Pogrzeb Jerzego Pilcha. U kilku żałobników wykryto koronawirusa
Jerzy Pilch został pochowany 4 czerwca na cmentarzu komunalnym w Kielcach. W ciągu kilkunastu dni, które upłynęły od ceremonii pogrzebowej, do powiatowego sanepidu zgłosiło się kilka osób, które żegnały pisarza. Wiemy, że u kilku z nich doszło do zarażenia koronawirusem. Sanepid jak na razie potwierdza tylko jeden przypadek. Nie kontaktuje się też z chorymi, którzy byli na pogrzebie.
Pogrzeb poprzedziło nabożeństwo żałobne, które zostało odprawione w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w Kielcach. W ostatnim pożegnaniu pisarza, dramaturga, scenarzysty filmowego uczestniczyło kilkadziesiąt osób. Wśród żałobników pojawiły się takie sławy jak Andrzej Grabowski, Grzegorz Turnau, Michał Probierz czy Jan Nowicki. Kilku anonimowych uczestników pogrzebu potwierdziło redakcji WP, że wykryto u nich koronawirusa.
Andrzej Grabowski w rozmowie z Wirtualną Polską powiedział, że nie dotarły do niego żadne informacje na temat koronawirusa na pogrzebie.
– Minęły dwa tygodnie, czuję się dobrze – potwierdził aktor. – Ale nikt się z nikim nie całował, nie podawaliśmy sobie ręki na powitanie. Na pogrzebie nie było też zbyt wielu osób.
Od 4 czerwca do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Kielcach zgłosiło się jednak kilka osób ("były to pojedyncze przypadki"), które były na pogrzebie i miały niepokojące objawy. U jednej z nich wynik testu na COVID-19 był dodatni. Z naszych informacji wynika, że takich przypadków u osób, które przybyły na pogrzeb z innych miast, było co najmniej pięć. Część z nich wykonała badanie na własną rękę.
Prywatne badanie
Uczestnik pogrzebu, z którym rozmawialiśmy, przyjechał na ceremonię z Warszawy. Kilka dni temu dowiedział się o kilku znajomych, którzy też byli 4 czerwca na pogrzebie Jerzego Pilcha i wykryto u nich koronawirusa. Są to osoby m.in. z Krakowa. Jeden ze znajomych naszego rozmówcy jest z Warszawy, ale jeszcze czeka na wynik testu.
Mężczyzna początkowo nie dostrzegał u siebie objawów koronawirusa. Miał kaszel, ale uznał to za typową dla siebie reakcję alergiczną. Od kiedy dowiedział się o możliwości kontaktu z zarażonymi koronawirusem na pogrzebie Jerzego Pilcha, utrzymuje się u niego stan podgorączkowy.
Wiemy, że w kościele krzesła były ustawione jedno przy drugim. Ludzie mieli maseczki, ale nie zachowywali większych odstępów. Niektórzy nie weszli do środka. Na samym cmentarzu było kilkadziesiąt osób już bez maseczek.
Obejrzyj: Gwiazdy, które zmarły na koronawirusa
Nasz rozmówca po otrzymaniu od swoich znajomych informacji o potencjalnym kontakcie z osobą zarażoną koronawirusem, poddał się testowi na COVID-19 prywatnie, uiszczając stosowną opłatę. Alternatywą była wizyta w szpitalu zakaźnym, ale za wszelką cenę chciał tego uniknąć. Mężczyzna opowiedział, że kilkukrotnie próbował dodzwonić się do sanepidu, ale udało się to dopiero po "trzygodzinnym maratonie niepowodzeń". Ostatecznie odesłano go do zwykłej przychodni, gdzie również niczego nie załatwił.
Nikt z sanepidu czy NFZ nie interesował się, w jakich okolicznościach mogło dojść do zarażenia. Mówił lekarce, że u kilku jego znajomych z pogrzebu wykryto koronawirusa, ale pracownica służby zdrowia zignorowała ten fakt – nie poprosiła o nazwiska czy kontakty do osób, które mogły znaleźć się w ognisku zarażenia.
Wirus jedzie w Polskę
W jednej z Powiatowych Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych spoza Mazowsza, do której mogły się zgłosić osoby zarażone na pogrzebie, nie uzyskaliśmy szczegółowych informacji w tej sprawie ze względu na RODO. Dowiedzieliśmy się, że co do zasady sanepid kontaktuje się z osobami z potencjalnego ogniska zarażenia, jeżeli występują do tego istotne przesłanki. Jedną z nich jest bezpośredni kontakt z osobą zarażoną - uścisk dłoni, pocałunek, przebywanie w niewielkiej odległości przez dłuższy czas, dotykanie tego samego przedmiotu itp.
17 czerwca z samego rana rozmówca WP dostał wiadomość potwierdzającą zarażenie koronawirusem. Odpowiedzialnie został w domu, ale po przesłaniu maili z wynikiem na podane przez sanepid adresy, nikt się z nim jeszcze nie skontaktował.
Jerzy Pilch zmarł 29 maja w wieku 67 lat. W 2012 r. wyznał, że cierpi na chorobę Parkinsona. Kilka miesięcy temu przeniósł się z Warszawy do Kielc, gdzie został pochowany. - Jerzy zdecydował, że spocznie w Kielcach. Dla wielu ta decyzja była zaskakująca, ale tak chciał. To była jego wola. Mieszkał w Kielcach krótko, chyba najkrócej ze wszystkich innych miast. Zaczął to miasto dopiero poznawać. Gdyby nie zerwana nić jego żywota, to pewnie zakochałby się w tym mieście - mówił w trakcie pogrzebu ks. Wojciech Rudkowski.