Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:58

Połowa nocy

Połowa nocyŹródło: Inne
d49znhz
d49znhz

Karolina patrzyła na zasnuty zimowymi mgłami horyzont. Wciąż trwał miesiąc Adar. Rzeki były skute lodem, nawet Sekwana. Złoty rydwan Apollina utknął w kryształowej teraz wersalskiej fontannie. Ludwik musiał mieć z tego wiele radości. Król-Słońce pozbył się boskiej konkurencji.
– Ireno – de Saginy niechcący obsypała mnie wonnym popiołem – nie mogę tak więcej. Nienawidzę Saint-Cyr. Nie chcę dłużej być dziewicą. – Chwyciła barierkę dachu.
– Kto to? – spytałam.
– Kawaler de Baise. Był tu z królem. – Zarumieniła się albo policzki obmarzły jej od chłodu.
– Bądź ostrożna. To już nie jest sen – szepnęłam zimie w twarz. Karolina trzymała coś w ręku, w półmroku brałam to za lekko obtoczony kamyk. Przycisnęłam plecy do komina, bo moje ciało się zaniepokoiło. Dusza nie. Duszę omotały gwiazdy.
– Czy to prezent od niego?
– Skąd! – powiedziała zbyt głośno. – To pamiątka, a raczej talizman. Bawię się nim czasem.
Otworzyła dłoń: wysokości małego palca kamienna figurka groteskowo rozdętej kobiety. Mogła mieć kilka, może kilkanaście tysięcy lat. Nie wiem.
– Kto ci ją dał?
Wzruszyła ramionami, ale nie odpowiedziała, a później ruszyła do klapy w dachu.
– Niebieskie zobaczą, że mnie nie ma.

Niebieskie znowu znikały nocami i tym razem nie chodziło o teatr. Przechadzałam się po sypialni, dotykałam wgłębień w materacach, jeszcze ciepłych. Czułam drożdżowy zapach młodych kobiet, zmieszany z nutą zwęglonego tytoniu. Wydawało mi się, że tuż za plecami słyszę bicie dziesiątek serc, pulsowanie krwi Niebieskich, ale kiedy się odwracałam, nikogo nie było. A jednak szmery powracały...
Dziewczęta nie opuściły Saint-Cyr. Wyczuwałam ich obecność, zbyt ulotną, by jasno mogło stanąć w mojej głowie, dokąd pierzchły. Zlały się z murami czy zapadły pod ziemię?

Panna de Saginy oddała się kawalerowi de Baise nocą, pod zewnętrznymi murami strzegącymi Szkoły Dziewic. Wciąż udawała lunatyczny trans, by łacniej wymknąć się z dormitorium, wszakże teraz jej sny na jawie prowadziły ją do kochanka.
Widziałam ich. Uniósł ją, tak że zesztywniałymi ze strachu i oczekiwania plecami dotykała wzniesionych kamieni. Jej nogi z jednym głośnym „ach” splotły się na wąskich, męskich biodrach. Jedną rękę trzymał pod pośladkami kobiety, drugą dłoń, dla równowagi, oparł o mur. Pocałunki na czole, oczach, ustach, szyi, ramionach, piersiach. Rozlewające się pomiędzy nimi ciepło, które kpiło sobie z lodowych przeciągów. Płatki śniegu spadły, a para wyglądała jak okryta kwiatami.
Panna de Saginy, kawaler de Baise... Cóż za nieostrożność wobec wilków!

Nocą, przy blasku księżyca, kiedy cichł wiatr, a chwytał martwy mróz, widziałam na śniegu trójkątne ślady ptasich łap – wyglądały jak odbite w lukrze. Wrony tuż przed świtem frunęły na odległe żerowiska. Ich krzyk przypominał drapieżnikowi we mnie, że pora zaprzestać krwawych łowów, należy wrócić do fundacji. Wciąż polowałam na łanie.
Nie mogłam ciągle liczyć, że głód wilków będzie nieskończonym alibi dla przelanej przeze mnie krwi. Zbyt wiele świeżego truchła zaniepokoiłoby mieszkańców wioski Saint-Cyr i królewskiego leśniczego.
Znalazłam zmrożoną skalną rozpadlinę i w ten śnieżny grób zsypałam trupy.

d49znhz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d49znhz