiadomo – referendum jest anonimowe. Są tacy, którzy od początku opowiadali się za protestem. Nie tyle chodzi o pieniądze, ile o pokazanie sprzeciwu wobec tego, co się dzieje w polskiej edukacji.
Oceniam, że to jakieś 20 procent moich kolegów i koleżanek. Tyle samo nie podchodzi entuzjastycznie do pomysłu strajku, ale nie mówi tego otwarcie, wyraża obawy po kątach. "Boję się, że nic nie ugramy, a oni [patrz: politycy] wezmą się za nas", "Myślę, że tylko na tym stracimy, a i tak nic konkretnego nie załatwimy" – takie głosy słychać na szkolnych korytarzach. Ale nawet sceptycy chcą być solidarni z tymi, którzy chcą walczyć o swoje. Pozostałe 60 procent nauczycieli gotowych jest poprzeć strajk, nie wyraża jednak głośno swoich opinii. Takie są moje kalkulacje, nie wiem, czy słuszne. Dzisiaj przyszedł moment opowiedzenia się już konkretnie po którejś ze stron, podjęcia decyzji. Byłem za protestem.
28 marca
I wszystko wiadomo. Większość, 89 procent, nauczycieli w naszej szkole opowiedziała się za tym, żeby strajkować. Wybraliśmy ideę solidarności, wspólnoty zawodowej, która łączy się w sprawach ważnych dla społeczeństwa. Referendum wiele zmieniło. Pokazało nam skalę poparcia wobec strajku, nie tylko w naszej szkole, w całym kraju.
Po kolejnych wystąpieniach Sławomira Broniarza, prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego, który podawał wyniki referendów, moje starsze koleżanki wiedziały już, że tym razem nie skończy się krótkim protestem. Jedna z profesorek głośno nawoływała: "Dla mnie to już nic nie zmieni! Za dwa lata mnie tutaj nie będzie, ale was czeka jeszcze kilka dobrych lat. Nie możecie zgodzić się na tę miernotę i taką emeryturę, jaka mnie została naliczona".
15 kwietnia
I po egzaminach. Przegrane zderzenie z rządem podcięło nam skrzydła. Jak mantrę powtarzamy: "Leśnicy, strażacy, służba więzienna...".
"Rodziców to jeszcze rozumiem, gdyby moja córka dzisiaj zdawała egzamin, też bym tam była. Ciągle jesteśmy w pierwszej kolejności matkami" – stwierdziła jedna z koleżanek. Była nastawiona bardzo bojowo, chciała dalej strajkować i pewnie musiała sobie jakoś oswoić rzeczywistość.
W kraju jest wielu ludzi z wyższym wykształceniem, najczęściej humanistycznym, którzy ukończyli kursy pedagogiczne w ramach studiów. Nawet jeśli nie są zwolennikami rządu, nie mogli pozostać obojętni na los własnych dzieci, stąd na egzaminach pojawili się rodzice i trudno mieć do nich o to pretensje. Więc nawet rozumiemy, że się udało. I tym się pocieszamy.
Za chwilę znów ktoś rzuca: "Leśnicy, strażacy i jeszcze zakonnice i księża! O nich nie zapominajmy!". Nie zabolało nas, że udało się przeprowadzić egzaminy. Ich wstrzymanie nie było nigdy głównym celem naszego protestu, wpisało się w jego konsekwencje i tyle. Protest miał być dotkliwy. Zgadzaliśmy się z tym od samego początku. To nie znaczy, że miał być destrukcyjny.
Nie bolało nas także poświęcenie rodziców, choć ich też mieliśmy nadzieję zdyscyplinować przy okazji protestów. Jednak myśl, że ustawodawca może nas zastąpić kimkolwiek, odebrała nam siły. Kim właściwie jesteśmy w systemie oświaty? Poczuliśmy się niepotrzebni przy taśmie produkującej dyplomy.
26 kwietnia
Wszyscy pojawiliśmy się w pracy. Przyszła do nas pani dyrektor, w jej oczach było widać ulgę. Nie będzie musiała stosować specustawy. Mam mieszane uczucia: nie wygraliśmy tej wojny, ale pokazaliśmy, że potrafimy być razem. Poczułem ulgę, chyba wszyscy poczuli. Wraca normalność. Ustaliliśmy kalendarz działań.
"Podjęliśmy wstępną decyzję, ale warunkujemy ją rozmowami, które odbędą się za pół godziny z przedstawicielami pozostałych szkół średnich powiatu" – oświadczyła przewodnicząca komitetu strajkowego. Po kilku godzinach wydaliśmy wspólne oświadczenie: "Nauczyciele szkół ponadgimnazjalnych powiatu (...) dokonali klasyfikacji klas maturalnych zgodnie z obowiązującym prawem".
Poniżej widniały podpisy sześciu szkół. Czy zostanie coś pozytywnego po tym strajku? Chcielibyśmy widzieć naszą decyzję jako tryumf racjonalnego rozumu, jako odwagę bycia mądrym zgodnie z oświeceniową myślą, która otwiera epokę powszechnej edukacji. Mówi się, że kiedy pokaże się człowiekowi skarb, to nigdy o nim nie zapomni. I zawsze już będzie pragnął go znaleźć. Te dni nie były drogą od zwycięstwa do zwycięstwa – szliśmy pod górę: pod presją egzaminów, niechętnej postawy rządu, spadającego poparcia społecznego, ale trwaliśmy. Pozostaliśmy solidarni – tak to widzę. I być może to jest ten skarb, który uczyni nas jeszcze lepszymi nauczycielami.