Robić w życiu coś przeciętnego to strata czasu – powtarzał autor Lolity . Dlatego na każdym kroku dawał odpór miernocie.
W latach 90. XIX wieku nastąpił prawdziwy wysyp geniuszy: Anna Achmatowa (ur. w 1889 r.), Borys Pasternak (1890), Osip Mandelsztam (1891), Marina Cwietajewa (1892), a w 1899 roku przyszedł na świat Vladimir Nabokov . Los obszedł się z nim łaskawiej: nie skończył w zbiorowym grobie, nie został zaszczuty ani doprowadzony do samobójstwa. Ten apolityczny dżentelmen z angielskim sznytem w 1919 roku z obrzydzeniem opuścił bolszewicką Rosję na pokładzie statku o symbolicznej nazwie Nadzieja, przez całe życie wyznawał staroświeckie wartości liberalne, które pozwalały mu drwić z wszystkich totalitaryzmów XX wieku.
Z punktu widzenia ideologii – o ile w przypadku Nabokova wypada użyć tego pojęcia – autor Lolity był przeciwieństwem Aleksandra Sołżenicyna . Mimo to Nabokov , wyznający prostą zasadę „co jest złe dla czerwonych, to jest dobre dla mnie”, przychylnie odnosił się do działalności Sołżenicyna . Autor Archipelagu GUŁag odpłacał mu tym samym: po otrzymaniu Nagrody Nobla powiedział, że należała się ona Nabokovowi . Za sprawą dziwnego zrządzenia losu oraz różnic między zachodnim i wschodnim pojmowaniem zasad etykiety nigdy nie doszło do ich spotkania. Wyznaczono miejsce i czas, zamówiono obiad, ale Sołżenicyn , który w codziennym życiu pozostał człowiekiem radzieckim, czekał na potwierdzenie spotkania i... przeszedł obok hotelu Montreux Palace, gdzie miało się ono odbyć.
Nabokov cenił Sołżenicyna jako pisarza, który z ogromną siłą uderzył w zwyrodniałe, ideokratyczne imperium. Przyznawał rację misji historycznej Sołżenicyna , powątpiewając przy tym w jego talent.
Andriej kolesnikov, „The New Times”
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.