Między słowami - Mirosław Salski
Drogi Czytelniku! Jeśli nie mieszkasz w Warszawie, Łodzi, czy Krakowie i ubolewasz, że nie ma u Ciebie teatru, multikina, czy supermarketu i, że w ogóle n i c s i ę n i e d z i e j e, zważ czy aby nie dałeś zwieść się pozorom. W Białej Górze też niby nic się nie działo. Wystarczyło jednak zajrzeć pod dywan, aby zobaczyć, że wszelkich zdarzeń jest tu więcej, niż w kilku "wielkomiejskich" powieściach razem wziętych, ludzkie namiętności są takie same jak w Nowym Jorku, nadzieje nie mniejsze od tych w Londynie, czy Madrycie, a miłość bywa piękniejsza niż w Paryżu. I tak, jak na całym świecie, marzenia spełniają się głównie po to, aby można było się z nich wyleczyć.
Ewa Sobczak, wschodząca gwiazda „krajowej literatury kobiecej”, przyjeżdża do Białej Góry na zjazd absolwentów swojego liceum i, aby napisać drugą książkę. Szczególnie niecierpliwie (od piętnastu lat!) czeka tam na nią właściciel miejscowej księgarni – Piotr Skaziński.
Czeka też niezwykła niespodzianka, która z jednej strony każe inaczej spojrzeć na sukces wydawniczy Ewy, a z drugiej warunkuje wszelkie, przyszłe działania. Ich świadkiem jest „biała góra”, która mimo swojej niezbyt imponującej wysokości (142 metry nad poziom morza), rzuca na miasteczko wystarczająco długi cień, aby w nim pomieścić i śpiewającego komendanta policji, i starą zdziwaczałą zielarkę, i poetę rymopsuja.
Swój cień na miasteczko rzucają także kochankowie z białogórskiej legendy, niedoszły patron jedynej tu szkoły średniej i funkcjonujące ponad podziałami Towarzystwo Przyjaciół Białej Góry.