Wychodząc z biblioteki, Hektor i Brigitte już tworzyli parę. Nie bardzo wiedząc, czego chce od nich los, ramię w ramię stawiali czoło życiu. Były to owe chwile poprzedzające miłość, gdy odkrywamy przed sobą w całej niewinności rzeczy oczywiste. Hektor mówił o swej kolekcjonerskiej przeszłości, Brigitte wyznała, że miała krosty nawet gdy skończyła siedemnaście i pół roku, i śmiali się głupkowato jak wszyscy, którzy się głupkowato śmieją w miejskich parkach; to jedna z tych nielicznych chwil, kiedy kretynizm jest zaletą. Przed nimi otwierało się nowe życie i, by je uczcić poetyckim blaskiem, na niebie pojawiło się wdzięczne przejaśnienie po czarnych, pewnie zagniewanych chmurach. Hektorowi wystarczała obserwacja Brigitte, by nabrać pewności siebie. Czuł się tak oczywisty, jak limuzyna opuszczająca lotnisko. Brigitte, zwykle pełna rezerwy, zaczęła się rozluźniać, nie do końca jeszcze zdając sobie sprawę z erotycznego potencjału, który bezczynnie w niej drzemał.
Potencjał erotyczny, wyrażenie brzmiało prowokacyjne. Wkraczaliśmy oto w rychłą nadzieję na coś zmysłowego. Brigitte, nigdy do niczego nie nominowana, zaczynała wysuwać się na pierwszy plan. Ostatnim razem, gdy Hektor widział nagą kobietę, było to, rzecz jasna, na ekranie telewizora. Idea seksu przypominała rybę, która się budzi z nogami. Od wyjścia z biblioteki przyszli kochankowie nie mówili wiele. Mieszkanie Brigitte mieściło się na ostatnim piętrze budynku w centrum miasta, jej pokój kołysał szum unoszący się nad ulicą, współwłaściciele przegłosowali niedawno założenie windy. Pozwalali się unosić, by wkrótce się kochać. Hektor odgrywał obytego z tego rodzaju rzeczami i częściowo zaciągnął story; marzył, rzecz jasna, by znaleźć się w jak najbardziej absolutnych ciemnościach. Bał się, że ich ciała mogą nie stanąć na wysokości spotkania. Stał przed oknem przez chwilę, chwilę, która trochę się przeciągała, chwilę, która nie była już naprawdę chwilą, ale namiastką wieczności. Za sobą miał ciało kobiety,
którego nie zakrywało już nic. Hektor usłyszał szmer kobiecych ubrań, osuwających się na podłogę, nieznaczny szmer, który usprawiedliwia istnienie męskich uszu. Brigitte była naga pod prześcieradłem; Hektor uniósł prześcieradło. W obliczu piękna tej chwili runął w dół, cały czas stojąc; kręgosłup ześliznął mu się do stóp. Wobec wzruszenia Hektor był organizmem pozbawionym szkieletu. Złożył swe ciało na jej ciele i złączył wargi z jej wargami. Wszystko było już kwestią ciszy. Ciszy jak przed procesją; każde miało wrażenie, że kocha się w kościele.
W wiele minut później Hektor poczuł się słabo od nagłego szczęścia. Brigitte też nie była swobodna; zaciskała pięści. Po wielu długich, metodycznych oddechach nadal się kochali. Jeszcze i jeszcze. Gdy zapadła noc, Hektor włożył ubranie; chciał spacerować w świetle gwiazd. Brigitte ucałowała go w bramie. Gdy tylko znalazł się na ulicy, zaczął rozmyślać o ramionach kochanej do szaleństwa kobiety, o jej ujrzanej po południu szyi. I zaczął kuśtykać; uczucia nadwerężają nogi. Pozwolił sobie wielokrotnie zboczyć z drogi do domu, wychodził z odrętwienia, czując mrowienie szczęścia. Rozmyślał o ciele Brigitte, chciał je ujrzeć przez lupę, podnieść jej spódnicę w windzie i wsunąć się między jej uda. Ciało kogoś innego, ciało kobiety, jakże to powiedzieć, miał wrażenie, że nagle stał się czysty. Dzięki ciału kogoś innego możemy się rozwijać, to dzięki ciału kogoś innego stajemy się niewinni.