Trwa ładowanie...
fragment
05-05-2015 20:49

Pójdź, bądź moim światłem

Pójdź, bądź moim światłemŹródło: Inne
d37cni1
d37cni1

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Podaj Mu dłoń i chodź tylko z Nim”

MISJONARKA
Jezu, dla Ciebie i dla dusz!
Matka Teresa

„Podaj Mu [Jezusowi] dłoń i chodź tylko z Nim. Idź do przodu, bo jeśli się obejrzysz, zawrócisz”. Te pożegnalne słowa matki wryły się w serce osiemnastoletniej Gonxhy Agnes Bojaxhiu, przyszłej Matki Teresy, kiedy opuszczała swój dom w Skopje, by rozpocząć życie misjonarki. 26 września 1928 roku wyruszyła do Irlandii, by wstąpić do Instytutu Najświętszej Maryi Panny (sióstr loretanek), nieklauzurowego żeńskiego zgromadzenia zakonnego oddającego się przede wszystkim pracy wychowawczej. Zgłosiła chęć wyjazdu na misje do Bengalu. Taka wyprawa wymagała wielkiej wiary i odwagi, bo i ona, i jej rodzina doskonale wiedzieli, że „w owym czasie, kiedy misjonarze jechali na misje, nigdy nie wracali”.
Choć Gonxha była tak młoda, już od sześciu lat rozmyślała nad swym powołaniem. Pobożność i ducha poświęcenia zaszczepiono jej już w rodzinie, a gorliwa wspólnota parafialna dodatkowo przyczyniła się do jej religijnego wychowania. Matka Teresa wyzna później, że w tym środowisku po raz pierwszy poczuła wezwanie do poświęcenia swego życia Bogu:

Miałam wtedy zaledwie dwanaście lat. [...] Wtedy właśnie po raz pierwszy zrozumiałam, że moim powołaniem są biedni [...], w roku 1922. Postanowiłam zostać misjonarką, postanowiłam wyjechać i głosić życie Chrystusowe ludziom krajów misyjnych. [...] Początkowo, między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, nie chciałam zostać zakonnicą. Byliśmy bardzo szczęśliwą rodziną. Ale gdy miałam osiemnaście lat, zdecydowałam się opuścić dom i zostać zakonnicą, od tamtego czasu też, przez te czterdzieści lat, nigdy nawet przez chwilę nie wątpiłam w to, że postąpiłam słusznie. To była wola Boża. To był Jego wybór.

d37cni1

Toteż jej decyzja nie była kaprysem młodości, lecz raczej rozważnym wyborem, owocem głębokiej zażyłości z Jezusem. Wiele lat później uchyli rąbka tajemnicy: „Od dzieciństwa Serce Jezusa było moją pierwszą miłością”. W podaniu o przyjęcie do zakonu skierowanym do przełożonej loretanek dała jasny wyraz swemu zdecydowaniu:

Wielebna Matko Przełożona!
Proszę łaskawie wysłuchać mojego szczerego pragnienia. Chcę wstąpić do Waszego Zgromadzenia, aby pewnego dnia móc zostać misjonarką i pracować dla Jezusa, który umarł za nas wszystkich.
Ukończyłam piątą klasę szkoły średniej; znam język albański, który jest moim językiem ojczystym, i serbski, trochę znam francuski, angielskiego nie znam wcale, ale pokładam nadzieję w dobrym Bogu, że On pomoże mi nauczyć się tyle, ile mi potrzeba, i dlatego od razu w tych [dniach] zaczynam naukę.
Nie mam specjalnych warunków, chcę tylko być na misjach, a w pozostałych sprawach całkowicie oddaję się do dyspozycji dobremu Bogu.

W SKOPLJE, 28-VI-1928
Gonđa Bojađijević

Wyjątkowa łaska, jaką otrzymała w dniu Pierwszej Komunii Świętej, podsyciła jej pragnienie dokonania tego śmiałego kroku w nieznane: „Już kiedy miałam 5½ roku – kiedy pierwszy raz Go [Jezusa] przyjęłam – już wtedy była we mnie miłość do dusz. – Ros¬ła ona wraz z latami – aż przyjechałam do Indii – z nadzieją, że ocalę wiele dusz”.
Płynąc statkiem przez Morze Śródziemne, żarliwa młoda misjonarka pisała do swoich ukochanych w ojczyźnie: „Módlcie się za Waszą misjonarkę, żeby Jezus pomógł jej ocalić jak najwięcej nieśmiertelnych dusz od ciemności niewiary”. Jej nadzieja, że będzie nieść światło tym, którzy są w ciemności, miała zostać spełniona, ale w sposób, jakiego nie mogła przewidzieć, gdy podróżowała do swego wybranego kraju misyjnego.
Na morzu, w chwilach samotności i milczenia, kiedy radość i ból mieszały się w jej sercu, siostra Teresa (nazwana tak na cześć Teresy z Lisieux, kiedy wstąpiła do loretanek) zebrała swoje odczucia w wierszu:

d37cni1

 POŻEGNANIE

Opuszczam mój drogi dom
I ukochany kraj,
Do parnego Bengalu płynę,
Do odległego brzegu.

Opuszczam starych przyjaciół,
Porzucam rodzinę i dom,
Serce wiedzie mnie dalej,
By służyć Chrystusowi.

Żegnaj, kochana Matko,
Niech Bóg będzie z Wami,
Moc z Wysoka przynagla mnie
Do gorących Indii.

Statek płynie powoli,
Tnąc fale oceanu,
A moje oczy ostatnim spojrzeniem
Dotykają kochanych brzegów Europy.

d37cni1

Dzielnie stoi na pokładzie
Z radosnym, pogodnym obliczem
Szczęśliwa maleńka Chrystusa,
Jego przyszła nowa Oblubienica.

W ręku ma żelazny krzyż,
Na którym zawisł Zbawiciel,
A jej gorliwa dusza składa tam
Siebie w bolesnej ofierze.

„Boże, przyjmij tę ofiarę
Jako znak mej miłości
I pomóż tej, którą stworzyłeś,
Uwielbiać Twoje imię!

W zamian proszę Cię jedynie,
Najlepszy Ojcze nas wszystkich:
Daj mi ocalić choć jedną duszę –
Tę, którą Ty już znasz”.

d37cni1

Łagodne i czyste jak letnia rosa,
Zaczynają płynąć jej ciche, ciepłe łzy,
Co pieczęcią są i uświęceniem
Jej w bolesnej ofierze.

6 stycznia 1929 roku, po pięciotygodniowej podróży, siostra Teresa dotarła do Kalkuty. W liście wysłanym do ojczyzny dzieliła się z czytelnikami pierwszymi wrażeniami z miasta, które miało zostać nierozerwalnie połączone z jej imieniem:

6 stycznia rano wpłynęliśmy z morza w ujście rzeki Ganges, zwanej także „Świętą Rzeką”. Płynąc tamtędy, miałyśmy okazję dobrze przyjrzeć się naszej nowej ojczyźnie, Bengalowi. Przyroda jest tu cudowna. W niektórych miejscach stoją śliczne domki, ale cała reszta to zwykłe chaty poustawiane pod drzewami. Patrząc na to wszystko, zapragnęłyśmy móc jak najszybciej wejść między tych ludzi. Przekonałyśmy się, że jest tu bardzo mało katolików. Kiedy statek przybił do brzegu, zaśpiewałyśmy w duszy Te Deum. Czekały tam na nas nasze indyjskie siostry. Wraz z nimi, z nieopisanym szczęściem, pierwszy raz postawiłyśmy stopę na bengalskiej ziemi.
W klasztornej kaplicy najpierw podziękowałyśmy naszemu kochanemu Zbawcy za tę wielką łaskę, że tak bezpiecznie przywiódł nas do celu, do którego tak tęskniłyśmy. Zostaniemy tu przez tydzień, a potem wyjeżdżamy do Dardżylingu, gdzie pozostaniemy przez okres nowicjatu.
Módlcie się za nas bardzo, żebyśmy były dobrymi i dzielnymi misjonarkami.
Krótko po przyjeździe do Kalkuty siostra Teresa została wysłana do Dardżylingu, by kontynuować swoją formację. W maju rozpoczęła nowicjat, dwuletni okres inicjacji w życie zakonne, który poprzedza złożenie pierwszych ślubów. Pierwszy rok poświęcony był na formację duchową kandydatki, kładziono nacisk na modlitwę i duchowość zakonu, natomiast w drugim uwypuklano misję instytutu zakonnego i dawano możliwość praktycznego przygotowania do wykonywania właściwych mu dzieł apostolskich. Po ukończeniu formacji siostra Teresa 25 maja 1931 roku złożyła pierwsze śluby, zobowiązując się do życia w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie i do poświęcenia się szczególnej trosce o nauczanie młodzieży. Była to okazja do ogromnej radości, ponieważ jej upragnione poświęcenie się Bogu stało się faktem. Jednej z przyjaciółek tak się zwierzała:

d37cni1

Gdybyś mogła wiedzieć, jaka jestem szczęśliwa, że jestem małą oblubienicą Jezusa. Nikomu nie mogłabym zazdrościć, nawet tym, którzy cieszą się jakimś szczęściem uznawanym w tym świecie za doskonałe, ponieważ cieszę się pełnym szczęściem, nawet gdy znoszę jakieś cierpienie dla mojego ukochanego Oblubieńca.
Po złożeniu ślubów siostra Teresa została skierowana do wspólnoty loretanek w Kalkucie, gdzie wyznaczono jej zadanie uczenia w St. Mary’s Bengali Medium School dla dziewcząt. Młoda zakonnica ochoczo zabrała się do swego nowego zadania, które miała wypełniać (z jedną tylko, półroczną przerwą) aż do roku 1948, kiedy opuściła loretanki, by założyć Misjonarki Miłości. W liście do katolickiego czasopisma w swej ojczyźnie opisała, jak wielkim źródłem autentycznej radości było dla niej to zadanie, polegające na służbie i znoszeniu rozmaitych ciężkich prób, ponieważ dawało jej okazję do naśladowania Jezusa i życia w zjednoczeniu z Nim:

Indyjski skwar jest po prostu palący. Kiedy chodzę po tutejszej ziemi, zdaje mi się, że mam pod stopami ogień, od którego zapala się całe ciało. Kiedy jest najciężej, pocieszam się myślą, że w ten sposób zbawia się dusze i że ukochany Jezus wycierpiał dla nich dużo więcej. [...] Życie misjonarki nie jest usłane różami, w rzeczywistości bardziej cierniami; jednak przy tym wszystkim jest to życie wypełnione szczęściem i radością, kiedy pomyśli, że robi to samo, co robił Jezus, kiedy był na ziemi, i że wypełnia nakaz Jezusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody!” [zob. Mt 28, 19].

Wiele rzeczy „dla Jezusa i dla dusz”

d37cni1

Po dziewięciu latach u loretanek w życiu siostry Teresy zbliżała się bardzo ważna chwila – miała złożyć śluby wieczyste. Jej przełożone i towarzyszki zdążyły przez ten czas poznać jej rozmodlenie, współczucie, miłosierdzie i zapał; doceniały też jej ogromne poczucie humoru i wrodzone zdolności organizacyjne i przywódcze. We wszystkim, co robiła, nieustannie wykazywała się niezwykłą przytomnością umysłu, zdrowym rozsądkiem i odwagą, na przykład wtedy, gdy przegnała stojącego na drodze byka, by ochronić powierzone jej dziewczynki, albo gdy spłoszyła złodziei, którzy nocą włamali się do klasztoru.
Mimo to ani jej siostry, ani uczennice nie zdawały sobie w pełni sprawy z wyjątkowej głębi duchowej, jaką ta ciężko pracująca i pogodna zakonnica osiągnęła pośród swych codziennych zajęć. O swym głębokim zjednoczeniu z Jezusem, będącym źródłem duchowej i apostolskiej płodności, mówiła tylko spowiednikom. Podobnie rzadko wspominała o swych cierpieniach, natomiast radość, jaką promieniowała, skutecznie skrywała trudne doświadczenia. W liście do ojca Franja Jambrekovicia, jezuity, swego dawnego spowiednika w Skopje, odsłoniła tajemnicę działania Bożej mocy w swej duszy:

Drogi Ojcze w Jezusie!
Z całego serca dziękuję Ojcu za list – naprawdę się go nie spodziewałam –
Przepraszam, że wcześniej do Ojca nie pisałam.
Właśnie dostałam list od Wielebnej Matki Generalnej, w którym udziela mi zgody na złożenie wieczystych ślubów. Będzie to miało miejsce 24 maja 1937 roku. To wielka łaska! Naprawdę nie potrafię dosyć dziękować Bogu za wszystko, co dla mnie zrobił. Jego na całą wieczność! Teraz cieszę się z całego serca, że z radością niosłam swój krzyż z Jezusem [zob. Mt 16, 24]. Były cierpienia – były chwile, kiedy oczy miałam pełne łez – ale dzięki niech będą Bogu za wszystko. Jezus i ja aż do teraz pozostaliśmy przyjaciółmi, niech Ojciec modli się, by On dał mi łaskę wytrwania. W tym miesiącu zaczynam trzymiesięczną trzecią probację. Tam będzie całkiem sporo [do ofiarowania] dla Jezusa i dla dusz – ale jestem taka szczęśliwa. Przedtem krzyże na ogół mnie przerażały – zwykle dostawałam gęsiej skórki na myśl o cierpieniu – ale teraz przyjmuję cierpienie, zanim jeszcze się rzeczywiście pojawi, i w ten sposób Jezus i ja żyjemy w miłości.
Niech Ojciec nie myśli, że moje życie duchowe jest usłane różami – to kwiaty, których prawie nigdy nie spotykam na swej drodze. Całkiem przeciwnie, dużo częściej za swą towarzyszkę mam „ciemność”. A kiedy noc staje się bardzo gęsta – i mam wrażenie, że skończę w piekle – wtedy po prostu ofiarowuję się Jezusowi. Jeśli On chce, żebym tam była – jestem gotowa – ale tylko pod warunkiem że to naprawdę Go uszczęśliwi. Potrzeba mi wiele łaski, wiele mocy Chrystusa, bym wytrwała w zaufaniu, w tej ślepej miłości, która prowadzi jedynie do Jezusa Ukrzyżowanego. Ale jestem szczęśliwa – tak, szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Za żadną cenę nie chciałabym zrezygnować ze swoich cierpień. Niech jednak Ojciec nie myśli, że tylko cierpię. O nie – śmieję się więcej, niż cierpię – tak że niektórzy doszli do wniosku, że jestem rozpieszczoną oblubienicą Jezusa, która mieszka z Jezusem w Nazarecie – z dala od Kalwarii [zob. Łk 2, 51; Mt 27, 33]. [...] Proszę, niech Ojciec bardzo, bardzo się za mnie modli – naprawdę potrzebuję Jego
miłości.
Przepraszam, że tyle paplam – ale sama nie wiem, jak [to się stało] – Jezus na pewno tego chciał – żeby Ojciec pomodlił się trochę więcej za swoją misjonarkę. [...] Mama pisze bardzo regularnie – ona naprawdę dodaje mi sił, bym cierpiała z radością. Mój wyjazd był rzeczywiście początkiem jej nadprzyrodzonego życia. Kiedy odejdzie do Jezusa, On na pewno przyjmie ją z ogromną radością. Mój brat i siostra wciąż są razem – tak pięknie trzymają się razem.
Na pewno jest Ojciec zbyt zajęty, żeby myśleć o pisaniu listów. Ale o jedno Ojca błagam: niech się Ojciec zawsze za mnie modli. Na to nie potrzeba Ojcu specjalnego czasu – bo nasza praca jest modlitwą. [...]
Kilka dni temu nieźle się uśmiałam – kiedy przypomniały mi się pewne zdarzenia z Letnicy. Doprawdy, jakaż ja byłam wtedy pełna pychy. Nawet teraz nie jestem pokorna – ale przynajmniej pragnę stać się taka – a upokorzenia to moja największa słodycz. [...]
Muszę iść – Indie są wypalone jak piekło – ale tutejsze dusze są piękne i cenne, ponieważ zrosiła je Krew Chrystusa.
Pozdrawiam Ojca serdecznie i błagam o Ojca błogosławieństwo i modlitwy.

W Jezusie, Siostra M. Teresa IBVM [Instytut Najświętszej Maryi Panny]

„Ciemność” – jej towarzyszka

Ów list napisany do dawnego spowiednika w Skopje jest pierwszym miejscem w korespondencji siostry Teresy, w którym odwołuje się ona do „ciemności”. Trudno dokładnie określić, co owa „ciemność” wówczas dla niej znaczyła, ale później słowo to nabierze znaczenia głębokiego wewnętrznego cierpienia, braku odczuwalnej pociechy, będzie oznaczać duchową oschłość, pozorną nieobecność Boga w jej życiu i – jednocześnie – bolesną tęsknotę za Nim.
Ten krótki opis nie pozostawia złudzeń: przez większość czasu siostra Teresa nie cieszyła się światłem i pociechą płynącą z Bożej obecności, lecz raczej próbowała żyć wiarą, poddając się z miłością i ufnością temu, co się spodoba Bogu. Na drodze tej miłości zaszła tak daleko, że potrafiła wznieść się ponad strach przed cierpieniem: „teraz przyjmuję cierpienie, zanim jeszcze się rzeczywiście pojawi, i w ten sposób Jezus i ja żyjemy w miłości”.
Ciemności wewnętrzne nie są niczym nowym w tradycji katolickiego mistycyzmu. Były w rzeczywistości częstym zjawiskiem wśród licznych świętych w historii Kościoła, którzy doświadczyli tego, co hiszpański mistyk karmelitański święty Jan od Krzyża określał jako „noc ciemną”. Ten mistrz duchowości trafnie użył tego określenia na oznaczenie bolesnych oczyszczeń, jakie przechodzi się przed osiągnięciem zjednoczenia z Bogiem. Dokonują się one w dwu etapach: „nocy zmysłów” i „nocy ducha”. W czasie trwania pierwszej z tych nocy człowiek zostaje wyzwolony od przywiązań do zmysłowego zadowolenia i pociągnięty do modlitwy kontemplacyjnej. Bóg wprawdzie udziela swego światła i miłości, dusza jednak, będąc niedoskonałą, nie jest w stanie ich przyjąć i doświadcza ich jako ciemności, bólu, oschłości i pustki. Mimo że pustka i nieobecność Boga są tylko pozorne, stanowią źródło wielkiego cierpienia. Jednakże jeśli stan ten jest rzeczywiście „nocą zmysłów”, a nie wynikiem mierności, lenistwa czy choroby, człowiek nadal wiernie
i wielkodusznie wykonuje swoje obowiązki, nie zniechęcając się, nie skupiając się na sobie ani nie doznając emocjonalnego niepokoju. Chociaż nie odczuwa już pocieszenia, doświadcza wyraźnej tęsknoty za Bogiem oraz wzrostu w miłości, pokorze, cierpliwości i innych cnotach.
Kiedy człowiek przejdzie już przez pierwszą noc, może wówczas zostać poprowadzony przez Boga do „nocy ducha”, by wyzbył się najgłębszych korzeni własnych niedoskonałości. Temu procesowi oczyszczenia towarzyszy stan skrajnej oschłości, a człowiek czuje się odepchnięty i opuszczony przez Boga. Doświadczenie to może stać się tak silne, że człowiek ma wrażenie, jakby zmierzał ku wiecznemu potępieniu. Koszmar jest tym większy, że człowiek chce jedynie Boga i bardzo Go kocha, ale nie jest w stanie uznać własnej miłości do Niego. Na ciężką próbę wystawione zostają cnoty wiary, nadziei i miłości. Modlitwa staje się trudna, niemal niemożliwa; porady duchowe praktycznie na nic się nie zdają; do tego cierpienia mogą ponadto dołączyć się rozmaite próby zewnętrzne. Za pomocą tego bolesnego oczyszczenia uczeń Chrystusa wiedziony jest do całkowitego oderwania się od wszystkich rzeczy stworzonych i do najwyższego zjednoczenia z Nim, stając się godnym narzędziem w Jego rękach, służąc Mu w czystości intencji i
bezinteresownie.
Nie jest niczym zaskakującym, że siostra Teresa, która już i tak była tak wyjątkową duszą, miała zostać oczyszczona w tyglu tych mistycznych cierpień. Decydując się stawić czoła temu dogłębnemu bólowi z ufnością, poddaniem i niezachwianym pragnieniem sprawiania radości Bogu, przejawiając jednocześnie niezrównaną wierność swym zakonnym obowiązkom, wytyczała już szlak dla swojej przyszłej odpowiedzi na jeszcze bardziej wymagającą próbę wewnętrzną, jaka miała dopiero nadejść.

d37cni1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d37cni1